A A+ A++

Cieszyńska restauracja „U Trzech Braci” rok temu zyskała ogólnokrajowy rozgłos. Mimo obostrzeń i wprowadzonego przez rząd lockdownu, właściciele lokalu postanowili szeroko otworzyć drzwi dla klientów. Za ich śladem poszli kolejni zbuntowani przedsiębiorcy. Co z tego wynikło, jakie kary na nich nałożono i czy w Polsce warto prowadzić biznes red. Katarzyna Lindert-Kuligowska rozmawia z Tomaszem Kwiekiem, restauratorem, współwłaścicielem „U Trzech Braci” w Cieszynie.

– Mija rok od czasu gdy o restauracji „U Trzech Braci” zrobiło się głośno. Zbuntowaliście się przeciwko obostrzeniom, o czym zresztą pisaliśmy szeroko w „Głosie”, a także na portalu Beskidzka24.pl. Były konsekwencje?

– Oczywiście, po otwarciu mieliśmy problemy z sanepidem oraz policją. One generalnie ciągną się do teraz. Trzeba jasno powiedzieć, nie byliśmy pierwszą otwartą knajpą w Polsce, bo myśmy się w ogóle nie zamknęli. Przy pierwszym lockdownie restauracja była zamknięta. Na jesień 2020 roku, kiedy wchodziły obostrzenia to już jednak wiedzieliśmy, że pandemia nas nie zabije. Postanowiliśmy się już nie zamykać. Fakt był jednak taki, że kiedy ogłaszano obostrzenia to ludzie przestawali chodzić do restauracji. Myśleli, że będą zamknięte. I nieważne było to, czy jest to zgodne z prawem, czy nie. A według nas nie było. Moim zdaniem, nie wolno zamykać biznesu na podstawie rozporządzenia – tak samo zresztą uznał Wojewódzki Sąd Administracyjny z Opola w przypadku jednego z fryzjerów, który świadczył usługę mimo obostrzeń. Dużo restauracji w Polsce przy drugim lockdownie było otwartych, działali jednak po cichu. Każdy bał się podskoczyć. Myśmy pierwsi w Polsce głośno powiedzieli, że nie będziemy poddawać się temu „bezprawiu”. I napisaliśmy o otwarciu na Facebooku, 8 stycznia 2021 roku. Wówczas zgłosił się do nas Tomasz Dyszkiewicz, że chce zrobić z tego live’a. Zgodziliśmy się. I od tego wszystko się zaczęło. Sprawa nabrała rozgłosu, a my na drugi dzień mieliśmy sanepid. Staraliśmy się przedstawić nasze racje. Ale usłyszeliśmy, że jeśli my nie zamkniemy to oni zrobią to za nas. I tak mieliśmy kontrolę sanepidu, który naszym zdaniem zaczął na siłę wymyślać nieprawidłowości. Celowo, aby nam dowalić. Nie podpisaliśmy protokołu z kontroli. Teraz po roku dostaliśmy wezwanie na przesłuchanie w sprawie tej styczniowej kontroli.

– Były wówczas kary?

– Tak, 30 tys. zł.

– Pieniądze zostały ściągnięte z waszych kont?

– Generalnie nie zamierzaliśmy tej kary sami płacić. Termin na zapłatę był zresztą 7 dni. Sytuacja była w tym czasie bardzo zmienna, a wszystko trwało bardzo długo. To nie było tak, że interweniowali 9 stycznia i zaraz przyszedł nakaz zapłaty. Najpierw było zbieranie materiału dowodowego. Policja była u nas codziennie. Wchodzili, liczyli klientów, pisali jak wygląda obsługa, a notatki z ich interwencji trafiały do sanepidu. Na przełomie stycznia i lutego sanepid wydał decyzję administracyjną o ukaraniu nas. Zrobili to z naruszeniem prawa, bo wówczas Sejm zmieniał przepisy. I okazało się, że zapisy dotyczące nakładania kar finansowych zostały z nich wykreślone. Oczywiście później sytuacja została naprawiona, ale sanepid wydał decyzję w oparciu o zapisy, których wówczas w znowelizowanej ustawie nie było.

– Sprawa trafiła więc do sądu.

– 15 września odbyła się rozprawa w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Gliwicach. Sąd jednoznacznie stwierdził, że w tym czasie kiedy nałożono na nas decyzję o karze, takiej możliwości nie było. Na uzasadnienie czekaliśmy do 3 listopada. Wyrok miał się uprawomocnić 3 grudnia. Sanepid złożył jednak skargę kasacyjną do Najwyższego Sądu Administracyjnego. Szczerze mówiąc to nas nieco załamało, bo w NSA czeka się średnio 1,5 roku do 2 lat aż sprawa trafi na wokandę. Przy dzisiejszej inflacji, po takim czasie, nawet gdybyśmy odzyskali pieniądze z odsetkami to już nie byłaby to ta sama wartość co wówczas…

– Sprawa przybrała jednak nieoczekiwany zwrot.

– NSA odrzucił skargę kasacyjną. Stało się tak, ponieważ pod wnioskiem podpisała się zastępca państwowego wojewódzkiego inspektora sanitarnego. Tymczasem taki wniosek o kasację może złożyć adwokat, radca prawny, a w szczególnych przypadkach może być to doradca podatkowy lub finansowy. Sąd więc odrzucił z powodów formalnych kasację. Jak to ktoś skomentował, sanepid przegrał z systemem.

– Czyli jest szansa, że wyrok się jednak uprawomocni?

– Sanepid ma jeszcze możliwość złożenia zażalenia. W uzasadnieniu odrzucenia kasacji jest zapis, że popełniono „błąd, którego nie da się uzupełnić”. Dla mnie sprawa jest przesądzona, ale nie jestem prawnikiem. Wiem tylko, że wszelkie decyzje są maksymalnie przeciągane w czasie. Pieniądze zabrali nam w lutym. Zastosowali sprytny myk – weszli nam na konta w poniedziałek, kiedy dostajemy pieniądze za płatności kartami płatniczymi z całego weekendu. A w tym okresie mieliśmy bardzo dobrą sprzedaż, po aferze, mieliśmy gości praktycznie z całej Polski, a nawet z Europy. Później kiedy w kwietniu poluzowano obostrzenia, ruszyła gospodarka, już tak dobrze nie było.

– Rząd zapewniał jednak o wsparciu przedsiębiorców, o tarczach i innych instrumentach pomocowych. Czy dostaliście jakieś pieniądze?

– Niektóre firmy otrzymały rekompensaty za zamknięcia. Biedronka, Lidl – dostały pieniądze, mimo że nie były zamknięte, a miały wręcz wydłużone godziny otwarcia. My także dostaliśmy wsparcie. Wystarczy wpisać nasz NIP w przeglądarce internetowej, aby dokładnie sprawdzić kwoty. Wiem, że wiele osób nam to zarzuca, że sięgnęliśmy po pomoc. Tylko czy fakt, że nie muszę do ZUS-u płacić składki to jest duża pomoc? Ja to widzę tak – jak mnie ktoś przestaje okradać przez 2-3 miesiące z tego, co zarabiam, to nie odbieram tego jako wsparcie… Były świadczenia 5 tys. zł dla działalności. Tylko to nie były pieniądze, aby zapłacić za mieszkanie czy jedzenie. Absolutnie nie. To było wsparcie, aby można było zapłacić koszty prowadzenia działalności, ewentualnie na wynagrodzenia dla pracowników, rozwój firmy, ale broń Boże dla siebie. Nikogo nie interesowało, czy ten przedsiębiorca wyląduje na bruku, czy zdechnie z głodu. Ważne, aby pracownik dostał, aby zapłacić faktury. Poza tym co to jest 5 tys. zł? Wiem, że miejskie lokale miały obniżone czynsze, a my najmujemy od prywatnego właściciela, więc nikt nam prezentu w postaci obniżki czynszu nie zrobił. Elektrownia także nie poczeka z rachunkiem tylko odetnie prąd, analogicznie gazownia. A my bez prądu czy gazu możemy iść do domu. Taka prawda. Pewne koszty trzeba było płacić. Dostaliśmy z Polskiego Funduszu Rozwoju przeszło 30 tys. zł. Ta pożyczka została nam umorzona. Jednym z warunków otrzymania tej pomocy było zobowiązanie, że nie zwolnimy pracowników. Z drugiej edycji programu nie skorzystaliśmy. Byliśmy otwarci, a konieczne było napisanie oświadczenia, że nie narusza się przepisów. I choć w moim mniemaniu nie naruszaliśmy to nie chcieliśmy sięgać po te pieniądze. Co ważne, bodźcem do tego, aby właśnie się otworzyć, była pomoc PFR, bo chcieliśmy utrzymać naszych pracowników, ich miejsca pracy.

– Jaka jest obecnie sytuacja na rynku gastronomicznym?

– Do kwietnia zeszłego roku było spoko. Mieliśmy wówczas mnóstwo klientów, bo byliśmy w nielicznej grupie otwartych biznesów. Obecnie jest ciężko. I nic dziwnego, gospodarka była zamknięta, w międzyczasie rząd rozdawał pieniądze na różne cele i mamy problem z inflacją. To, co publikuje GUS to jedno, to co widać w sklepach to drugie. Widzimy, że w zeszłym roku jak rodzina mogła sobie pozwolić na wyjście do restauracji raz w tygodniu to nie wiem, czy teraz mają pieniądze, aby wyjść raz w miesiącu.

– Restauracje stały się luksusem dla przeciętnego Kowalskiego?

– Niestety, trochę tak. Pomidory kosztują 16/17 zł za kg, w sklepie nawet są ceny 20 zł/kg. Mamy restaurację włoską, więc trudno nie mieć pomidorów. Ludzie zarzucają nam, że windujemy ceny, ale żaden przedsiębiorca, jeśli nie jest monopolistą, nie podnosi ich, aby lepiej zarabiać, bo to byłoby gospodarcze samobójstwo, tylko ma ku temu poważne powody. Wszystko jest obliczone. Rachunki idą w górę. Jak w ubiegłym roku płaciliśmy za prąd 3 tys. zł za dwa miesiące to teraz płacimy dwa razy tyle…

– Aż tyle?

– Jedna kWh gazu dla domu jednorodzinnego przed podwyżką to było 0,13 zł brutto. Teraz jest to 0,21 brutto. Przedsiębiorcy płacili 0,38 zł netto, do tego VAT za 1 kWh. Po podwyżce zapłacą 0,75 netto! Ten sam gaz. To jest prawie pięć razy tyle. A w domu nie zużywa się tyle energii czy gazu co w restauracji. Trzeba podgrzać wodę, a ta leje się tutaj cały czas – jak nie na kuchni, to na barze czy na zmywaku. Ogrzewanie – w domu nie otwiera się cały czas drzwi, nie wietrzy. W lokalu co pięć minut ktoś wchodzi i wychodzi, a ciepło ucieka. To samo z prądem. W domu mamy czajnik elektryczny – 1000 W, a piec do pizzy to 8000 W, zmywarko- wyparzarka to kolejne 6000 W. Tyle prądu co się zużywa nawet w małej restauracji to jest kosmos!

Klimat w Polsce nie sprzyja biznesowi?

– Dochodzę do wniosku, że chyba wszędzie jest lepiej niż u nas. „Nowy Ład” wprowadził nowe zasady – kasa fiskalna musi być spięta z terminalem. Wychodzi na to, że trzeba będzie nowe terminale kupić. Kasy już są online, kontrolerzy mają dostęp do każdego rachunku, każdej transakcji. Jeśli źle naliczy się VAT to zaraz jest kara. Myśmy źle naliczali, bo nagle np. owoce morza skoczyły do 23 proc. VAT. Wystarczy jedna krewetka na pizzy i ja całość muszę wpisać 23 proc. VAT zamiast 8 proc. VAT. Dostaliśmy za to karę. Przy okazji jednak kontroler skarbowy doradził nam, abyśmy zmienili stawki za soki 100-procentowe. Przepłacaliśmy, ale to mogliśmy robić. Nikt nie widział w tym problemu… O zwrocie nawet nie ma co liczyć. Co więcej, w „Nowym Ładzie” mamy płacić składkę zdrowotną od przychodu. Czy ktoś w ogóle wie, czym się różni przychód od zysku? Mogę mieć spory przychód, ale koszty prowadzenia działalności – rachunki, pensje pracowników mówiąc kolokwialnie mogą zeżreć cały przychód. To nikogo nie interesuje. System podatkowy jest taki, że nieważne, czy zarabiasz, ważne, żebyś płacił. Nawet jak nie ma z czego. Błogosławieni ci, co pracują na etatach lub żyją z zasiłków.

A propos zapytam na koniec o obrazę uczuć religijnych. Jak zakończyła się sprawa kontrowersji wokół waszego wpisu na Facebooku? Przypomnijmy, napisaliście „Organizujemy więc wspólną modlitwę (na siedząco) przy piwie. Intencją tej modlitwy jest, aby piwo się nie zepsuło”?

– Nie wiem (śmiech). Ktoś złożył zawiadomienie do prokuratury, ale żadnej informacji nie dostaliśmy. Mam nadzieję, że to zakończyło tę absurdalną sprawę…

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPalił lakierowanym drewnem
Następny artykułŁódź: Perełka architektoniczna w pełnym blasku