A A+ A++

Mary Komasa: Pierwszy teledysk, jaki nagrałam w życiu, jeszcze przed wydaniem mojej debiutanckiej płyty „City of my dreams”, był czystą gejowską utopią. W porównaniu z tamtym, „Pull me up” jest bardzo grzeczny. Ale zdaję sobie sprawę, że dziś w Polsce opowieść o miłości ponad podziałami na płeć, orientację, kolor skóry może być odbierana jako przekroczenie.

Taki mamy niestety klimat.

– W Niemczech dziennikarze, szczególnie młodzi, zadają mi pytania: dlaczego ty jeszcze upominasz się o prawa mniejszości seksualnych? Przecież te prawa już dawno zostały wywalczone. Żyjąc w Berlinie, nie zdają sobie sprawy, że 100 km od ich domów, w Polsce, jest inny świat. Świat, w którym ludzie są piętnowani z powodu orientacji, nie akceptowani przez najbliższych, wyrzucani z domów. Nie mogą żyć otwarcie, tak jak chcą. Berlin jest idyllą.

Mary Komasa Pull Me Up okładka


Mary Komasa Pull Me Up okładka

Fot.: Materiały promocyjne/Warner Music Polska

Warszawa, na tle mniejszych miejscowości, też jest bańką.

– To prawda. Kiedy przyjeżdżam do Warszawy i widzę, ile jest flag tęczowych, ile błyskawic ze strajku kobiet, to serce rośnie. Czuję siłę młodego pokolenia. Jestem rocznik 85. Nie pamiętam komuny. Wychowałam się w latach 90., w czasach totalnego konsumpcjonizmu. Każde urodziny w McDonaldzie. Spice Girls i Backstreet Boys to byli królowie mojego dzieciństwa. Długo nie miałam świadomości, że moje zaangażowanie polityczne jest ważne, że mój głos w wyborach się liczy, że mogę mieć wpływ na to, jak świat jest urządzony. Myślałam, tak jak wielu moich przyjaciół, że załatwiło to już za nas pokolenie naszych rodziców, pokolenie Solidarności. Wpadliśmy w społeczną i polityczną dziurę. W tym sensie moje pokolenie zawiodło. Późno się obudziliśmy do odpowiedzialności. Cieszę się, że teraz wychodzimy na ulice, protestujemy, ale być może gdybyśmy robili to wcześniej, sytuacja w Polsce wyglądałaby inaczej.

Gdybyście inaczej głosowali?

– Gdybyśmy w ogóle głosowali. Teraz chodzę na wybory, ale kiedyś trzeba było mnie do tego namawiać.

Kiedy zbliżało się głosowanie w sprawie Brexitu, zrobiłaś akcję „Stay with us” skierowaną bezpośrednio do ludzi.

– Pamiętam, że wpadłam na ten pomysł w taksówce. Zastanawiałam się, jak się odezwać do ludzi, którzy są tak samo zagubieni, jak my wszyscy. Nie chciałam utożsamiać się z żadną partią. Zdaję sobie sprawę, że Anglia jest miejscem spotkania różnych kultur, historii, mieszanką doświadczeń ludzi z najdalszych zakątków świata. Pomyślałam, że trzeba odezwać się najprościej, stąd hasło zostańcie z nami, przeskoczmy granice, mury, twórzmy coś razem.

Żeby wziąć udział w tej akcji, wystarczyło napisać sobie na ręce „stay with us „, zrobić zdjęcie i wrzucić z hasztagiem do sieci. I to się poniosło bardzo szeroko. Włączyli się ludzie kultury, artyści z różnych krajów.

Dzwonili do nas pracownicy agencji PR -owych, odpowiedzialnych za kampanie na rzecz jedności Unii, mówiąc że nikomu od lat nie udało się trafić do ludzi z tak prostym, a jednocześnie emocjonalnym przekazem i że zamiast zatrudniać sztaby fachowców, powinni się byli zwrócić do artystów. Na social mediach dedykowanych tej akcji, dyskutowaliśmy ze zwolennikami Brexitu i z przeciwnikami. I bardzo często dochodziliśmy do tego, że wszyscy czujemy to samo: strach. Nie wierzymy, że politycy mają jakąś wizję przyszłości. Raczej obserwujemy, że świat wymyka im się z rąk.

I na tym strachu żerują populiści. Anglicy jednak nie zostali z nami. Natomiast z pewnością artyści mogą być w awangardzie tworzącej nowy, post pandemiczny świat, mogą być trendsetterami zmian, bo od zawsze jesteście zdani na samych siebie.

– Milionom ludzi na świecie pandemia wywróciła życie do góry nogami, a nam lockdown niewiele zmienił. Pracujemy w domu, nad własnymi projektami, zdani jak mówisz na siebie. Musimy się sami mobilizować. Podstawą jest samodyscyplina. Bez niej wszystko się rozmywa. Nasze życie kręci się wokół pracy, którą kochamy. Przearanżowaliśmy mieszkanie pod kątem pracy. W pralni mam studio, gdzie nagrywałam wokale. Kiedy włączam pralkę, pralnia wraca do swojej podstawowej funkcji. Wiedzieliśmy dokładnie, kiedy dzieci sąsiadów zaczną biegać w mieszkaniu nad nami. Wiadomo było, że wtedy przerywamy pracę i mamy czas na obiad. I muszę powiedzieć, że pandemia była dla nas bardzo twórczym czasem.

Co to znaczy dla Ciebie, że jesteś Europejką?

– Przede wszystkim to, że mogę mieszkać za granicą. Wyjechałam z Polski bardzo wcześnie, mając 20 lat. Pochodzę z dużej, artystycznej rodziny i żeby móc siebie usłyszeć, musiałam wybyć z domu. Rodzice byli na tyle mądrzy, że poradzili mi, żeby pojechała do Paryża. Mówili, że jestem takim dziwolągiem, że w Paryżu się odnajdę. Tym bardziej, że moda była i jest moją pasją. I udało się. Uważałam, że jestem wykształcona, znam języki, więc sobie poradzę. Bycie Polką było dla mnie wartością dodaną a nie obciążeniem. Za granicą ludzie wiedzieli o Polsce, nie musiałam tłumaczyć z jakiego kraju pochodzę, czułam życzliwość. Nawet teraz, kiedy nie mamy dobrej prasy, spotykam ludzi za granicą, nie tylko w Europie, którzy bardzo przejmują się tym, co się u nas dzieje, trzymają za nas kciuki. Paradoksalnie, w politycznej beznadziei panującej w Polsce, budujące jest to, że tak wielu nam sprzyja.

A ja byłam przekonana, że Europa się od nas odwróci, skoro my odwracamy się od niej, nie respektujemy wartości europejskich.

– Tendencje nacjonalistyczne pojawiają się na całym świecie. Nie jesteśmy zatem odosobnieni, ani wyjątkowi. A trzeba pamiętać, że mamy demokrację zaledwie od 30 lat. Na naszym przykładzie inni mogą się uczyć, jak kruchy i delikatny jest porządek demokratyczny.

Czytaj też: Twierdził, że teatr na brytyjskim dworze podlega koniuszemu. Kim był Polak z planety Szekspir?

Kiedyś mówiłaś, że chciałabyś być głosem swojego pokolenia. Myślisz, że jesteś?

– Chciałam mówić w imieniu rocznika 85, ale teraz myślę, że nie rocznik jest ważny, ale wartości. Dla mnie ważne są kobiety i ich prawa. Kiedy trwały strajki kobiet, pisałam do koleżanek artystek, żeby się zaangażowały, przekonywałam, że ich głos się liczy. Ale niestety nie było odzewu.

To ryzykowne, bo można się narazić i stracić kontrakty, możliwość występowania.

– Niestety tak. Przełknęłam to. Mnie jest łatwiej, bo mieszkam w Berlinie. Ze względu na pandemię nie mogłam być w Warszawie, kiedy trwały strajki kobiet. Chodziliśmy protestować w Berlinie pod dom Julii Przyłębskiej, która podglądała nas zza firanek. Uważałam, że to totalnie niesprawiedliwe, że osoba, która przyczynia się do zakazu aborcji w Polsce, popiera rząd, który straszy przy każdej okazji Niemcami, mieszka z mężem, polskim ambasadorem, w najdroższej dzielnicy multikulturowego, otwartego Berlinie.

Nasze manifestacje były legalne, a dom pani Przyłębskiej chroniło zaledwie dwóch policjantów, którzy życzyli nam udanej manifestacji. Nie tak jak w Polsce, gdzie nie można się było przebić przez kordony policyjne pod dom pana Kaczyńskiego.

Czy teraz, kiedy jesteś w ciąży, inaczej myślisz o zakazie aborcji w Polsce? Zrobiliście słynną, choć niewyemitowaną, audycję w radiu 357 o aborcji właśnie.

– Audycja się nie ukazała, ale wypuściliśmy ją w mediach społecznościowych. Z naszego punktu widzenia, padliśmy ofiarą cenzury, bo nigdy nie umawialiśmy się na audycję muzyczną. Nas to nie interesowało. Chcieliśmy opowiadać o tym, czym żyje Berlin, czym my żyjemy, co jest dla nas ważne. Zaprosiliśmy do programu przedstawicielkę organizacji Ciocia Basia, która w Niemczech pomaga kobietom z Polski, które z różnych względów nie mogących urodzić dziecka. Chcieliśmy dodać Polkom otuchy, pokazać że mimo zakazu mają wyjście. Nie mówiło się wtedy o kobietach czekających na aborcję, która jednego dnia była legalna, a następnego już nie. Co te kobiety miały zrobić? Jak zachowywali się lekarze? Wszyscy znaleźli się w dramatycznej sytuacji. To była jedna z najważniejszych rozmów w moim życiu, bardzo delikatna, wyciszona. Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego kierownictwo stacji nie zdecydowało się wyemitować naszej audycji.

A kiedy słyszę, jak pan Kaczyński mówi, że przecież jak ktoś chce usunąć ciążę, to może sobie wyjechać za granicę, to myślę, że Polska stanęła na głowie.

Czyli dziś bardziej rozumiesz, co przeżywa kobieta w ciąży?

– Rozumiem, co przeżywają kobiety w Polsce. Przyszłam do lekarza w Berlinie i pierwsze pytanie, jakie usłyszałam brzmiało: czy chcę zachować ciążę, czy to jest chciana ciąża? Kiedy odpowiedziałam, że tak, lekarz mi pogratulował i zapytał, czy chcę, żeby ojciec dziecka uczestniczył w badaniach. W pierwszej chwili byłam zaskoczona, bo to moja pierwsza ciąża, o którą długo się staraliśmy i nie miałam okazji wcześniej usłyszeć takich pytań. Ale pomyślałam, że to jest piękne, że te pytania wynikają z troski o mnie, że kobieta ma wybór, że jest podmiotem w tej sytuacji. Idę na badania prenatalne i wiem, że poznam prawdziwe wyniki. Wiem też, że niezależnie od tego jaką decyzję podejmę, dostanę wsparcie, nie będę osądzana.

Parę tygodni temu myślałam, że stracę dziecko. Jechałam karetką na sygnale przerażona i nagle ludzie wokół mnie otulili mnie troską, jak ciepłym kocem. Strasznie płakałam. Wszyscy byli bardzo delikatni, obiecywali że zrobią wszystko co w ich mocy, żeby mi pomóc. I tak się stało. Jestem przekonana, że dostałam od nich siłę i dzięki temu szczęśliwie przeszłam przez jeden z najtrudniejszych momentów w moim życiu.

Niestety kobiety w Polsce są w zupełnie innej sytuacji. Nie mają wyboru, nie mogą decydować o swoim życiu. Kobiety w Polsce doświadczają przemocy na co dzień na tak wielu poziomach życia, że nie zdają sobie sprawy, że może być inaczej. Biorą na swoje barki tyle rzeczy, że jak o tym myślę, to czuję ciarki na plecach.

Piosenka i teledysk „Pull me up” pokazują twoje nowe muzyczne wcielenie. Jest mniej elektroniki. Wydaje mi się, że śpiewasz jakoś inaczej.

– Absolutnie tak. Podczas pandemii wróciłam do śpiewu operowego. Miałam na zoomie trzy razy w tygodniu regularne lekcje śpiewu z moim bratem bliźniakiem Szymonem, który jest śpiewakiem operowym. Układaliśmy repertuar.

I gdybyś mnie zapytała, czy dokonała się jakaś rewolucja w moim głosie, odpowiedziałabym, że i tak, i nie. Na poziomie technicznym nic się nie zmieniło, ale na poziomie psychologicznym bardzo dużo. Szymon mi powiedział: śpiewasz genialnie. Idź za swoim głosem. Nie wstydź się go. Bardzo długo wstydziłam się swojego głosu. Nasze lekcje dały mi ogromne poczucie wolności.

Mary Komasa Pull Me Up


Mary Komasa Pull Me Up

Fot.: Materiały promocyjne/Warner Music Polska

Inaczej zaczęłam pisać piosenki. To nadal jestem ja, ale już się nie wstydzę barwy głosu, delikatnych miejsc w sobie. I ta płyta taka będzie. Eklektyczna, będzie dużo piosenek z fortepianem, bo komponowaliśmy na instrumenty, które mamy w domu. Nie zmieniło się jedno w moim podejściu. Zawsze marzyła o tym, żeby napisać piosenkę do filmu, żeby moja muzyka pojawiała się w kluczowych momentach, albo przy napisach końcowych. To była moja dziecinna obsesja, która została mi do dziś. Moja muzyka zaczyna się zawsze od obrazu.

I to widać na Twoim teledysku i słuchać w „Pull me up”. Jan Komasa nie zaprasza Cię do współpracy?

– Jasiek bierze czasem moje piosenki, ale my jesteśmy wobec siebie strasznie uczciwi. Nie wychodzimy z założenia, że skoro nosimy to samo nazwisko, to mamy wobec siebie jakieś zobowiązania. Mamy zobowiązania w stosunku do sztuki, którą tworzymy. To nam przekazali rodzice. Sztuka nienawidzi kompromisów. Dlatego mamy czystą relację. Nie ma pretensji, ani oczekiwań. Jeśli Jasiek bierze moją muzyką, to ja wiem że to jest przemyślana decyzja. To dotyczy całego naszego rodzeństwa, ale i mojego męża.

Twój brat, Jan Komasa, reżyser, nominowany do Oskara, jest głosem pokolenia?

– Zdecydowanie tak. Kiedy spotykam ludzi, którzy mówią, że chcą iść na reżyserię, żeby móc opowiadać takie historie jak mój brat, to myślę sobie, że Janek odhaczył już coś ważnego. W „Sali samobójców” dotykał problemu depresji, uzależnienia od mediów społecznościowych, kiedy myśleliśmy że to problem dzieciaków w Korei albo w Japonii Po paru latach okazuje się, że to także nasze problemy. Janek, moim zdaniem, przewiduje przyszłość, wyczuwa coś, co nadchodzi. Widać to wyraźnie w filmie „Sala samobójców. Hejter”. Jasiek z pozoru żyje w swoim świecie, czegoś szuka, coś sprawdza, wygląda jakby był oderwany od rzeczywistości, po czym robi film, który jest tak bardzo adekwatny do tego co się dzieje wokół, że aż chwilami się boję, jaka będzie jego następna opowieść.

Młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci, bo uważają, że nic dobrego ich nie spotka. Zmiany klimatyczne, niepewność ekonomiczna, pandemia – to wszystko kładzie się cieniem na przyszłość. Boisz się tego? Nie miałaś takich wahań?

– Nie, dlatego że ludzie wykształceni, odpowiedzialni, wrażliwi na innych i na rzeczywistość – dobrze, żeby mieli dzieci, żeby wychowywali kolejne pokolenia, którym nie będzie obojętny los innych, pokolenia dobrych ludzi. My już wychowaliśmy dwie wspaniałe córki, więc wiem co mówię i biorę za to całkowitą odpowiedzialność.

No proszę, mówią o was lewacy, a wy jesteście tradycyjną polską rodziną.

– Żyjemy bardzo spokojnie i szczęśliwie. Może właśnie to innych drażni.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł77. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Największa operacja militarna Armii Krajowej
Następny artykułInformacja policji dla osób dotkniętych przemocą w rodzinie