Zakład naprawy maszyn do szycia i pisania powstał przy ulicy Komorowickiej w 1946 roku. Prowadził go Józef Fuczik, postać znana w przedwojennym Bielsku. Schedę przejął jego syn Antoni. Zarobku z tego nie ma, ale robi to z sentymentu.
Taki zakład to dziś ewenement na skalę krajową. Rodzinna firma Fuczików działa od 1946 roku. Od ponad 50 lat prowadzi ją Antoni Fuczik. Ma 71 lat. Trzyma się nieźle, zapału mu nie brakuje. Tylko czy w ogóle ktoś jeszcze oddaje do naprawy taki sprzęt?
– Maszyny do pisania trafiają się sporadycznie. Za to porządne maszyny do szycia ciągle są w cenie. Zwykle naprawiam dwie takie maszyny tygodniowo. Dawniej zajmowałem się też liczydłami elektronicznymi czy nawet taksometrami – tłumaczy Antoni Fuczik.
Nasz rozmówca przyznaje, że jego robota jest zupełnie niedochodowa. Nie dziwi się, że podobnych rzemieślników jest coraz mniej.
– Opłaty są ogromne. Za prąd płacę tutaj więcej niż w domu, a używam tylko jednej żarówki. Od kiedy przeszedłem na emeryturę, żona mówi, żebym to rzucił. Ale ja nie potrafię. Jestem zżyty z tym miejscem i póki chodzę, będę naprawiał maszyny – deklaruje.
Jest ich w warsztacie całe mnóstwo, od prostych Łuczników po pięknie zdobione, klasyczne Singery. Produkcja jednej z nich datowana jest na 1914 rok. Antoni Fuczik przekonuje, że każda maszyna jest inna, każda ma swoją duszę.
Do punktu przy ulicy Komorowickiej niejednokrotnie zaglądają bielskie krawcowe, które chcą się poradzić, jaki model maszyny do szycia kupić. Pan Antoni poleca głównie stare modele. Bo nowe są słabej jakości. Złożone są w całości z plastiku i kiedy się psują, właściwie już nie da się ich naprawić.
– Wzrok już nie ten, ale nadal potrafię bez instrukcji rozłożyć i złożyć ponownie każde urządzenie. Tak mnie nauczył ojciec. Tego nie da się zrobić szybko. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, jak precyzyjna i czasochłonna jest to robota, kiedy igielnicę trzeba mierzyć na milimetry. Zawsze staram się to zrobić perfekcyjnie. Daję półroczną gwarancję, a reklamacji nie pamiętam. Są też takie maszyny, których pewnie nie będzie mi dane naprawiać drugi raz, jak zepsują się za 20 lat – mówi pan Antoni.
Naprawa maszyny do szycia kosztuje około 150 zł. Oczywiście cena zależy od tego, co jest do zrobienia. Każdorazowo maszyna jest myta benzyną ekstrakcyjną i oliwiona olejem wazelinowym. Części zamienne bielski rzemieślnik ściąga z Wrocławia, ze sklepu, który również istnieje od lat 40. ubiegłego wieku. – To jest robota na lata – przekonuje nasz rozmówca.
Wspomina, że od małego lubił grzebać. To też odziedziczył po ojcu. Józef Fuczik przed wojną kolegował się z Alfredem i Erwinem Geyerami. Młodzi Geyerowie, synowie fabrykantów, reprezentowali bielski klub motocyklowy. W latach 30. zdobyli w sumie kilkanaście tytułów mistrza i wicemistrza Polski. Jeżeli nie zwyciężali, to zajmowali inne miejsca na podium. Byli jednymi z najlepszych motocyklistów w Polsce. Tytuły mistrzów kraju zdobywali w wyścigach drogowych, górskich, na torze – wszędzie gdzie ścigały się motocykle. Józef Fuczik naprawiał ich motocykle, a z czasem zaczął ścigać się razem z nimi.
Antoni Fuczik z dumą pokazuje zdjęcia ojca. Zresztą ma też po nim zamiłowanie do sportów motorowych. Sam z sukcesami ścigał się na gokartach. W latach 80. należał do sekcji kartingowej czechowickiego RKS „Walcownia”. Lubił też przedwojenne auta, w młodości posiadał kabriolet, którego zazdrościli mu nawet turyści z Niemiec.
Nie zanosi się na to, że Antoni Fuczik przekaże komuś swój fach. Chętnych do przyuczenia nie ma, a syna nie posiada. Za to jest dumnym ojcem dwóch córek i dziadkiem trzech wnuczek. Zakład działa tylko w godz. 9-14, a na sezon zimowy jest zamykany. Ogrzewanie zabrałoby wszystkie dochody, a w zimnie pracować manualnie się nie da. – Żyję tylko z sentymentu. Ale trzeba jakoś żyć i cieszyć się każdym dniem – mówi, wcale nie smutno, bielski rzemieślnik.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS