A A+ A++

W wywiadzie dla „Gazety Polskiej Codziennie”, którego fragment poznaliśmy we wtorek, Jarosław Kaczyński mówi zupełnie innym głosem. Prezes PiS nie tylko twierdzi, że Unia dąży do odebrania nam suwerenności, ale także grozi polskim wetem wobec przyszłego unijnego budżetu i Funduszu Odbudowy, mającego pomóc wyjść Europie z kryzysu, wywołanego przez pandemię Covid-19. Czy czeka nas frontalna konfrontacja z Unią mogąca skończyć się nawet Polexitem? Czy też Kaczyński sięga po anty-europejską retorykę wyłącznie na potrzeby polityki wewnętrznej– jak robił już przecież niejednokrotnie?

Unia gorsza niż Związek Radziecki

Prezes PiS nigdy nie był politykiem szczególnie znanym euro-entuzjazmu. Tak radykalnie anty-europejskie wypowiedzi, jak w wywiadzie dla „GPC”, prezesowi PiS się jednak raczej nie zdarzały.

W ujawnionym we wtorek fragmencie Kaczyński porównuje Unię do Związku Radzieckiego. Tak jak ZSRR narzucał krajom „demokracji ludowych” swój ideologiczny dyktat, tak samo UE – według Kaczyńskiego – próbuje pozbawić Polskę suwerenności. W czym – jak można wnioskować z wypowiedzi lidera PiS – jest pod pewnym względami nawet gorsza od panujących na Kremlu pierwszych sekretarzy. W PRL mogło bowiem funkcjonować rolnictwo indywidualne i mógł – choć szykanowany – działać Kościół katolicki, choć ich istnienie było nieakceptowalne z punktu widzenia panującej w Moskwie ideologii. „Nawet w warunkach komunizmu pewne sfery ludzkiej wolności, możliwość wyboru, były do obronienia” – wywodzi dalej Kaczyński – tymczasem dziś „instytucje Unii Europejskiej, jej przeróżni urzędnicy […] żądają od nas byśmy zweryfikowali całą naszą kulturę, odrzucili wszystko, co dla nas arcyważne, bo im się tak podoba”.

To jest język, którym do tej pory w Polsce posługiwała się wyłącznie skrajna prawica: działacze Ruchu Narodowego, Janusz Korwin-Mikke ze swoimi kolejnymi mikro-partyjkami, gazetki ze śladowym nakładem obsługujące podobne segmenty opinii publicznej. Fakt, że sięga po niego lider rządzącej od pięciu lat partii, kontrolującej Sejm, urząd prezydenta i kilka województw, pokazuje jak bardzo radykalnie anty-europejski język przedostał się do głównego nurtu polityki.

Czytaj więcej: Koniec wydobycia węgla dopiero w 2060 roku? Możliwe, pod warunkiem, że Polska wystąpi z UE

Najgłupsze weto nowoczesnej Europy

Problem z wypowiedziami Kaczyńskiego dla „GPC” nie tkwi przy tym w niefortunnych porównaniach. O wiele bardziej niepokojące jest co innego: zapowiedź weta wobec unijnego budżetu i „koronafunduszu”, jeśli „groźby i szantaże będą utrzymane”. Jak można zgadnąć przez „groźby i szantaże” prezes PiS rozumie próby powiązania wypłaty europejskich funduszy z praworządnością. Parlament Europejski nie był bowiem zachwycony z ustaleń unijnego szczytu i domaga się zaostrzenia mechanizmu – tak, by instytucje europejskie miały realne narzędzia finansowego wpływu na systematycznie łamiące praworządność państwa.

Weto budżetu to broń atomowa, jej detonacja oznaczałaby potężny problem nie tylko dla UE, ale także dla wszystkich krajów członkowskich. Polityk tej rangi, co Kaczyński, także w Europie postrzegany jako osoba faktycznie rządząca Polską, nie powinien lekkomyślnie grozić swoim sojusznikom atomówką. Zwłaszcza, że jej odpalenie w tym momencie byłoby najgłupszą decyzją polskich władz na forum międzynarodowym od czasu zajęcia Zaolzia.

W sytuacji pandemicznego kryzysu – który nie wiadomo jak długo potrwa – potrzebujemy unijnych środków bardziej niż kiedykolwiek. Podstawowym priorytetem polskiej polityki europejskiej powinno być teraz maksymalne wykorzystanie środków z Funduszu Odbudowy, z całą pewnością nie wojna z Unią o praworządność, czy kwestie światopoglądowe. Pomysł, że Polska miałaby stracić miliardy unijnych środków, tylko po to, by PiS mógł dalej na swoją modłę „reformować” wymiar sprawiedliwości, a prawicowe samorządy ogłaszać kolejne obszary kraju „strefami wolnymi od ideologii LGBT” jest oczywistym absurdem, postawieniem na głowie realnych priorytetów polskiej polityki i działaniem wbrew racji stanu.

Oczywiście, można zastanawiać się, czy Kaczyński naprawdę wierzy w to co mówi, czy faktycznie rozważa weto. Czy nie próbuje – jak to ma w zwyczaju – wysoko licytować – licząc, że Unia się przestraszy i mu ustąpi? Problem w tym, że europejskie społeczeństwa mają już serdecznie dość sporów z Polską i Węgrami. Efektem „ostrej gry” z Brukselą może równie dobrze być utrata unijnych środków i uruchomienie procesu konsolidującego „Europę dwóch prędkości”: ze ścisłą integracją strefy euro, zostawiającej na swoich obrzeżach takie państwa jak Polska.

Zobacz: Ich praca jest lepsza niż nasza. Politycy PiS uważają, że zakazy ich nie dotyczą

Dżin może już do butelki nie wrócić

Słowa Kaczyńskiego mogą być też obliczone na polityczny rynek krajowy. Być może po spacyfikowaniu Ziobry prezes PiS chce pokazać własnemu twardemu elektoratowi, że nie oznacza to zdrady prawicowych ideałów i zmiękczenia kursu. Byłoby to zgodne z dotychczasową praktyką Kaczyńskiego, który w sprawie UE zdanie zmieniał wielokrotnie, w zależności od tego, co opłacało się mu w partyjnej grze.

PiS powstaje na przełomie wieków jako parta w zasadzie umiarkowanie pro-unijna. Gdy jednak rząd Millera wchodzi na ostatnią prostą negocjacji akcesyjnych pod koniec 2002 roku, Kaczyński, kalkulując, że się mu to politycznie opłaci, zaczyna zgłaszać wątpliwości. Mówi wtedy: „wejście Polski do Unii Europejskiej na obecnych warunkach to […] zagrożenie dla spraw elementarnych: niepodległości i demokracji”. Na początku 2003 roku PiS w wewnętrznym referendum decyduje się jednak poprzeć akcesję na wynegocjowanych przez gabinet Millera warunkach. „Podjęliśmy słuszną decyzję dotyczącą losów Polski na dziesięciolecia” – mówi wtedy Kaczyński i zachęca Polaków do głosowania „tak” w referendum akcesyjnym.

Prezydent Lech Kaczyński najpierw podważał sens Traktatu Lizbońskiego, by w końcu go podpisać. Po zwycięstwie w 2015 roku Andrzej Duda zapowiadał unijną współpracę, ale już chwilę później premier Beata Szydło usunęła unijne flagi ze swoich konferencji prasowych i uwikłała się w konflikt z Europą. W jego trakcie politycy PiS licytowali się w obronie „polskiej suwerenności” przed Brukselą, a jednocześnie Kaczyński w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” snuł wizję Unii, jako „mocarstwa atomowego”. Przed ostatnimi eurowyborami w 2019 roku prezes PiS stwierdził, że przynależność do UE jest wymogiem polskiego patriotyzmu, w tym roku Unia jest już dla niego nowym ZSRR.

Może więc warto po prostu machnąć ręką na słowa Kaczyńskiego, jako na prężenie muskułów przed własną bazą? Nie warto. Bo słowa mają konsekwencje. Liderzy nie tylko reprezentują, ale także formują i „wychowują” elektorat. Posługując się takim językiem Kaczyński „hoduje” eurosceptyczny elektorat, który z wrogich Europie pozycji będzie szachował polską politykę, w najgorszym wypadku spychając ją nawet na Polexitowe pozycje. Raz uwolnionego dżina Polexitu trudno będzie z powrotem zamknąć w butelce – a jak mały i nieistotny dziś on się on nie wydawał, może wyrządzić Polsce wiele szkód.

Czytaj także: Kto jest kim w nowym rządzie Morawieckiego. I czy ten gabinet ma jakiś plan?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRadzyńscy zawodnicy taekwon-do na zawodach w Firleju
Następny artykułDzień Edukacji Narodowej. Życzenia Burmistrza Kartuz