A A+ A++

Kiedy przychodzi się mierzyć z drużyną, która nie wygrała na wyjeździe ostatnich dziesięciu gier, a pięć najświeższych przegrywała, nie możesz brać pod uwagę innego scenariusza, niż pokonania jej. W takiej sytuacji znalazła się Arka w meczu z ŁKS-em. Mimo że w tabeli obie ekipy dzieliły ledwie dwa miejsca (14. pozycja gdynian wobec 16. łodzian), to różnica punkowa była już nader widoczna – osiem.

Od początku Arka popełniała grzechy zeszłotygodniowego starcia z Rakowem Częstochowa – nerwowość, brak dokładności, problem ze skonstruowaniem akcji i wymienieniem kilku celnych zagrań. Kontrolę przejął ŁKS, z tą różnicą, że Arki, tak jak częstochowianie, nie ukłuł. Pierwsza połowa minęła kibicom względnie niezauważona. Brakowało sytuacji z obu stron, choć optyczną przewagę posiadali goście. Wszystko miało rozstrzygnąć się po przerwie.

Każda upływająca minuta upewniała w przekonaniu, że to typowy mecz do jednej bramki. Wygra ten, kto będzie miał więcej szczęścia lub jedną okazję będzie potrafił zamienić na gola.

– Wierzę w ten zespół – mówił ze spokojem w przerwie kapitan Adam Marciniak. Zdecydowanie miał w głowie spotkanie z Rakowem, które udało odmienić się właśnie po przerwie. Tym razem radykalna przemiana nie była potrzebna, przede wszystkim dlatego, że na tablicy widniał bezbramkowy remis.

Po zmianie stron nie trzeba było długo czekać na efekty. Pierwszy piłkarski moment przyniósł efekt bramkowy – typowy dla Arki… Leszka Ojrzyńskiego. Daleko wrzucona z autu futbolówka została przedłużona na dalszy słupek. Ta spadła na stopę Marko Vejinovicia, który ją perfekcyjnie ułożył. Arkadiusz Malarz był bez szans na skuteczną interwencję wobec płaskiego, niezwykle precyzyjnego uderzenia.

ŁKS próbował się odgryzać, lecz notorycznie brakowało mu ostatniego podania, konkretów w polu karnym Arki. Wówczas gdynianie popełnili błąd, który tak ochoczo wytykali przed tygodniem Rakowowi – niepotrzebne cofnięcie się i oddanie pola rywalowi bez argumentów. Żółto-niebiescy zaprosili gości na swoją połowę. Granica między wygraną a remisem była tak cienka, że owo zaproszenie musiało skończyć się dla gospodarzy fiaskiem. Nerwowość w samej końcówce przerodziła się w absolutną nieporadność, co ełkaesiacy wykorzystali w… 94. minucie! Błąd defensywy Arki wykorzystał Ricardo Guima.

Karma. Suma szczęścia w sporcie równa się zero. Te dwa sformułowania najczęściej padają w tego typu sytuacjach. Przed tygodniem bowiem to Arka zaskoczyła wszystkich, wygrywając po golu w ostatniej chwili. Tym razem tego gola dali sobie wbić. Nie da się bowiem oprzeć wrażeniu, że tak jak Raków wtedy, tak i gdynianie teraz sami przyczynili się do takiego efektu końcowego.

Arka Gdynia – ŁKS Łódź 1:1 (0:0)

Bramki: Vejinović (57.) – Guimaraes (90+4.)

Arka: Steinbors Ż – Zbozień, Berqvist, Helstrup, Marciniak Ż – Danch, Deja Ż – Młyński (90. Wawszczyk), Vejinović Ż (88. Skhirtladze), Mihajlović – Serrarens Ż (59. Zawada).

ŁKS: Malarz – Grzesik, Moros Gracia, Dąbrowski (7. Sobociński), Vidmajer Ż (46. Klimczak), Guima Ż, Wolski – Trąbka, Dominguez, Ratajczyk (68. Samu Corral) – Wróbel.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLubartów: Radni zdecydowali – pomnik AK stanie w centrum miasta
Następny artykułUpamiętniono Żołnierzy Wyklętych