A A+ A++

Bukmacherzy w Anglii najpierw wieszczyli koniec Juergena Kloppa. W weekend proponowali klientom zakład, czy Niemiec w poniedziałek straci pracę. Można było obstawić nawet precyzyjniej – że sam zrezygnuje. Kursy spadły, gdy w sobotę po przegranym 1:3 meczu z Leicester, pojawił się na konferencji prasowej całkowicie przybity. Wcześniej – jeszcze na murawie, w pomeczowym wywiadzie – tylko odburknął dziennikarzom na pytanie, czy Liverpool właśnie stracił szanse na obronienie mistrzostwa. Gdy na konferencji dostał to samo pytanie, irytacji już nie było. Spuścił głowę i krótko odpowiedział. Tak.

Zobacz wideo Polska “zapasowym terenem” dla UEFA. Stadiony Lecha i Legii gotowe [SEKCJA PIŁKARSKA #77]

Przybity i zgryźliwy był też dzień później – na spotkaniu z dziennikarzami przed meczem Ligi Mistrzów z RB Lipsk. Słabe wyniki Liverpoolu nie były jednym powodem. Kilka dni temu media dowiedziały się o jego osobistej tragedii Juergena Kloppa. W połowie stycznia zmarła jego mama. Ukochana, pełna ciepła. A on nawet nie mógł jej pożegnać i opłakać z rodziną, bo Niemcy nie przyjmują lotów z Anglii. Kibice Liverpoolu wywiesili u przed Anfield wielki transparent, że nigdy nie będzie szedł sam. Trener stwierdził, że to miłe, ale niepotrzebne, bo po 30 latach gry w piłkę i 20 latach na ławce nauczył się oddzielać sprawy prywatne od zawodowych. Tak mówił. Ale jego ciało mówiło coś innego. I doprawdy trudno się temu dziwić.

Klopp Twitter

Ale to już było. Sześć temu w Borussii Dortmund

Klopp musi więc wyprowadzić Liverpool z zakrętu, mimo że sam w swoim życiu będzie szukał powrotu na prostą. A sytuacja jest niełatwa. Porównuje się ją do tego, co spotkało Borussię Dortmund w ostatnim sezonie Kloppa. Jakby historia zatoczyła koło. W 2013 roku Borussia zagrała w finale Ligi Mistrzów, wywalczyła wicemistrzostwo, a już osiemnaście miesięcy później była na ostatnim miejscu w Bundeslidze. Klopp zgorzkniał. Częściej mówił dziennikarzom, że zadają głupie pytania niż szeroko się uśmiechał. Denerwowały go stwierdzenia, że nie ma planu B i nie potrafi przedstawić żadnej alternatywy dla “gegenpressingu”. Tez pisało się, że piłkarze są zmęczeni takim stylem gry, intensywnością treningów, ale i jego temperamentem. A Klopp opowiadał z czym się zmaga: latem odszedł Robert Lewandowski, przygotowywał zespół do sezonu bez mistrzów świata – Matsa Hummelsa, Matthiasa Gintera, Kevina Grosskreutza, Erika Durma i Romana Weidenfieldera, Hummels wracał z Brazylii wybitnie zmęczony, kolejni piłkarze wypadali przez kontuzje, cała drużyna miała problemy fizyczne, więc rywale punktowali ją po kontrach. Ginęli od własnej broni.

– Kontrowaliśmy grę, stwarzaliśmy niezłe sytuacje, ale przegrywaliśmy 0:1 czy 0:2 po szybkich akcjach rywali. Normalnie nad takimi rzeczami pracujesz w okresie przygotowawczym, a w trakcie sezonu polegasz na tym co wtedy ustaliłeś. Nam brakowało wtedy zawodników. Później mówiliśmy sobie: “cholera, musimy coś zmienić”. Chodziło nam o akcje oskrzydlające. Wiedzieliśmy, co chcemy poprawić, ale nie mieliśmy czasu tego zrobić. Widzieliśmy, że nasi napastnicy muszą inaczej się poruszać, żeby zbiegać na bliższy słupek. Ale znów – nie było czasu. Pomagaliśmy im analizami wideo, ale to nie jest to samo – opowiadał Peter Krawietz, asystent Kloppa, w jego biografii “Robimy hałas”.

Sekcja PiłkarskaAgent Kamila Grosickiego wyjaśnia sytuację: “Jest tylko jeden temat”. Polska “zapasowym terenem” UEFA [SEKCJA PIŁKARSKA #77]

Sześć lat później Klopp i jego asystenci zmagają się z podobnymi problemami. To znaczy efekt jest podobny, ale przyczyny nieco inne. Wtedy stracił Lewandowskiego, który odszedł do Bayernu, teraz przez kontuzję wypadł mu Van Dijk – piłkarz absolutnie fundamentalny. Potrzebny nie tylko do skutecznego działania obrony, ale do sprawnego funkcjonowania całego zespołu. To lider, przywódca, piłkarz, z którym u boku pozostali czują się pewniej. W Dortmundzie Klopp zmagał się z zaburzonymi przygotowaniami, a przed tym sezonem przygotowań właściwie nie było. Jeden sezon się skończył, drugi się zaczął. Problemy z kontuzjami doskwierają jeszcze bardziej. Czasu na wprowadzanie zmian i korygowanie błędów jest jeszcze mniej – w 2021 roku Liverpool rozegrał już dziesięć meczów. A zza roku wygląda już Liga Mistrzów z dwumeczami granymi w różnych częściach Europy i koniecznością częstszego podróżowania.

Rozmowa Kloppa z Julianem Nagelsmannem, trenerem RB Lipsk, z którym Liverpool zagra we wtorek wieczorem, pokazała jak koronawirus wpływa na funkcjonowanie klubów. Niemieccy trenerzy mówią o szczególikach, które nie przyszłyby nam do głowy. Widzimy stadiony bez kibiców, piłkarzy w maseczkach, osobno wychodzących z szatni i niepojawiających się w mediach, ale to nie koniec.

– Mamy trzech nowych piłkarzy i bardzo ciężko jest im wejść w zespół. Nie możesz posiedzieć z nimi dłużej w szatni, nie możesz pójść razem do restauracji, ani spotkać się prywatnie. To szaleństwo! – mówił Klopp do Nagelsmanna. – U nas też tak jest. Mamy kilku zawodników, którzy nie mówią po niemiecku i mają teraz trzy razy trudniej. Nie odbywają się normalne lekcje niemieckiego, nie mają żadnych innych kontaktów poza światem piłki. Ciągle siedzą tylko w swoich mieszkaniach. Nowym piłkarzom zawsze jest trudno wejść do zgranej drużyny, ale teraz jest to wręcz ekstremalnie trudne – zgadzał się młodszy z Niemców.

Zaspokojone ambicje? Głowa nadal chce, tylko nogi nie niosą 

W zeszłym sezonie Liverpool został mistrzem Anglii pierwszy raz od trzydziestu lat. Skończył długie oczekiwanie i potwornie męczący wyścig z Manchesterem City. Tak naprawdę wyścig dwuletni, bo sezon wcześniej piłkarze Pepa Guardioli zdobyli aż 98 punktów – jeden więcej niż Liverpool i zgarnęli tytuł w ostatniej kolejce. O mistrzostwie zdecydowały centymetry. Przez dwa lata zawodnicy Liverpoolu grali więc ze świadomością, że każda wpadka może ich kosztować mistrzostwo. Nie mieli prawa do błędu. I nagle – po wyjątkowo długim sezonie, przerwanym pandemią – zrealizowali najważniejszy cel. Angielscy psychologowie sportowi zwracają w tym miejscu uwagę na pozornie drobny szczegół: piłkarze osiągnęli największy sukces od lat, a nawet nie mieli okazji świętować tego razem z kibicami. Stadiony były puste, nie można też było zorganizować tradycyjnej parady z pucharem po mieście. Przełożyli ją na lepsze czasy, które wciąż nie nadeszły. Po sezonie wszyscy ruszyli na krótkie urlopy, a po nich wrócili do monotonii.

Juergen Klopp odpiera zarzuty, jakoby jego drużynie brakowało ambicji i chęci dalszego wygrywania. Sam krótko po zdobyciu mistrzostwa przekonywał, że wejść na szczyt jest łatwiej niż się na nim utrzymać, ale jego zawodnicy spróbują to zrobić. Padały hasła, że to dopiero początek drogi, a wszyscy w szatni Liverpoolu są spragnieni kolejnych zwycięstw. Dziennikarze “The Athletic” powołują się na źródła z klubu i potwierdzają, że nie o brak ambicji tu chodzi. Piłkarze nadal chcą wygrywać, ale ostatnio nie potrafią tego robić. 

Tu przychodzi Gary Neville, były obrońca Manchesteru United, który w swojej karierze zdobył dwanaście mistrzostw Anglii, cztery krajowe puchary i dwie Ligi Mistrzów. Anglik twierdzi, że po bardzo udanym sezonie niezwykle trudno było mu utrzymać tę samą koncentrację, determinację i agresję na boisku. Nie potrafił tego zrozumieć. Przed sezonem powtarzał sobie, że musi dalej wygrywać, kodował w głowie wszystkie trenerskie slogany. Mało tego – czuł, że naprawdę chce osiągać kolejne sukcesy i grać nawet lepiej niż sezon wcześniej. Nie był zmęczony. Ale później wychodził na boisko i był bezsilny. Nogi nie słuchały głowy. Nie niosły jak kilka tygodni wcześniej. Nie wiedział, dlaczego. Pytał kolegów – mieli podobne odczucia. Potwierdzają to statystyki z ostatnich lat.

Mistrzowie Anglii rok po zdobyciu tytułu:

  • 2014 rok: Manchester United – 7. miejsce (22 punkty straty do lidera)
  • 2015 rok: Manchester City – 2. miejsce (8 punktów straty)
  • 2016 rok: Chelsea – 10. miejsce (31 punktów straty)
  • 2017 rok: Leicester – 12. miejsce (49 punktów straty)
  • 2018 rok: Chelsea – 5. miejsce (30 punktów straty)
  • 2019 rok: Manchester City – 1. miejsce (punkt przewagi nad Liverpoolem)
  • 2020 rok: Manchester City – 2. miejsce (18 punktów straty) 

Ćwierćfinałowa debiutantka Jessica Pegula mogłaby kupić całe Australian Open, gdyby poprosiła rodzicówĆwierćfinałowa debiutantka Jessica Pegula mogłaby kupić całe Australian Open, gdyby poprosiła rodziców

Martin Perry, wybitny psycholog sportowy, który pracował z zawodnikami z trzydziestu różnych dyscyplin, doradzał swego czasu sir Alexowi Fergusonowi. Szkocki trener pytał go, jak utrzymać zespół na szczycie. Jedna z porad wyjątkowo mu się spodobała: konieczne było wprowadzanie zmian. Po udanym sezonie pozbywał się kilku piłkarzy, kupował kolejnych, dbał o świeżość. Nie ograniczał się zresztą tylko do zawodników: zmieniał też swoich asystentów i dalszych członków sztabu. Rozsądnie, nie wszystkich na raz, ale zmiany uważał za konieczne. Mało tego, Perry powiedział mu kiedyś, że on sam nie powinien być taki sam. W poprzednim sezonie był ostrzejszy? Niech teraz nieco złagodnieje. Był spokojny? Niech będzie bardziej stanowczy. Usłyszał, że bycie trenerem to ciągłe zmienianie masek. 

Klopp też wpuścił do drużyny nieco świeżego powietrza: Thiago Alcantara przychodził do Liverpoolu z medalem Ligi Mistrzów na szyi i miał zostać nowym dowódcą, Diogo Jota dobrze grał w Wolverhampton i miał poluzować wyeksploatowanych Sadio Mane i Mohameda Salaha, Konstantinos Tsimikas miał pomóc Andy’emu Robertsonowi na lewej obronie, w sztabie Niemca też całkiem niedawno doszło do sporych zmian. Wypisz, wymaluj metody Perry’ego i Fergusona. Ale tu wracamy do zamkniętych restauracji i pośpiesznego wychodzenia z szatni, o których wspominał Klopp. W dodatku Thiago i Jota mieli też problemy z kontuzjami – Hiszpan zagrał w 8 z 23 meczów, Portugalczyk tylko w pięciu. 

W czasach koronawirusa trudno też o motywację z zewnątrz. Piłkarze – wbrew klubowemu hymnowi – idą przez ten sezon sami. Anfield jest przytłaczająco puste. Nie każdy stadion pozbawiony kibiców przeraża tak samo. Ostatnio do Liverpoolu przyjechał Pep Guardiola i po meczu stwierdził, że to zupełnie inne miejsce. Na jego Etihad Stadium też gra się teraz inaczej, ale to jednak nie ta skala co Anfield. Tu kibice zawsze byli głośniejsi, zawsze byli bliżej zespołu i potrafili w trudnym momencie go natchnąć. To aspekt niepozbawiony znaczenia. Ustalenia brytyjskich dziennikarze są takie, że Klopp zabronił piłkarzom skarżenia się na puste trybuny, zakładając że zostanie to potraktowane jako najprostsza wymówka, ale w szatni mówi się o tym całkiem sporo. Od 1963 roku Liverpool nie przegrał trzech domowych meczów z rzędu.

Wytłumaczenie najbardziej oczywiste – Liverpool to teraz zespół uszkodzonych nóg 

Gdy do Kloppa przychodzi klubowy lekarz, by poinformować o kolejnym urazie, niemiecki trener nie pyta już nawet o nazwisko kontuzjowanego piłkarza. Na pewno chodzi o środkowego obrońcę. Virgil van Dijk zerwał więzadła krzyżowe przednie w kolanie, Joel Matip ma problemy z kostką, a Joe Gomez uszkodził rzepkę. Tylko Holender ma szansę, by załapać się na końcówkę sezonu. W ostatnim meczu z Leicester zagrała więc siedemnasta para stoperów – wypożyczony z Schalke Ozan Kabak i wyrwany ze środka pola Jordan Henderson. Stracili trzy gole w siedem minut. Mecz wcześniej – przeciwko Manchesterowi City – para Henderson – Fabinho dała sobie wbić trzy gole w dziesięć minut. Wtedy zawiódł nawet niezawodny Alisson Becker. A Fabinho po tym meczu dołączył do długiej listy kontuzjowanych. Są na niej jeszcze Jota, Ben Davies, Naby Keita, Divock Origi, Caoimhin Kelleher i wspomniani wcześniej środkowi obrońcy. 

Klopp przesuwa na środek obrony zawodników ze środka pola. Bilokacji jeszcze nie odkrył, więc Jordana Hendersona brakuje w centrum boiska. To zawodnik, którego kibic najbardziej docenia, gdy nie może grać. Nagle zespół traci płynność, nie atakuje z taką swobodą i częściej traci kontrolę nad meczem. Potwierdzają to statystyki: słynący z kontrpressingu Liverpool oddaje teraz średnio trzy strzały w pierwszych piętnastu sekundach po odzyskaniu piłki. W poprzednich dwóch sezonach średnia uderzeń wynosiła 4,2 i 4,3.

Peter Robinson chce zwrócić uwagę na ryzyko urazów mózgu wśród młodych sportowców.“Nie stoję już przy linii bocznej, tylko przy grobie”. 14-latek zmarł po szkolnym meczu

Jeszcze kilka miesięcy temu Klopp nazywał swoich piłkarzy “mentalnymi potworami”. Strata bramki wyzwalała w nich złość i natychmiastową chęć rewanżu. Ruszali na rywala i odpowiadali. Pod koniec 2019 roku wygrywał mecze po golach w ostatnich minutach. Wtedy odrabiał straty, czasami zwyciężał, mimo gry w osłabieniu. Im było trudniej, tym lepiej im szło. – Zagraliśmy niezły mecz, ale znów nie potrafiliśmy odbić się od pierwszego niepowodzenia. Straciliśmy tę zdolność – diagnozował Robertson po meczu z Leicester. Liverpool prowadził 1:0 po fantastycznej akcji Roberto Firmino i Salaha, ale kompletnie posypał się po wyrównującej bramce. I po chwili było już 1:3. Powtórka z meczu z Manchesterem City.

W poprzednich dwóch sezonach zawodnicy Liverpoolu popełniali znacznie mniej tzw. “błędów własnych”, które dawały rywalom szanse na strzelenie gola. Alisson nie przyzwyczaił do takich wpadek jak w meczu z Manchesterem City. Statystycy wyliczają dalej: stoperzy Liverpoolu znacznie dłużej trzymają piłkę, nie ma tylu ryzykowanych podań, środkowi pomocnicy instynktownie wybierają bezpieczniejsze rozwiązania, Trent Alexander-Arnold rzadziej atakuje ze skrzydła. Za to przeciwnicy Liverpoolu wymieniają w każdej akcji średnio trzy podania więcej.

Juergen Klopp nie ma czasu 

Klopp jeszcze nie miał tak trudnego momentu w Liverpoolu: kłopoty osobiste krzyżują się z zawodowymi. W klubie jedne problemy wynikają z drugich. I znów – jak przed laty w Dortmundzie – Klopp może powiedzieć, że jego największym problemem nie jest sam problem, ale brak czasu na jego rozwiązanie. Wtedy pomogła zimowa przerwa między rundami. Wystarczył tydzień na obozie w Marbelli, żeby Borussia z ostatniego miejsca w Bundeslidze awansowała na siódme i zagrała w finale Pucharu Niemiec. Ale po sezonie i tak konieczne było pożegnanie. Borussia nie miała wystarczająco dużo pieniędzy, żeby kupić wskazanych przez Kloppa zawodników, a i w nim pozostała zadra, że Hans-Joachim Watzke w trudnym momencie podchwycił narrację dziennikarzy, że drużynie potrzebny jest plan B i zaczął rozglądać się za nowym trenerem. Pod tym względem sytuacja nie przypomina tej w Liverpoolu. Tam nikt prędko w Kloppa nie zwątpi.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCzym jest rejestracja znaku towarowego w złej wierze?
Następny artykułZmiany kadrowe w płockim aeroklubie. Odchodzi dyrektor Piotr Michałek