A A+ A++

Postać zabitego w amerykańskim ataku irańskiego dowódcy Kasema Sulejmaniego warto wspominać słowami jego dawnych adwersarzy. Najlepiej oddadzą one wartość każdego wojownika. Sulejmani był przeciwnikiem wybitnym, budzącym obawy, ale również zyskującym uznanie swoich amerykańskich wrogów.

Zobacz także: Wall Street w dół. Niepokój na rynkach po ataku USA w Iraku

Druga osoba w Iranie

W czasie amerykańskiej interwencji w Iraku po 2003 roku jego poczynania pilnie śledzili i zwalczali zwłaszcza dwaj amerykańscy dowódcy, gen. David Petraeus (późniejszy szef CIA) i gen. Stanley McChrystal (dowódca sił specjalnych). Pierwszy wspominał SMS, jakiego otrzymał w 2011 roku: „Generale Petraeus, ja, Kasem Sulejmani, kieruję irańską polityką zagraniczną w Iraku. To ja wyznaczyłem ambasadora w Bagdadzie. Jego następcę też wyznaczę ja”.

McChrystal z uznaniem pisał z kolei, że Sulejmani niesłychanie dbał o swoich podwładnych i rodziny poległych, a cecha ta budzi szacunek wojskowych niezależnie od flagi, pod którą służą. Tyle uznania dla człowieka kreującego antyamerykański front w każdym niemalże państwie Bliskiego Wschodu musi budzić zaciekawienie i świadczy o charyzmie oraz znaczeniu.

W polityce bliskowschodniej Sulejmani uczestniczył od ponad 20 lat, dowodząc brygadami Al-Kuds. Śmiało można je uznać za elitarne nawet wśród elity, jaką w irańskich siłach zbrojnych stanowi Korpus Strażników Rewolucji. Rola Sulejmaniego wykraczała jednak poza funkcje czysto wojskowe. Odkąd kilka lat temu zdecydował się ujawnić swój wizerunek, uchodził za faktycznego twórcę irańskiej polityki regionalnej. Miał do dyspozycji świetnych ludzi, doskonałe kontakty wynikające z osobistej legendy oraz nieograniczone środki finansowe. Wspierał nimi proirańskie rebelie, grupy terrorystyczne i szyickie partie polityczne w państwach sąsiednich.

Lista jego sukcesów jest znacząca: wzniecenie antysaudyjskiej rebelii w Jemenie, pokonanie Daesh w Iraku, uchronienie reżimu al-Asada w Syrii, a wcześniej jeszcze wzmocnienie Hezbollahu w Libanie i szyickiego rządu w Iraku. Wyjął Amerykanom z rąk pełnię zwycięstwa w Iraku, wzmacniając szyitów w Bagdadzie, wspierając milicje Muktady al-Sadra i wzniecając antyamerykańskie powstania w latach 2004-2006. Nawet jego śmierć może się przysłużyć Iranowi w Iraku, jeśli faktycznie rząd w Bagdadzie uzna amerykańską obecność militarną za niepożądaną, pod wpływem gniewu szyickiej ulicy.

Sulejmani był fundamentem polityki eksportu irańskiej rewolucji i wpływów w regionie. W samym Iranie pozwoliło mu to na zbudowanie pozycji drugiej osoby w państwie, bardziej nawet znaczącej niż prezydent i wiernie służącej Najwyższemu Przywódcy, ajatollahowi Chamenei. Jego strata jest dla władz w Teheranie niepowetowana. Ciężko będzie znaleźć równego charyzmą, koneksjami i skutecznością burzyciela bliskowschodniego porządku, który kreował chaos dla irańskiego pożytku.

Bliski Wschód po śmierci Sulejmaniego

Reakcje na śmierć Sulejmaniego są wciąż wstrzemięźliwe w faktach i bardzo ostre retorycznie. Oczywista jest dysproporcja militarna Iranu wobec amerykańskiej potęgi, więc o wojnie rozumianej klasycznie nie ma mowy. Iran reaguje gniewnie, zapowiadając srogą zemstę.

Można oczekiwać pomniejszych akcji odwetowych: blokowania cieśniny Ormuz, ataków cybernetycznych, zagrożeń terrorystycznych dla obywateli i obiektów amerykańskich w regionie. W przekonaniu amerykańskich decydentów śmierć Sulejmaniego miała powstrzymać ataki na amerykańską ambasadę w Bagdadzie. Ale ataki te ustały dwa dni przed jego śmiercią, więc to dość wątpliwe wytłumaczenie. Teraz jednak otwartą kwestią jest funkcjonowanie tej placówki, w sytuacji, kiedy zarówno bagdadzki tłum jak i władze państwa wyrażają oburzenie, że Amerykanie likwidują przyjaznego Irakowi (sic!) irańskiego oficjela na centralnym lotnisku w stolicy.

Wydaje się jednak, że to nie amerykańskie cele będą najwrażliwsze na irańskie odpowiedzi. Amerykańskie cele – ambasady, firmy, bazy wojskowe – są dobrze chronione. Prawdziwym obiektem możliwej irańskiej zemsty będą wrażliwe punkty amerykańskich sojuszników w regionie.

Saudowie na przykład przekonali się niedawno, że amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa nie są wystarczająco silne, by powstrzymać irański atak na ich instalacje naftowe. A przecież amerykańska ochrona pól naftowych na Bliskim Wschodzie była przez dekady główną zasadą i powodem silnej obecności wojskowej w regionie. Kolejne irańskie akcje przeciwko saudyjskim rafineriom podkopałyby więc ten i tak już wrażliwy sojusz.

Zobacz także: Ropa drożeje po tym jak Amerykanie zabili irańskiego generała

Inny amerykański sojusznik – Izrael – może poczuć znacznie większą niepewność, jeśli w odpowiedzi na zabicie Sulejmaniego Iran wznowi swój program nuklearny, zawieszony dzięki sprawności dyplomacji Baracka Obamy i Unii Europejskiej w 2015 roku. Donald Trump ten sukces przekreślił, a jego obecna „dyplomacja uderzeń dronami” może skłonić Irańczyków do podjęcia na nowo budowy nuklearnego potencjału. Cały świat widział przecież Trumpa pobłażającego północnokoreańskiemu dyktatorowi, który szachował Amerykę swoją bronią nuklearną. Lekcja jest prosta: nic nie broni przed USA tak dobrze jak własny atom.

Decyzja Donalda Trumpa. Dlaczego teraz?

Te zagrożenia wydają się obecnie dość oczywiste i są wymieniane przez większość komentatorów. Wyrażają oni przekonanie, że odpowiedź irańska na amerykańską akcję będzie dotkliwa i wyrafinowana. Atak spowoduje powiększenie chaosu na Bliskim Wschodzie, z którego USA się wycofują, nie mając tam znaczących interesów poza sentymentami (proizraelskim, wprowadzania demokracji, utrzymania Pax Americana itd.).

Bez odpowiedzi pozostaje jednak pytanie najważniejsze: jakie były intencje polityczne ataku na Sulejmaniego i dlaczego doszło do niego teraz? Owszem, Sulejmani odpowiadał za wiele amerykańskich strat w czasie inwazji na Irak. Z pewnością zaangażowany był w obecną eskalację przemocy w Bagdadzie przeciwko amerykańskiej ambasadzie. W przeszłości sponsorował wiele ataków terrorystycznych przeciwko amerykańskim celom. Od innych terrorystów różnił go jednak fakt, że był wysokim rangą urzędnikiem irańskim. Choć Bush i Obama rozważali jego likwidację, to zdawano sobie wówczas sprawę z możliwych konsekwencji takiego kroku.

Wiemy niewiele o okolicznościach wydania przez Trumpa zgody na zabicie Sulejmaniego. Prezydent miał według doniesień na chwilę zostać oderwany od rozmowy o kampanii wyborczej z doradcami politycznymi w rezydencji Mar-a-Lago, by zaakceptować uderzenie w konwój wywożący Irańczyka z bagdadzkiego lotniska. Na spotkanie wrócił po krótkim czasie, nie sygnalizując jakiegoś wielkiego przełomu. Było to więc działanie raczej z przypadku, a nie akcja planowa przypominająca zamachy sił amerykańskich na bin Ladena czy al-Bagdadiego. … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUwaga! Dziś silniej powieje
Następny artykułNie żyje ilustrator Bogusław Polch. To on pierwszy narysował Wiedźmina