O nagonce, złamanych karierach, niszczeniu służb specjalnych przez własne państwo, kulisach swojej pracy i najgłośniejszych sprawach ostatnich lat w szczerej rozmowie z dziennikarzem śledczym Robertem Zielińskim mówią byli szefowie ABW, CBA i SKW. Książka „Ścigani. Jak „dobra zmiana niszczyła polskie służby specjalne” jest już dostępna w księgarniach internetowych.
Generał Janusz Nosek sam określa się jako namiętny pożeracz programów informacyjnych. Sobotni poranek 10 kwietnia spędzał w domu, słuchając politycznej rozmowy w „Śniadaniu w Trójce”, którą prowadziła Beata Michniewicz.
Kontrwywiad w Smoleńsku
Na miejsce katastrofy polecieli również funkcjonariusze SKW. Czym się zajmowali?
Już na spotkaniu w CAT podjęta została decyzja, że z oficerami ABW lecącymi pierwszym możliwym transportem będzie oficer SKW. Było jasne, że skoro doszło do katastrofy lotniczej, to najwięcej do zrobienia będzie miałaKomisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, wyjaśniająca przyczyny takich zdarzeń, i ewentualnie prokuratura. Oczywistym zadaniem SKW było zapewnienie bezpieczeństwa naszym specjalistom. „Skandaliczna dekonspiracja kontrwywiadu wojskowego. Szpieg wysłany pod własnym nazwiskiem do Smoleńska został przejęty przez Rosjan i zamknięty w szopie”* – krzyczał nagłówek portalu wPolityce.pl. O tym wydarzeniu poinformowali najpierw dziennikarze telewizyjnej „Panoramy”, gdzie ówczesny poseł PiS Tomasz Kaczmarek komentował sprawę tak: „To osoba, która przez wiele lat pracowała na odcinku wschodnim, pod zmienionymi danymi wyłapywała szpiegów działających na terenie Polski. Wysłanie z oficjalną delegacją tej osoby do Smoleńska było ewidentnym zdekonspirowaniem”. Funkcjonariusz był rzekomo przetrzymywany przez dwa dni. Informacja brzmiała na tyle wiarygodnie, że prokuratura zwróciła się do SKW o wyjaśnienia.
Nie wiedziałem, jak traktować te doniesienia.
Nie było w nich słowa prawdy. Ten oficer ani przez chwilę nie był pozbawiony wolności. A wcześniej nie tyle zajmował się aktywnym tropieniem szpiegów, co bezpieczeństwem 36 pułku, czyli był tzw. oficerem obiektowym. Prawdą jest wyłącznie to, że poleciał bez dokumentów legalizacyjnych, ale nie było takiej potrzeby. Przebywał na miejscu około doby, żeby zorientować się, jakie są najpilniejsze sprawy.
Nie został zatrzymany?
To kłamstwo było elementem wojny ówczesnego posła Tomasza Kaczmarka z Służbą Kontrwywiadu Wojskowego. Wtedy jednak nie mieliśmy czasu na prostowanie pojawiających się zarzutów, musieliśmy się zająć swoimi obowiązkami. Podjąłem decyzję, że do Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, kierowanej na początku przez płk. rez. Edmunda Klicha, dołączą funkcjonariusze Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Ich zadania nie miały jednak nic wspólnego z działaniami operacyjnymi, mieli służyć pomocą i radą członkom komisji i zbudować im łączność niejawną. Z takimi poleceniami odleciał bardzo sprawny i doświadczony oficer, szef inspektoratu warszawskiego płk Marek Szelągowski, któremu towarzyszył zawsze jeszcze jeden nasz funkcjonariusz. Wyjeżdżając, korzystali z paszportów dyplomatycznych.
Czym się konkretnie zajmowali?
Jak wspomniałem, na początku dbali o bezpieczeństwo fachowców z komisji Edmunda Klicha, a także, że tak to nazwę, o higienę pracy. Czasem chodziło o tak banalne rzeczy jak powstrzymanie przed wyjściem na miasto na kieliszek czegoś mocniejszego. Dziś tylko członkowie komisji, którzy pracowali na miejscu, pamiętają, z czym się mierzyli na miejscu katastrofy i pod jaką presją działali. To naturalne, że chcieli rozładować stres, ale o problem wtedy łatwo. Oficerowie SKW szkolili także członków komisji, by potrafili zorientować się, że miało miejsce niejawne przeszukanie ich pokojów lub że mają ogon. I rzeczywiście, były takie incydenty.
Po co Rosjanie to robili?
Prawo im na to pozwala. My również tak działaliśmy w latach dziewięćdziesiątych, na początku istnienia Urzędu Ochrony Państwa. Chcieli pokazać, że mają nad wszystkim kontrolę, i powinniśmy się mieć na baczności, bo nie jesteśmy u siebie. Jednocześnie były problemy z akredytowanym przy komisji rosyjskiej powołanej przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) płk. rez. Edmundem Klichem.
Na czym polegały?
Nie o wszystkim mogę powiedzieć, ale chodziło mniej więcej o to, że nie informował swoich przełożonych, w tym szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów ministra Tomasza Arabskiego oraz samego premiera, o efektach prac. Uznał, że wszystkiego dowiedzą się z jego raportu. Oficerowie SKW pozyskiwali istotne informacje, które przekazywałem ministrowi Cichockiemu. Około czerwca pozyskaliśmy stenogramy rozmów z kokpitu, a wkrótce potem także nagrania. Zawiozłem je od razu do KPRM. W ten sposób SKW jako pierwsza przedstawiła premierowi zapis wydarzeń z kokpitu, a także stenogramy z rozmów z wieżą, zarówno jaka, jak i tupolewa. Gdy potem premier Donald Tusk tłumaczył się w programie Tomasza Lisa z działań w Smoleńsku, powiedział zdanie, które dotyczyło, jak sądzę, pracy SKW: „Zapewniam pana, że nasze służby nie są ani głuche, ani ślepe”.
Jak zdobyliście stenogramy i nagrania?
Jeszcze nie czas, żeby o tym mówić. Mnie samemu do końca życia zostaną w uszach komenda: „Pull up, terrain ahead”, odliczanie wysokości i słowo: „Kurwa”. Nie padło, jak wcześniej informowały tabloidy, „Jezus Maria”. W sprawie nagrań nie ustrzegliśmy się też niestety gigantycznej wpadki.
Co się wydarzyło?
Mniej więcej pod koniec lipca nowy szef Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller przywiózł z Moskwy oficjalne nagrania z kokpitu przekazane przez Rosję. Był to wynik porozumień między premierami. Sprawdzaliśmy, czy Rosjanie dali nam wszystko, co powinni, i czy w dokumentach nie ma żadnych manipulacji, bo przecież mieliśmy materiał do porównań. Nasi eksperci pracowali nad tym całą noc i nad ranem poinformowali mnie, że w rosyjskich materiałach brakuje jednego pliku. Około czwartej nad ranem zadzwoniłem do ministra Jacka Cichockiego i jeszcze przed świtem doszło do spotkania w kancelarii premiera. Donald Tusk powiedział Jerzemu Millerowi, że ma wracać do Moskwy i uzyskać pełny zapis z czarnych skrzynek. On sam miał zadzwonić do Władimira Putina, by to zorganizować.
Świetna robota. Czy nie tego oczekuje się od służb?
Tyle że kilka godzin później okazało się, że zapisy są pełne i to nasz technik się pomylił. Jechałem z tą wiadomością do kancelarii premiera z przekonaniem, że wrócę już jako były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Wtedy zrozumiałem, co to wilcze oczy Tuska. Na szczęście ważniejsze było to, że wszystko okazało się w porządku, wszyscy uczestnicy narady odetchnęli z ulgą. Przeżyłem. Ta sytuacja nauczyła mnie, że w służbach – podobnie jak w życiu – nie można działać pod wpływem impulsu. Lepiej dać sobie czas, sprawdzić kilka razy każdy szczegół, wszystko przemyśleć.
Pomoc Łubianki
Jak się zachowywali Rosjanie na miejscu katastrofy? Byli pomocni?
W czerwcu albo lipcu stało się już pewne, że członkowie polskiej komisji są śledzeni, a ich pokoje regularnie przetrząsane. Miałem obawy, że mogą chcieć im coś podrzucić albo zaszkodzić w inny sposób. Zacząłem również myśleć o zakończeniu działań w Rosji. Oficerowie działali w końcu na terenie niezbyt przyjaznego państwa, korzystając co prawda z paszportów dyplomatycznych, ale to nie daje stuprocentowego bezpieczeństwa. W rozmowach z ministrem Cichockim informowałem, że jestem w stanie wyobrazić sobie awanturę polityczną, jeśli tylko gospodarze będą mieli na to ochotę, bo przecież mogą podejrzewać, że działamy przeciwko nim. I to Cichocki zasugerował, by oficjalnie notyfikować Rosjanom obecność oficerów SKW. Zgadzałem się z tym w zupełności i postanowiłem to zrealizować.
Poprzez łącznika FSB w warszawskiej ambasadzie?
Oczywiście. Poinformowaliśmy go, że funkcjonariusze z SKW są na terenie Rosji i mają za zadanie wspierać pracę komisji, doradzać w trudniejszych sprawach i zapewnić im bezpieczeństwo. Pominęliśmy, że mamy naszych ludzi chronić także przed działaniami Rosjan. Dodatkowo poprosiliśmy o kontakt z kontrwywiadem wojskowym FSB.
Jaka była odpowiedź Łubianki?
Już po kilku dniach odpowiedzieli, że nie mają nic przeciwko i udzielą nam we wszystkim wsparcia. Nasz oficer został zaproszony na Łubiankę, gdzie przyjął go zastępca szefa kontrwywiadu wojskowego FSB, były oficer Armii Czerwonej stacjonujący kiedyś w Polsce. Zadeklarował, że są do dyspozycji w każdej sytuacji, od podstawienia samolotu po wyciąganie naszych ludzi z kłopotów.
Czy to coś zmieniło? Nasi eksperci nie czuli się już inwigilowani?
Nastąpiła wyczuwalna zmiana, ujawnienie obecności oficerów SKW odniosło oczekiwany efekt. Tak to zazwyczaj działa w służbach. Myślę, że Rosjanie doskonale odczytali nasz sygnał, zrozumieli, że mówimy: wiemy, co kombinujecie. Po zakończonej misji postanowiłem im podziękować. Zaprosiłem szefa kontrwywiadu wojskowego FSB do Warszawy, choć nie spodziewałem się, że będzie jakikolwiek odzew.
Książka „Ścigani. Jak „dobra zmiana niszczyła polskie służby specjalne” jest już dostępna w księgarniach internetowych. Można ją zamówić pod tym adresem.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS