A A+ A++

Magdeburg powoli zaczynał świętowanie triumfu w Lidze Europejskiej, ale tuż przed syreną Benfica Lizbona w niesamowity sposób doprowadziła do dogrywki i zdołała w niej pokonać wielkiego faworyta 40:39!

Marcin Górczyński

Marcin Górczyński


PAP/EPA
/ TIAGO PETINGA
/ Na zdjęciu: Petar Djordjić w akcji

Końcówka finału przejdzie do finału tych rozgrywek. Na pięć sekund przed końcem Philipp Weber zapewnił Magdeburgowi prowadzenie 32:31 i nikt racjonalnie myślący nie przewidywał, że Benfica zdąży jeszcze odrobić straty. Tymczasem… Alexis Borges Hernandez po czasie dostał piłkę od Petara Djordjicia i dał remis 32:32. Sędziowie długo naradzali się, ale w końcu uznali, że obrotowy zdążył przed syreną!

Właściwie od początku spotkania zanosiło się, że wszystko może rozstrzygnąć jedna akcja. Magdeburg – rozgrywający kapitalny sezon na każdym froncie – nie radził sobie z obroną Benfiki i przede wszystkim znakomitym Siergiejem Hernandezem. Hiszpański bramkarz zatrzymywał Gladiatorów niemal tak jak w półfinale Orlen Wisłę Płock.

Trzeba też jednak oddać, że rywale z Magdeburga nie byli pod tym względem gorsi. Nie zawodził Jannick Green, a ważną interwencję zaliczył też jego zmiennik Mike Jensen, który odbił rzut karny Petara Djordjicia. Gdyby Duńczyk dał się pokonać, Benfica prowadziłaby już 10:7. W odpowiedzi Magdeburg wyprowadził kontry i zmniejszył straty do jednej bramki.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Nadal zachwycił kibiców. To trzeba zobaczyć!

Niemiecki zespół miał jeden krótki moment ewidentnej dominacji, kiedy rewelacyjnie wszedł w drugą połowę i prowadził 20:17. Od czego Benfica miała jednak Ole Rahmela. Niemiec był nie do zatrzymania, wykorzystywał praktycznie wszystkie okazje, niezależnie od okoliczności. Swoją trzecią młodość w Portugalii przeżywa Jonas Kallman, 40-latek kolekcjonował bramki jak za dawnych lat i harował w obronie jak młodzieniaszek.

Benfica pracowała na największy sukces w historii klubu, ale nie znajdował sposobu na islandzki duet eksportowy Omar Ingi Magnusson – Gisli Thorgeir Kristjansson. Ten pierwszy w końcówce dogrywki zaliczył jedno z najważniejszych wejść. Nie dość, że wykorzystał wywalczonego przez siebie karnego, to jeszcze po faulu na nim Kallman usiadł na ławce z karą. Sytuacja Benfiki zrobiła się naprawdę nieciekawa, było bowiem to drugie wykluczenie z rzędu – chwilę wcześniej czerwoną kartkę zobaczył Demis Cosmin Grigoras.

Pomimo tak niekorzystanego położenia, Benfica podniosła się. Po golu Belone Moreiry doprowadziła do remisu 38:38. Portugalczyk nabrał takiej pewności, że wkrótce dołożył kolejną bramkę po indywidualnej akcji i to Magdeburg znalazł się pod ścianą. Presja spętała nogi, bo pomylił się nawet Magnusson.

Bohaterem ostatniej akcji nie kto inny jak Moreira, który urwał się spod indywidualnego krycia i znalazł na kole wolnego Borgesa. Obrotowy kubańskiego pochodzenia dopełnił dzieła i odebrał tytuł murowanemu faworytowi. Piotr Chrapkowski – obrońca Magdeburga – bez kolejnego trofeum w Lidze Europejskiej, po raz pierwszy od 2014 roku zwycięstwo nie trafiło do przedstawiciela Bundesligi!

Benfica Lizbona – SC Magdeburg 40:39 (32:32, 15:14)

Benfica: Hernandez, Capdeville – Kukić 6, Borges 6, Kallman 6, Rahmel 11, Djordjić 8, Grigoras 1, Keita, Moreira 2, Moreno, Martins, Moraes, Kljun, Costa da Silva, Pereira

Magdeburg: Green, Jensen – Hornke 8, Kristjansson 7, Magnusson 12, Musche 3, Mertens 2, Smits 2, Weber 1, Gullerud 1, Saugstrup 2, O’ Sullivan 1, Chrapkowski, Pettersson, Bezjak, Damgaard

ZOBACZ:
Unia ma nowego trenera
Dwa odejścia z Górnika

Czy uważasz, że Benfica zasłużyła na sukces?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Zgłoś błąd

WP SportoweFakty
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRoland Garros. Norweskie media: Hubert Hurkacz jest w znakomitej formie
Następny artykułPROF. GRZEGORZ SZULCZEWSKI: Krew i pieniądze