Animacja, która powstała dzięki stypendium marszałka województwa warmińsko-mazurskiego dotyczy legendy mazurskiej. W jej twórczości mieszają się geny mazursko-kubańskie. To jednak legendy mazurskie stały się tematem jej animacji. O Kubie, Mazurach i nowych mediach opowiada artystka Kama Fundichely.
— W pani twórczości czuje się ogromną wrażliwość. Zawsze w inny sposób patrzyła pani na świat?
— Czasem wydaje mi się, że jestem za bardzo wrażliwa. To z jednej strony dar, z drugiej przeszkoda. W normalnym, codziennym życiu, kiedy inni zupełnie czymś się nie przejmują, ja pewne wydarzenia mocno analizuję. Jestem z tych mocno przeżywających. Z pewnością jednak wrażliwość jest cechą, która pomaga w twórczości.
— Czy nie jest tak, że ta wrażliwość pomaga w odnajdywaniu nowych tematów? Chociażby historia miłosna Galindy, która wyróżnia się na tle innych animacji na ten temat.
— Pokazuję świat w sposób, jaki ja go odbieram. Wrażliwość pomaga mi dostrzec rzeczy, na które inni nie zwrócą uwagi. Wyznacza ona też tematy, którymi się zajmuję. Chcę przekazać moje przeżycia, doświadczenia, wspomnienia z dzieciństwa. Kiedy z kolei pracuję opierając się na literaturze, również zwracam uwagę, czy mnie to porusza, czy odpowiada mojej wrażliwości.
— Animacja, która powstała dzięki stypendium marszałka województwa warmińsko-mazurskiego dotyczy legendy mazurskiej. Lubiła je pani w dzieciństwie, które przecież spędziła pani na Mazurach?
— Muszę przyznać, że będąc dzieckiem nie spotkałam się z mazurskimi legendami. Nie pamiętam, żeby ktoś mi je czytał, by były obecne w naszym domu. Chociaż teraz, kiedy rozmawiamy, przypomniała mi się okładka książki z dzieciństwa. To była „Królowa jezior. Baśnie i legendy Warmii i Mazur”. Jednak tak naprawdę nie zapadła mi wtedy głęboko w pamięć. Legendami mazurskimi zainteresowałam się dużo później, już w dorosłym życiu.
— Można powiedzieć, że korzenie ma pani mazurskie, ale również kubańskie. W jaki sposób pani rodzina znalazła się na Mazurach?
— To długa historia. Moja prababcia od strony mamy przyjechała po wojnie z Wileńszczyzny i osiedliła się z rodziną w Giżycku. Natomiast rodzina mojego taty, jak i on sam, pochodzi z Kuby. Moi rodzice poznali się w czasie studiów w Gdańsku. To była wielka miłość, dzięki której na świecie jestem ja oraz mój brat. Niestety potem drogi moich rodziców rozeszły się. Tata został zmuszony do powrotu na Kubę, a mama wróciła z nami w rodzinne strony, do Giżycka. Następnie z mamą zamieszkaliśmy w Upałtach. Tam mama przez wiele lat była dyrektorką szkoły, a my spędziliśmy nasze dzieciństwo.
— Ma pani kontakt z ojcem?
— Odnowiłam kontakty kilkanaście lat temu. Miałam nawet to szczęście, że odwiedziłam go na Kubie. Pojechałam tam z moim mężem. Poznałam rodzinę ze strony taty. To było ogromne przeżycie. Wszyscy bardzo ciepło nas przyjęli. Przyjechała nawet rodzina z innych miast specjalnie po to, by nas poznać. To są naprawdę piękne wspomnienia. Aktualnie na Kubie w miarę funkcjonuje Internet, więc pozostajemy w kontakcie. Cieszę się, że nowe media pozwalają na to, że możemy się widzieć, rozmawiać ze sobą. Tata przez te wszystkie lata nie zapomniał języka polskiego, więc rozmawiamy również po polsku. Do dziś nawet pamięta niektóre anegdoty z czasów swojej młodości w Polsce. To naprawdę wzruszające.
— Wspomina pani, że dziś ma pani kontakt z ojcem dzięki nowym mediom. A okazuje się, że ważne są one również w pani twórczości.
— Zdecydowanie. W mojej twórczości, ale też w działalności Kolor Kolektywu, który prowadzimy razem z mężem. W naszej pracy wykorzystujemy najnowsze technologie używając ich w kreatywny sposób. Prowadzimy także warsztaty, na których dzielimy się wiedzą i doświadczeniem oraz pokazujemy, że sztuka nowych mediów i estetyka cyfrowa dają wiele ciekawych możliwości. Dziś nowe media i urządzenia cyfrowe nie służą tylko do przeglądania Internetu, ale są także narzędziem artystycznym, pozwalającym na różne sposoby wyrazu. Nam pozwalają na przykład tworzyć animacje na żywo.
- Fot. arch. prywatne Kadr z animacji _Galinda_
— Współpracowała pani m.in z Sinfonią Varsovią w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, gdzie wykonała pani oprawę wizualną i animacje do koncertu „Sen nocy letniej” Felixa Mendelssohna, podczas festiwalu „Szalone dni muzyki”. Pracowała pani również przy produkcji spektaklu muzyczno-wizualnego „Światła Chanuki” dla Muzeum Żydów Polskich Polin. Lubi pani wyzwania?
— Używając ekranów dotykowych i projektora można nie tylko tworzyć grafiki, ale także animacje na żywo. Estetyka nowych mediów pozwala na interaktywność, kształtowanie obrazu w czasie rzeczywistym. Najnowsze rozwiązania technologiczne pozwalają na tworzenie zróżnicowanej sztuki w przestrzeni teatralnej, podczas koncertów czy na fasadach budynków w przestrzeni publicznej (mapping wizualny 3d). To wszystko zapewnia publiczności większe doznania. Odpowiadając na pytanie – rzeczywiście bardzo lubię wyzwania. I to jest właśnie ciekawe w tej pracy. Każdy projekt niesie coś innego, jest niespodzianką. Teraz, w czasie pandemii, mamy więcej projektów długoterminowych, nad którymi pracujemy w domowym studiu. Aktualnie jestem stypendystką Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu. Dzięki temu powstaną dwie animacje również dotyczące Mazur, na podstawie zbioru podań i legend mazurskich autorstwa Jerzego Łapo. Nowe projekty to nowe wyzwania. Jednak nigdy nie jest tak, że nowe projekty wzbudzają we mnie strach. Zawsze okazuje się, że każdy z nich otwiera przed nami nowe możliwości. Jest kolejną inwestycją w rozwój. Jeśli istnieją jakieś wątpliwości zwykle okazuje się, że ograniczenia są tylko w naszych głowach. Lubimy więc wyznaczać kolejne cele, nie patrząc na to, jakich nowych umiejętności będą wymagać.
- — Nie każdy potrafi łatwo podejmować wyzwania. Czasem rezygnujemy, bo paraliżuje nas strach przed nieznanym.
— Właściwie to do końca nie wiem jak to ze mną jest. Na co dzień nie jestem osobą zbyt pewną siebie, ale jestem perfekcjonistką. Lubię też pracować z moim mężem. Działając wspólnie uzupełniamy się. Wcześniej zajmowałam się głównie malarstwem tradycyjnym, natomiast dzięki mężowi, entuzjaście nowych technologii, także ja zainteresowałam się ich możliwościami kreatywnymi. Dziś okazuje się, że ta nasza wspólna praca przynosi ciekawe efekty, więc to nas napędza, by realizować kolejne wspólne projekty.
— Pracujecie w domowym studio. To wymaga dyscypliny?
— Ależ ja uwielbiam pracę w domu! Zawsze o tym marzyłam. Na pewno nigdy praca w domu nie sprawiała, że czułam się w jakikolwiek sposób ograniczona. Może w czasie pandemii brakuje nam wyjść, spotkań. Jednak praca w domu jest bardzo wygodna. Można wybrać sobie porę, która nam najbardziej odpowiada. Lubię być swoim szefem. W dodatku wciąż poszukuję. Maluję, szyję, tworzę biżuterię, ale realizuję też inne projekty.
— Jest pani wszechstronna, bo w animacji o Galindzie nawet pani śpiewa. Również po hiszpańsku.
— To był eksperyment. Nie zakładałam, że zaśpiewam, ale w pewnym momencie pojawiła się melodia, potem słowa. W nagraniu oczywiście pomógł mi mąż, który przygotował studio i zajął się muzyczną stroną projektu. Trafiają do mnie pozytywne opinie, choć przyznaję, że sama nie lubię siebie słuchać.
— Mimo że mieszka pani w Warszawie, ma pani kubańskie korzenie, to ta mazurskość do pani zawsze wraca.
— No właśnie tak. Moje kubańskie korzenie przejawiają się w kolorach pojawiających się w mojej twórczości, szafie, która jest niezwykle barwna. Niektórzy porównują moje obrazy do dzieł Fridy Kahlo, przez nasycenie kolorów właśnie. A mazurskość? Przecież tam spędziłam moje dzieciństwo i młodość. Mazury są wciąż obecne w moim życiu, a dziś także w mojej twórczości. Obecnie tworzę drugą animację związaną z legendami mazurskimi. Zdradzę, że bohaterką animacji również jest kobieta. W drodze są kolejne… Okazuje się też, że coraz więcej czasu spędzamy na Mazurach. Tam mamy stary, stuletni dom. W okolicach Giżycka, mieszka moja rodzina. Mazury to moja ukochana, trochę wyidealizowana kraina, do której lubię wracać.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS