Kiedy pojawiły się plany, aby w miejscu niegdysiejszej bazy lotniczej Stanów Zjednoczonych zrobić składowisko radioaktywnych odpadów, wydawało się, że los Palmyry został przesądzony. Stało się jednak zupełnie inaczej.
Połowa drogi między Stanami Zjednoczonymi i Australią. Wciąż jeszcze północny Ocean Spokojny, ale sam jego południowy skraj. Wokół setki kilometrów wody. Nieco dalej trochę tylko większe Kiribati. Na północ – Hawaje. Na południowy zachód Fidżi. Pomiędzy nimi liczący sobie zaledwie 12 kilometrów kwadratowych atol Palmyra.
Palmyrę odkryto – a właściwie lepszym określeniem byłoby: dostrzeżono – w 1798 roku. Na kawałek nieznanego dotąd lądu natknął się przepływający w pobliżu statek. Marynarze nie uznali go jednak za wystarczająco interesujący, by choć na chwilę się na nim zatrzymać. To wydarzyło się dopiero cztery lata później – i znów przez przypadek. U wybrzeży atolu rozbił się amerykański statek, zejście na ląd okazało się więc koniecznością. Od tego też statku – USS Palmyra – wzięła się nazwa atolu.
Palmyry nie chciał nikt… potem wszyscy naraz
Położona pośrodku niczego – pomijając sam ocean – i złożona z kilkudziesięciu wysepek Palmyra nie wydawała się miejscem szczególnie atrakcyjnym, a jeśli już, to w potencjalnej perspektywie pozyskiwania guano. Ale i z guano wyszło guano, kiedy okazało się, że liczne opady deszczu skutecznie wypłukują cenny surowiec do wody. Tym samym również amerykańskie kompanie odpuściły sobie zainteresowanie atolem.
Nieco później o atolu dowiedział się Kamehameha IV, władca Hawajów. 15 kwietnia 1862 roku Palmyra została przyłączona oficjalnie do hawajskiego królestwa. Nie na długo zresztą, bo wkrótce potem wyspy trafiły w ręce prywatne. I w kolejne, i w kolejne. Swoje pretensje do Palmyry wysnuła nawet Wielka Brytania. Miejsce miała też jedna z bardziej zabawnych prób kolonizacji w historii – wysłane na miejsce małżeństwo pionierów nie wytrzymało na odludziu nawet roku.
1898 to rok, w którym do Stanów Zjednoczonych przyłączono – jako terytorium zależne – Hawaje. Wraz z nimi – położony z dala od cywilizacji atol, co dodatkowo – w 1911 – potwierdził amerykański kongres, chcąc tym samym dobitnie uświadomić Brytyjczykom, że nie mają czego szukać w rejonie. Oficjalnie należące do USA wyspy były w faktycznym posiadaniu prywatnych osób oraz firm, które wykorzystywały je na różne sposoby. Tak – z krótką, ale istotną przerwą – było do 2000 roku.
Baza lotnictwa morskiego Ministerstwa Marynarki USA
W 1940 roku działania wojenne trwały już w najlepsze, Amerykanie zaś potrzebowali miejsca, z którego mogliby zapuszczać się w głąb Pacyfiku. Ówczesnych właścicieli atolu uprzejmie poproszono o opuszczenie Palmyry, którą zaanektowano do celów wojskowych. Powstała tam baza lotnictwa morskiego, na największej wyspie ulokowano zaś lotnisko. Było ono niezbędne samolotom zwiadowczym zapuszczającym się między innymi w stronę Japonii.
Budowa bazy i pojawienie się w Palmyrze licznych żołnierzy nie wyszło wyspom na dobre. Ucierpiała przede wszystkim głównie dziewicza dotychczas przyroda, która zmuszona została do ustąpienia miejsca budynkom i różnym pojazdom. Na tym nie koniec, bo wraz z żołnierzami na niewielki skrawek lądu pośrodku oceanu zawędrowały również… szczury.
Po wojnie Palmyra wróciła w prywatne ręce, a w 1998 roku wystawiono ją na sprzedaż.
Wyrok, który nie zapadł
Perspektywy dla egzotycznego atolu nie malowały się w jasnych barwach. Dotychczasowa degradacja środowiska wydawała się niczym w obliczu planów utworzenia w atolu składowiska odpadów promieniotwórczych. Jeśli są lepsze lub gorsze sposoby na przemianę raju na Ziemi w istne piekło – to właśnie jeden z nich.
Alternatywy także nie przedstawiały się wesoło – kompleks kasyn, luksusowy ośrodek turystyczny. Obie opcje, jakkolwiek z pewnością lukratywne biznesowo, nie uwzględniały jednego – wpływu na środowisko. Tym ostatnim wydawał się nie przejmować zupełnie nikt.
I choć wizja rycerza wjeżdżającego na białym koniu, by ocalić świat od zagłady, wydaje się mocno oderwana od rzeczywistości, to w tym przypadku niemalże tak właśnie się stało. W 2000 roku na scenę wkroczyła założona zaledwie pół wieku wcześniej organizacja The Nature Conservancy wspierana przez międzynarodowy kapitał. Zaoferowała 37 milionów dolarów i stała się nowym właścicielem atolu Palmyra. Pierwszym podjętym przez organizację działaniem było ustanowienie rezerwatu przyrody, Palmyra Atoll National Wildlife Refuge, który objął wszystkie wyspy wraz z wodami terytorialnymi okalającymi atol na szerokości 12 mil morskich (nieco ponad 22 km).
Po raz pierwszy od dawna przyszłość atolu malowała się w jasnych barwach.
Naprawić krzywdy wyrządzone przyrodzie
Powstały projekt przywrócenia naturalnej świetności Palmyrze miał nie tylko lokalne cele – choć te traktowano oczywiście priorytetowo. Chodziło jednak również o coś więcej. O naukę. Ponieważ nie od dzisiaj wiadomo, że z degradowaniem przyrody człowiek radzi sobie znakomicie, postanowiono sprawdzić, jak wygląda sytuacja w przypadku odwrotnym. Niewielki atol wydawał się idealnym miejscem do eksperymentów.
Zacząć trzeba było od pozbycia się panoszących się po wyspach szczurów. Te miały się w Palmyrze doskonale, żerując w najlepsze na palmach kokosowych – skądinąd kolejnym z inwazyjnych gatunków wypierających słabsze, lokalne. W 2011 roku pojawiły się pierwsze sukcesy. Populacja dorastających do niemal pół metra długości szczurów śniadych została wypleniona. Myliłby się jednak ktoś, kto sądziłby, że na tym wyzwania się zakończyły. Usunięcie jednego szkodliwego elementu nie zapoczątkowało wcale lawiny pozytywnych zmian. Przeciwnie.
Brak silnego wroga wykorzystały wspomniane już palmy. W ciągu zaledwie kilku lat istotnie zwiększyła się ilość biomasy i – jak barwnie opisują naukowcy pracujący przy projekcie – okazało się, że w dotąd niemal pustych miejscach nie sposób przejść. Praktycznie na każdym kroku drogę zagradzały wysokie na prawie dwa metry młode palmy kokosowe.
Co w tym złego, można by zapytać – w końcu drzewa to drzewa. Natura ma jednak w tej kwestii odmienne zdanie. Bo kiedy po atolu rozpanoszyły się palmy, zaczęło brakować miejsca dla wcześniejszych gatunków – pisonii (Pisonia grandis) oraz ogórecznikowatych (Heliotropium foertherianum). To właśnie te ostatnie upodobały sobie fregaty (duże ptaki zamieszkujące wyspy trzech oceanów) oraz czerwononogie głuptaki.
Z pozytywnej strony okazało się też, że naukowcy nie są w swoich staraniach odosobnieni. Swoją cegiełkę do odbudowy Palmyry dołożyła też przyroda. Na wyspach atolu pojawiły się dwa nowe gatunki lądowych krabów – wystarczająco silnych, by w szczypcach rozłupywać kokosy. Zniknęły natomiast komary tygrysie, pochodzące z Azji Południowo-Wschodniej i wyjątkowo skuteczne w roznoszeniu arbowirusów.
Tempo, które zaskoczyło wszystkich
Naukowcy spodziewali się, że konsekwencją wyeliminowania szczurów będzie jeszcze większe rozprzestrzenienie się palm kokosowych. Nie wiedzieli jednak, że nastąpi ono w aż tak szybkim tempie. To kolejne z wyzwań, którym trzeba będzie sprostać na drodze do odbudowy dawnej świetności atolu. Ta zaś nie jest wcale tak odległa, jak można było oczekiwać.
W „normalnych”, umiarkowanych warunkach na odrodzenie się ekosystemu trzeba by czekać nawet dwieście lat. Tutaj jednak rzeczy dzieją się nawet dziesięciokrotnie szybciej. Wysoka temperatura przez cały rok, wysoka wilgotność – to wprost wymarzone warunki dla hodowców roślin. Dlatego posadzone zaledwie piętnaście lat temu drzewa już teraz są duże na tyle, by morskie ptaki mogły się na nich gnieździć.
Miejsce Nadziei
Obecnie atol Palmyra określany bywa mianem Hope Spot. Miejsca Nadziei. Pokazuje bowiem, że nie trzeba wiele wysiłku, by odwrócić zmiany, które wydawały się odwracalne trudno lub nawet wcale. Wystarczy przestać szkodzić, rozprawić się z inwazyjnymi gatunkami i… pozwolić naturze zrobić resztę.
Palmyra okazała się bardzo udanym eksperymentem, choć oczywiście atol przejść musi jeszcze wiele. Nie wydaje się natomiast, by cokolwiek mogło mu stanąć na drodze do pełnego „ozdrowienia”. Na wyspach Palmyry nie ma już osadnictwa – tylko kilkunastu naukowców. Nie ma też bazy lotniczej ani planów jakiejkolwiek komercjalizacji pacyficznego zakątka.
Ale Palmyra to też źródło wiedzy i nauki, z której wnioski wykorzystywane będą przy wielu innych projektach. Na ratunek czeka przecież całe mnóstwo innych miejsc, jak choćby liczne wyspy Polinezji Francuskiej. Wszędzie tam, gdzie walczy się z napływem inwazyjnych gatunków, wzorować się można właśnie na Palmyrze. Uniknąć błędów, ale i lepiej planować dalsze działania.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS