A A+ A++

Rozmowa z Katarzyną Stoparczyk, pochodzącą z Oleśnicy dziennikarką radiową i telewizyjną, scenografą i reżyserką.

Kiedy w głowie Kasi Stoparczyk pojawił się pomysł pracy w radiu? A może nie był to zamierzony plan tylko przypadek? Przecież miała Pani zostać muzykiem…

Nie wierzę w przypadki, ale pewnego dnia kiedy prowadziłam koncert, pojawiło się radio. Chwilę potem w radiu pojawiłam się i ja. Zakochałam się w tej atmosferze, w jego intymności. W tym, że można w nim być trochę outsiderem, co dobrze rezonowało z moją osobowością. Ważne było także to, że w radiu człowiek może mieć swoją wizję i natychmiast ją zrealizować. Zwłaszcza kiedy prowadzi swoje autorskie pasmo, a ja właściwie przez te wszystkie lata prowadzę wyłącznie autorskie audycje. I to jest duży komfort, ale też i większa odpowiedzialność, móc poruszać dokładnie te struny, które mi w duszy grają.

Pamięta Pani, kiedy po raz pierwszy usiadła przed mikrofonem?

Na początku to ja z tym mikrofonem biegałam. Pamiętam jak Jarek Kuźniar, pracujący wówczas w Radiu Wrocław, poprosił bym nagrała tzw. dźwięk. Tak w żargonie dziennikarskim mówimy o materiale dźwiękowym, który jest integralną częścią dużych pasm. Trudno w to uwierzyć, ale postanowiłam nagrać rozmowę z mimem. Stał taki sobie na wrocławskim rynku, zastygnięty w swojej figurze. Pamiętam jak siedziałam u stóp pomnikowego Fredry i pomyślałam: Ale czad! To dopiero byłoby wyzwanie porozmawiać z niemową. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Był to mój pierwszy materiał do radia. W każdym razie Jarek był zadowolony. A potem, kiedy już prowadziłam własny program, szybko zorientowałam się że to miejsce, które spala psychicznie tak wiele osób, zwyczajnie lubię. Zrozumiałam, że czuję się w nim swobodnie i że w związku z tym, być może, to miejsce jest moje.

Jakie emocje towarzyszą takim chwilom? Często mówi się o intymności radiowego studia. Wyjątkowości chwil związanych z rozmową w cztery oczy z gościem. 

Kiedy patrzę w oczy rozmówcy to zazwyczaj w tych oczach przepadam. I nie liczy się już to, że mam przed nosem mikrofon, a za szklaną szybą siedzi człowiek, który ten program realizuje. Włącza się hiper empatia i dziecięca ciekawość, która determinuje nasz lot. Tak sobie często myślę, że po cichutku lecimy sobie w ten nasz radiowy kosmos, bo jeśli rozmówca jest w stanie tak pięknie się otworzyć jak np. w audycji „Myślidziecka 3/5/7”, i jeśli jest w stanie tak bezgranicznie niekiedy zaufać, to dla mnie jest to największy honor, frajda i radiowe spełnienie. Zawsze byłam ciekawa drugiego człowieka, dzisiaj mogę usiąść oko w oko z tymi największymi i uczyć się od nich tego co najlepsze. Pokory, miłości do tego świata i ludzi. I szacunku, bez którego nie zbuduje się nic.

Wielu słuchaczom Kasia Stoparczyk zawsze będzie się kojarzyć z zadawaniem trudnych pytań dzieciom.  „Zagadkowa niedziela” i „Dzieci wiedzą lepiej” to Pani autorskie audycje. Czy dzieci są trudnymi rozmówcami?

„Dziecko rodzi się dzięki uprzejmości taty”, Kasia lat 5, albo to: „Pierwsza Dama nie zawsze jest pierwsza, bo jak się spóźni to przecież jest druga”, Kalina lat 4,5. I Łojtek, który nie potrafił wymawiać „er”, za to o kosmosie wiedział więcej niż niejeden dorosły. Podszedł kiedyś do mnie, wskoczył mi na kolana i szepnął do ucha: „Pani Kasio, Pani to wie? Ja jestem zbudowany z gwiezdnego pyłu”. Mój kochany Mały Książę, nawet nie wiedział jak bardzo wzruszył mnie swoją tajemnicą. Od tej pory zawsze myślę, że dzieci są zbudowane z gwiezdnego pyłu. Bo są wyjątkowe, niezwykłe, do bólu szczere. Ale w tej szczerości piękne. Myślę też, że my, dorośli moglibyśmy się od nich wiele nauczyć. Choćby tego, aby w wiosenny, deszczowy dzień wskoczyć w sam środek kałuży. Już to słyszę:… „Ale głupi pomysł. No przecież się pobrudzę. No i ile będzie suszenia!”. To prawda, ale przy okazji, ile będzie frajdy. My, dorośli często o niej zapominamy. A bez niej trudno jest szczęśliwie żyć. W każdym razie te cytaty pochodzą z radiowej audycji „Dzieci wiedzą lepiej”, która doczekała się w sieci milionowych odsłon. Ludzie nadal noszą w swoich telefonach jej fragmenty, wciąż mam prośby czy mogą wyemitować fragment na swoim ślubie czy weselu. Dlaczego? Ponieważ dziecięca myśl odkrywcza. I poza pierwszym wybuchem śmiechu dociera do nas także, że pomimo tego że nas rozśmiesza, niekiedy potrafi także zatrzymać w biegu i zmusić do refleksji. Uwielbiam pracować z dziećmi. Czy to nagrywając audycję „Dzieci wiedzą lepiej”, czy prowadząc w radiowym studiu audycję „Zagadkowa niedziela”. Przy nich zawsze mam poczucie sensu, ale także to, że robię coś ważnego i pożytecznego.

Odpowiedź, która wbiła Panią w fotel to…

Nie wiem ile musiałoby być tych foteli, bo i odpowiedzi wbijających w fotel było mnóstwo. Właściwie to każde spotkanie z dziećmi obracam sobie we własnych myślach długo. Ciągle coś mnie zaskakuje, wciąż czegoś ważnego się od nich uczę. One są jak mistrzowie Zen, jak tybetańscy Mnisi. Kiedy patrzą Ci w oczy, to oddają całą swoją uwagę. Dorośli mają w głowach wczorajsze zmartwienia i jutrzejsze kłopoty, a dzieci potrafią być tu i teraz. To nie trwa długo, bo dziecko szybko się rozprasza. Ale kiedy coś takiego się wydarza, to warto być uważnym. Bo jest to kontakt z prawdziwym człowiekiem, który nie zakłada masek i staje przed nami w prawdzie. Godziny spędzone w radiowym studio to także dorośli, bardzo interesujący goście. Wybitni aktorzy, pisarze, osobowości.

Pamięta Pani rozmowy, które wywarły na pani największe wrażenie, pozostały w sercu i głowie na lata?

Tak, pamiętam audycję z Kamilem Stochem. To było bardzo zabawne, bo co chwilę wybuchaliśmy śmiechem. Wszystko nas rozśmieszało, więc trudno było skoncentrować się na poważnej rozmowie. Do dzisiaj jestem zachwycona tym człowiekiem. Osiągnął tak wiele, a pozostał cudownym, skromnym chłopakiem z Zakopanego. Pamiętam jak Eustachy Rylski, wielki pisarz i erudyta, przekonywał mnie gorąco do tego, że w życiu warto być konformistą. I jego mocne, mądre argumenty spowodowały, że ja, zagorzała buntowniczka i nonkonformistka, w końcu przyznałam mu rację. Ważna była też rozmowa z Lechem Janerką, z którym właściwie przeprowadziłam rozmowy dwie. Jedną w radiowym studiu, drugą w radiowej palarni, odpalając mu papierosa. W obu poznałam niezwykle ciepłą, kochaną, wrażliwą i błyskotliwą osobę. Takich rozmów, które były dla mnie ważne, było znacznie więcej.

Mówi Pani o sobie, że mikrofon to nie tylko praca, to także sposób na życie. Co jest w tym zajęciu wyjątkowego?

Zawsze drugi człowiek i jego historia. I jeszcze odgłosy otaczającego nas świata. Gdybym zapytała Panią o to co zapamiętała Pani z dzisiejszego poranka, to pewnie usłyszałabym opowieść o tych wszystkich obrazkach, które go stworzyły. A mnie fascynują dźwięki. Często zamykam oczy i wsłuchuję się w świat, jakby równoległy. I nie wiem czy ten dźwiękowy nie jest bogatszy. Żyjemy w rzeczywistości kultury obrazkowej. Skanujemy okiem sytuacje, pejzaże, interakcje. Wszystko miga kolorami, pulsuje, pędzi. Trudno to ogarnąć, zatrzymać się. Kiedy zamkniesz oczy, zawsze zwalniasz. Stajesz się bardziej uważny. W końcu słyszysz własny oddech i bicie swojego serca. Uświadamiasz sobie, że to ty jesteś centrum wszechświata i to ty decydujesz, czy dasz się wkręcić w tę codzienną karuzelę niedorzeczności.

Radiowa Trójka to kultowe miejsce dla kilku pokoleń Polaków. Ciężko było się rozstać z Myśliwiecką? 

Wchodzę do studia przy Myśliwieckiej raz w tygodniu. Na godzinę. Jest to moje zobowiązanie wobec dzieci. Za każdym razem podejmuję je z głębokim przekonaniem, że wspólnie z nimi wykonujemy ważną i pożyteczną robotę. To jest misja w czystej postaci, ale także moje przekonanie że dzieci pod żadnym pozorem nam dorosłym nie wolno mieszać do polityki.

Jakie projekty obecnie Pani realizuje? 

Projektów jest mnóstwo. Niestety, większości nie jestem w stanie zrealizować, choćby ze względu na ograniczony czas. Obecnie współpracuję z Warszawską Operą Kameralną, z którą przygotowujemy wspólnie duży, prestiżowy projekt. Współpracuję także z Wrocławskim Hospicjum dla Dzieci, Fundacją Cała Polska Czyta Dzieciom. Zasiadam w jury konkursów Przecinek i Kropka Empiku, jak również Komitetu Ochrony Praw Dziecka. Za chwilę rozpoczynam duży projekt z Fundacją Kronenberga adresowany do dzieci z Domów Dziecka. Próbuję także znaleźć czas, by jako kurator sceny wymyślić interesujący program letnich literackich festiwali. A kiedy trafi mi się wolna chwila, wtedy piszę. Mamy z wydawnictwami plan, by w najbliższym czasie wydać dwie książki. Po pandemii planujemy także wrócić do wystawiania moich autorskich spektakli z cyklu „Zorka, Dziewczynka z gwiazd”. Mam nadzieję, że to wszystko się powiedzie. Życzę sobie zatem wytrwałości i zdrowia.

Jest Pani oleśniczanką. Tutaj spędziła Pani dzieciństwo, młodość, a jednak gnało Panią w świat. 

Rodzice opowiadali mi, że po raz pierwszy zwiałam z domu kiedy miałam niespełna trzy lata. I coś w tym musi być, bo odkąd pamiętam gnało mnie w świat. Kiedy miałam 13 lat, rozpoczęłam naukę w szkole muzycznej drugiego stopnia we Wrocławiu i już wtedy wiedziałam, że i z tego przepięknego Wrocławia także wyjadę. Każdy z nas realizuje jakiś plan. Mój, czekał na mnie w Warszawie. Mieście, które pokochałam od pierwszego wejrzenia i któremu jestem wierna do dziś.

Jakie są Pani wspomnienia związane z Oleśnicą? Często Pani wraca w rodzinne strony?

Pierwsze wspomnienie jest przedszkolne, kiedy to wybiłam mleczaka mojej przyjaciółce Izie. I to wcale nie przez przypadek. Niestety. Potem trzeba było mnie heblować i przycinać do uznawanej przez społeczeństwo foremki, choć szło to ponoć opornie. Najcieplej i najchętniej wspominam czasy liceum Słowackiego i moją wspaniałą klasę e. Do dzisiaj mam kontakt z niektórymi kolegami. Ostatnio np. dzwonił do mnie Adaś. Zawsze, kiedy mam kontakt z kimś z dawnej paczki, robi mi się na sercu ciepło. To był wspaniały, beztroski, cudowny czas, za który jestem losowi bardzo wdzięczna. Ale Oleśnica poza ludźmi to przecież także miasteczko, które ma swoją nieprawdopodobnie piękną historię. Proszę sięgnąć choćby po Narrenturm Sapkowskiego. Akcja tej powieści zaczyna się właśnie w Oleśnicy. Czy mieszkańcy miasta korzystają z tego dziedzictwa dzisiaj? A te przepiękne gondole, które przed wojną z gracją pływały po oleśnickich stawach, czy wszechobecny starodrzew. To była siedziba Księstwa Oleśnickiego, jednego z najbogatszych księstw na Dolnym Śląsku. Setki lat historii i jej kultu. Z całego serca życzę oleśniczanom, aby żyjąc w mieście wież i róż, miejscu o niebywale pięknej historii, mogli czerpać z tego bogactwa na co dzień.



Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKosiarze ruszyli w miasto. Zgłoś miejsce do koszenia
Następny artykułOnet o zmianach w Polska Press. Stanowski do Dziubki:Usuń to