Joanna Gierak-Onoszko: Zanim informacja o kolejnym odkryciu szczątków została upubliczniona, osoby mieszkające w otoczeniu dawnej szkoły zostały objęte pomocą psychologiczną. To pokazuje, z jaką ostrożnością i łagodnością Kanadyjczycy podchodzą do tego tematu. Bo nie dotyczy on tylko ocaleńców, czyli osób, którym udało się przetrwać pobyt w katolickich szkołach i ich rodzin. Cała Kanada jest wstrząśnięta, pogrąża się w bólu i żałobie. Kanadyjczycy, niezależnie od swojego etnicznego pochodzenia, łączą się we wspólnym opłakiwaniu tych dzieci.
Czytaj też: Ataki na kościoły w Kanadzie. W ostatnich tygodniach podpalono pięć świątyń
Odkrycie zbiegło się z obchodzonym 1 lipca Canada Day, czyli narodowym świętem upamiętniającym rocznicę utworzenia państwa.
– Tak, to zderzenie jest wręcz symboliczne. Kanadyjczycy spędzają Canada Day w atmosferze radości, organizują pikniki z rodziną i przyjaciółmi, bawią się. W obliczu doniesień z ostatnich tygodni – czyli odkrycia kolejno 215, 751, a teraz 182 nieoznaczonych grobów – zadają sobie pytanie, czy w ogóle wypada je obchodzić. W wielu miejscowościach zrezygnowano z hucznych obchodów. W niektórych odbyły się marsze milczenia i nocne czuwania.
Jak wiele takich grobów może skrywać kanadyjska ziemia?
– Kanadyjczycy wiedzieli o ich istnieniu co najmniej od 2015 roku, kiedy Komisja Prawdy i Pojednania zajmująca się badaniem działalności szkół dla rdzennej ludności opublikowała raport na temat skandalicznych nadużyć, do których w nich dochodziło. Komisja mówiła o około trzech tysiącach nieudokumentowanych zgonów uczniów.
Ale w świetle ostatnich odkryć należy spodziewać się, że jest ich kilkukrotnie więcej. Zajmujący się sprawą kanadyjski sędzia Murray Sinclair powiedział, że według niego liczba bezimiennych grobów może oscylować w okolicach 10 tysięcy.
To pierwsze poszukiwania szczątków rdzennych dzieci prowadzone na taką skalę. Kto je prowadzi?
– Organizacje zrzeszające rdzennych mieszkańców we współpracy z naukowcami. Dzięki zaawansowanej technologii są w stanie precyzyjnie określić, gdzie znajdują się groby, a następnie przeprowadzić ekshumację. W mediach pojawia się określenie, że są to masowe mogiły – nie jest to prawda. Dzieci składano w pojedynczych, bezimiennych jamach w ziemi. W niektórych grobach pochowane są nawet trzylatki, w innych niezidentyfikowane szkielety dzieci spoczywają na cmentarzach parafialnych, między szczątkami dorosłych.
Warto wspomnieć, że firmy zajmujące się przeszukiwaniem terenu współpracują z przewodnikami duchowymi. Robią to po to, by cała procedura odbyła się z jak największą delikatnością i poszanowaniem rdzennych tradycji.
Co taki gest oznacza w sensie symbolicznym?
– Pochowane w ten sposób dzieci spotkał za życia najgorszy możliwy los. Zostały przemocą odebrane z rodzinnych domów, pozbawione możliwości posługiwania się językiem swoich przodków, kultywowania tradycji. Dzieciom nie pozwalano używać rdzennych imion, nadawano im imiona typowo europejskie lub oznaczano numerem. Skala przemocy stosowanej względem tych dzieci była zatrważająca. Dlatego dziś, odkopując ich szczątki, nie można pozwolić, by zostały zbezczeszczone.
Kanada, mieszkańcy opłakują los dzieci.
Fot.: East News
Jak wysoka była skala umieralności wśród wychowanków zarządzanych przez duchownych szkół?
– W niektórych placówkach śmiertelność dochodziła nawet do 70 procent. Można szacować, że w szkole średnio umierało co dziesiąte dziecko.
Czytaj też: Apostazja w prezencie na 18. urodziny. Młodzi nie mogą się doczekać odejścia z Kościoła
Jak to możliwe?!
– Szkoły były maksymalnie przepełnione, a mimo to policjanci dostarczali kolejne transporty dzieci. Prawo nakazywało szkołom przyjmowanie kolejnych uczniów. W takich warunkach nietrudno o rozprzestrzenianie się groźnych chorób zakaźnych, jak ospa czy gruźlica.
Ale stosowano też okrutne praktyki. Zdesperowani opiekunowie, widząc, że szkoła nie jest w stanie pomieścić aż tylu uczniów, celowo je zakażali, na przykład nie zmieniając pościeli po dziecku, które zmarło na gruźlicę. Był to makabryczny sposób sterowania populacją rdzennych mieszkańców Kanady.
Z jakich jeszcze innych powodów dzieci umierały?
– Ginęły z niedożywienia i w wyniku wypadków. Większość szkół była samowystarczalna, co oznacza, że dzieci musiały pracować, by zarobić na swoje utrzymanie. W ten sposób często ulegały wypadkom.
Ale to nie wszystko – dzieci często umierały w płomieniach. Budynki szkół przypominały pułapki ogniowe. Wiele z nich było zbudowanych z drewna. Dodatkowo prowadzący je duchowni i zakonnice zabijali okna deskami, a nawet likwidowali schody przeciwpożarowe. W ten sposób próbowali radzić sobie z problemem ucieczek dzieci ze szkół. Kiedy wybuchał pożar, dzieci zostawały uwięzione w budynku i płonęły razem z nim.
Dzieci umierały też z powodu przemocy. Były bite, znęcano się nad nimi, wykorzystywano seksualnie i poddawano torturom.
Ile takich placówek działało na terenie Kanady? Jak wiele dzieci do nich trafiło?
– Według różnych źródeł, było to od 138 do 140 placówek w całym kraju. Obowiązujące w Kanadzie prawo nakazywało, że dzieci rdzennego pochodzenia w wieku od pięciu do 15 lat musiały uczyć się w tzw. „indiańskich szkołach”, które miały przystosować je do życia w zdominowanym przez Europejczyków społeczeństwie.
Wiemy, że w niektórych placówkach przebywały znacznie młodsze dzieci, nawet dwuletnie. Przyjmowano tak małe dzieci, bo im były młodsze, tym łatwiej było nauczyć je „europejskich wartości” i wyrugować wpływ rodziny.
Szkoły zaczęły powstawać w drugiej połowie XIX wieku, a ostatnią z nich zamknięto dopiero w 1996 roku! Przez ten czas przewinęło się przez nie około 150 tys. dzieci.
Część z nich nie wróciła do domów, nikt nie wie co się z nimi stało. To najpewniej ich szczątki właśnie odkryto.
– To całe pokolenie rdzennej ludności, którego zabrakło i które stanowi ogromną wyrwę w społeczności Kanady. Postawmy się w sytuacji tych rodzin. Dziś, kiedy odbieramy dzieci ze szkoły, nauczyciele przekazują nam je z rak do rąk. Martwimy się, kiedy dzieci nie wracają do domu o określonej porze. A teraz wyobraźmy sobie, że nasze dziecko przepada, nie wraca ze szkoły, natomiast placówka zataja, co się z nim stało.
W ostatnich dekadach w Kanadzie dudni kilkadziesiąt tysięcy pytań bez odpowiedzi: co się stało z naszymi siostrami, braćmi, ciotkami, małą sąsiadką? Mijają lata, ale pamięć o nich jest wciąż żywa.
Czy jest szansa, że szczątki uda się zidentyfikować?
– W wielu przypadkach tak. Siostry zakonne szkoły w Kamloops już zadeklarowały, że będą współpracować z naukowcami uniwersytetu British Columbia w celu identyfikacji szczątków. Należy liczyć na dobrą wolę Kościoła, który powinien otworzyć archiwa. W identyfikacji szczątków pomoże ten współczesna nauka, głównie badania DNA. Miejmy nadzieję, że odnalezione szczątki jak najszybciej uda się sprowadzić do rodzinnych miejscowości tych dzieci. Wiele z nich pochodziło z miejscowości oddalonych o setki kilometrów od szkół. To będzie ogromne przedsięwzięcie pod względem finansowym i logistycznym. Zasługują na to, by wrócić do domów.
A co jeśli rodzina tych dzieci nie żyje?
– To będzie stanowić problem. W szkołach przepadały często całe rodziny, pokolenia… Ale proszę wierzyć, pamięć o zaginionych dzieciach przetrwała wśród społeczności, starszyzny. Ktoś za nimi wciąż tęskni.
Pochowane w bezimiennych mogiłach dzieci to nie jedyne ofiary szkół. Wciąż żyją ocaleńcy, ich rodziny i potomkowie, którzy wciąż borykają się traumą.
– W dużym uproszczeniu – dzieci zamknięte w szkołach były poddawane rygorowi, wręcz tresurze, przemocy. Czytałam o jednej ze szkół, w której dzieci, które popadały w konflikt, wkładano do bokserskiego ringu. Musiały ze sobą walczyć, do krwi – taki był sposób regulowania emocji.
To dzieci, które nie zaznały ciepła i czułości. Wychodząc z szkół przekazywały przemoc dalej. Ci ludzie zostali trwale skrzywdzeni, nie potrafią nawiązywać zdrowych relacji, popadają w uzależnienia. Swoją traumę przekazują kolejnym pokoleniom. Szkół fizycznie już nie ma, ale wciąż kładą się cieniem nad życiem rdzennej ludności Kanady, krążą nad nimi jako demony z przeszłości.
Wspomniany raport Komisji Prawdy i Pojednania pokazał skalę i mechanizm działania szkół. Ale przecież ludzie musieli wiedzieć, że za murami placówek prowadzonych przez duchownych dzieje się coś złego – mimo to nic z tym nie zrobili. Jak ta świadomość wpływa na współczesnych Kanadyjczyków?
– Przez lata to była wiedza powszechna, choć niewysłowiona. Ktoś przecież w okolicy tych szkół mieszkał, ktoś widział, że dzieci znikają. Placówki czasem odwiedzali lekarze, wiedzieli o skali niedożywienia i zaniedbań, zresztą to oni jako pierwsi zaczęli bić na alarm…
Kanada nosiła ten sekret w sercu, a dziś mówi o nim otwarcie. Ogromnie podziwiam Kanadyjczyków i liberalny rząd, który dołożył wielu starań, żeby ta niewygodna prawda wyszła na jaw. Dziś już nawet dzieci w przedszkolach uczą się o prawdziwej historii Kanady, pozbawionej kolonialnej narracji. Kanada wykonała ogromną pracę, zarówno w sferze symbolu, jak i polityki i edukacji.
Czytaj też: Raport Episkopatu. Zarzuty wykorzystywania nieletnich dotyczą 292 duchownych
W przeciwieństwie do Kościoła katolickiego?
– Tak. Ramy systemu szkół stworzyła kanadyjska administracja ale zarządzał nim Kościół: księża, misjonarze i siostry zakonne. Symptomatyczne jest to, że premier Trudeau płacze nad losem rdzennej ludności, kanadyjski budżet przeznacza kolejne pieniądze na wsparcie dla ocaleńców, natomiast główny sprawca sznuruje usta i nie chce wziąć odpowiedzialności.
Dwie trzecie szkół prowadzili katolicy, pozostałe – protestanci. Ta druga grupa przeprosiła, przeznaczyła pieniądze w ramach rekompensaty dla ocaleńców. Kościół katolicki na mocy ugody przyjął na siebie zobowiązanie, że zbierze na ten cel od wiernych 25 milionów dolarów – dotychczas zebrał tylko cztery.
Kościół doskonale zna skalę nadużyć i ciążące nad nim zarzuty, mimo to Watykan nie zdobył się na przeprosiny. Papież Franciszek jest wzywany do nich od lat. Dlaczego wciąż milczy?
– To pytanie należałoby zadać prawnikom. Najpewniej odpowiedzieliby, że z przeprosinami wiąże się wzięcie na siebie moralnej odpowiedzialności i przyznanie się do winy. A to z kolei otwiera drogę do składania pozwów cywilnych przeciwko Kościołowi. Odpowiedzialność za dramat rdzenne ludności biorą na siebie poszczególni księża. Kilka dni temu „przepraszam” powiedział arcybiskup Ottawy i wezwał do tego samego innych przedstawicieli kanadyjskiego episkopatu.
Ale to za mało?
– Wielu ocaleńców oraz katolików czeka na głos najważniejszy, czyli papieski. Znamienne jest to, że Jan Paweł II podczas swojego pontyfikatu odwiedził Kanadę trzy razy, lecz nigdy nie podjął tematu szkół rezydencjalnych, mimo że już wtedy był on znany. Mam cień nadziei, że Kościół otworzy się w końcu na dialog z ocaleńcami. Niedawno podano informację, że papież Franciszek zaprosił na specjalną audiencję przedstawicieli kanadyjskiego episkopatu i rdzennych społeczności. Ma się ona odbyć pod koniec grudnia. Być może to zapoczątkuje jakiś proces.
Tymczasem kolejne doniesienia nieprawdopodobnie pogrążają Kościół. Jak to wpływa na wiernych?
– Wielu Kanadyjczyków przeżywa teraz kryzys wiary, mówią o niewybaczalnym grzechu zaniechania. A to może zaowocować falą odejść z Kościoła. Należy pamiętać, że religia katolicka nie jest w Kanadzie dominującą, choć wśród jej wyznawców są też przedstawiciele Pierwszych Narodów, jak określa się obecnie rdzenną ludność – dla nich jest to szczególnie trudna sytuacja. Myślę, że podobny mechanizm już obserwowaliśmy, kiedy w silnie katolickiej Irlandii doszło do ujawnienia przestępstw duchownych względem kobiet i dzieci, odbiło się to przyspieszoną laicyzacją. Podobnie może być w Kanadzie.
W ciągu tygodnia podpalono pięć kościołów katolickich, cztery spłonęły doszczętnie. W innych świątyniach dochodzi do symbolicznych dewastacji. Na drewnianych drzwiach kościoła w Saskatoon napisano czerwoną farbą: „We were children”. Pomnik papieża Jana Pawła II w Edmonton został pokryty czerwonymi odciskami dłoni.
– Rdzenne społeczności nie popierają aktów wandalizmu. Sama jestem im przeciwna, to nie jest sposób na prowadzenie dialogu. Ale jednocześnie rozumiem ból, desperację i gniew ludzi, którzy stracili bliskich lub sami zostali skrzywdzeni. Przez lata nie mieli prawa, by mówić o swoich doświadczeniach, dlatego nie dziwmy się, że dziś sięgają po dramatyczne w formie sposoby wyrażania emocji.
Nieożywiony gmach kościoła czy pomnik można odrestaurować, a wyrządzonej dzieciom oraz rdzennym rodzinom krzywdy nie jesteśmy w stanie cofnąć…
– Szczególnie boli mnie oburzenie części kanadyjskiej Polonii, która mówi, że ci, którzy zdewastowali pomnik Jana Pawła II w Edmonton prowadzą działania antypolskie lub „nie wiedzą co czynią”. Myślę, że dokładnie wiedzą, kieruje nimi potężny ból. Powinniśmy go uszanować, a nie ronić łzy nad pomnikiem.
Jak Kanadyjczycy oceniają politykę oraz działalność Justina Trudeau w sprawie ocaleńców?
– Kanadyjczycy nie traktują premiera jako ojca narodu, a raczej managera, który ma realizować powierzone mu zadania, a oni skrupulatnie go z nich rozliczają. Jego polityka nie jest doskonała, ale też żaden inny kraj nie zrobił tyle na drodze do pojednania i zaprojektowania siebie jako społeczeństwa na nowo, co Kanada podczas kadencji Justina Trudeau.
Mimo tych starań, rdzenni mieszkańcy wciąż borykają się z rasizmem i wykluczeniem systemowym.
– Na prośbę premiera Trudeau w 2018 roku powstał raport opisujący sytuację rdzennych kobiet i dziewcząt oraz osób LGBT+. Odbił się szerokim echem, ponieważ po raz pierwszy praktyki stosowane względem nich zaklasyfikowano jako „ludobójstwo” w jego fizycznym znaczeniu. Przemoc systemowa polega m.in. na tym, że policja nie szuka rdzennych, zaginionych kobiet lub osób LGBT+, odmawia pomocy, kiedy te stają się ofiarami przemocy. To efekt głęboko ukrytego rasizmu i seksizmu, który jest efektem zaprowadzonego przez europejskich kolonizatorów „porządku” na kanadyjskiej ziemi. Kanada ma tego świadomość i próbuje sobie z tym radzić – również w aspekcie politycznym i prawnym.
W polskich mediach, które opisują ostatnie odkrycia z Kanady, często pojawia się określenie „Indianie”. Ale zdaje się, że nie powinniśmy go używać?
– Współcześnie uważa się je za krzywdzące. W Kanadzie już od wielu lat obowiązuje zasada, że na rdzennych mieszkańców mówi się tak, jak sobie sami tego życzą. Określenie „Indianin” funkcjonuje dziś wyłącznie w kontekście historycznym, kiedy mówimy np. o szkołach, przywołując ich pełną nazwę „Indian Residential School”, lub o tzw. „Indian Act”, czyli ustawie z 1876 roku.
W takim razie jak poprawnie mówić o rdzennych mieszkańcach Kanady?
– Możemy nazywać ich „przedstawicielami Pierwszych Narodów”. To podkreśla, że mamy świadomość, iż byli tam przed odkrywcami z Europy. Oraz że nie są jedną z wielu zamieszkujących Kanadę grup etnicznych, ale de facto gospodarzami tej ziemi.
Dobrze widzianą praktyką jest też używanie nazwy plemienia, z którego dana osoba lub społeczność się wywodzi – można mówić na przykład o Odżibwejach. Z resztą spodziewam się, że nad Wisłą też wolimy być nazywani „Polakami”, a nie „Słowianami” – to nie do końca poprawna historycznie analogia, ale wydaje mi się, że obrazowo tłumaczy, o co chodzi. Unika się też używania określenia „Eskimosi” to pogardliwa nazwa dla dla zjadaczy zepsutego mięsa, zamiast tego mówimy o „Inuitach”.
Czy jest jakiś dokument, który reguluje normy językowe w Kanadzie?
– Obowiązuje „stylebook” CP, czyli agencji prasowej Canadian Press.To książka stworzona dla dziennikarzy, która miała pomóc im w pisaniu m.in. o osobach z niepełnosprawnościami, mniejszościach, wykluczonych, czy seniorach. Ale jej znajomości wymaga się też często od przedstawicieli innych branż – szczególnie tych nastawionych na kontakt z klientem. Jeśli ubiegamy się o pracę w urzędzie, banku, czy nawet kawiarni, często pracodawca precyzuje w ogłoszeniu, że oprócz znajomości języka angielskiego powinniśmy być na bieżąco ze „stylebookiem”.
W Polsce używanie inkluzywnego języka wciąż budzi duży opór.
– W Kanadzie wrażliwość językowa nie jest traktowana jak fanaberia, czy przesadna poprawność polityczna. W tak zróżnicowanym społeczeństwie jak kanadyjskie znajomość konwenansów językowych jest nie tylko koniecznością, ale też sprawia, że wszystkim żyje się po prostu przyjemniej.
Mówi pani o narodowej żałobie Kanadyjczyków, która jednoczy obywateli mimo różniącego pochodzenia etnicznego czy wyznania. O tym, że kanadyjski rząd bierze odpowiedzialność za błędy przeszłości. W Polsce obserwujemy odwrotną tendencję. Rządzący próbują wymazywać fakty historyczne, które mogłyby poplamić nieskazitelny wizerunek kraju, bagatelizują problem pedofilii w Kościele. Jak pani to tłumaczy?
– Moja książka ukazała się w 2019 roku, czyli w podobnym czasie, co głośny film braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu”. Kanadyjczycy zrobili ogromny krok do przodu. Od podejścia „nie mówmy nikomu”, co działo się w szkołach dla rdzennych mieszkańców, przeszli do „powiedzmy o tym wszystkim”, „naprawmy wyrządzone krzywdy”. Za to podejście ogromnie ich podziwiam.
Mam nadzieję, że Polacy jako naród znajdą w sobie tyle siły i odwagi, by w końcu przyznać, że również u nas działy się rzeczy haniebne i straszne. Skoro są ofiary, to gdzieś muszą być też sprawcy, powinni ponieść odpowiedzialność.
Watykańskie śledztwo w sprawie kardynała Dziwisza. „Chodzi nie tylko o sprawy polskie, ale również o przeszłość”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS