Choć od jego śmierci minęło ponad 70 lat, Józef Kuraś „Ogień” wciąż wzbudza emocje. Przedmiotem ożywionego sporu stał się wkrótce po zniesieniu cenzury, kiedy głos w jego obronie zabierał m.in. ksiądz Józef Tischner. Później, na fali zainteresowania „żołnierzami wyklętymi”, podhalański dowódca zyskał rozpoznawalność w całej Polsce. Ale to u podnóża Gorców pamięć o „Ogniu” pozostaje najżywsza.
Wielu górali uważa Kurasia za bohatera i jedną z ważniejszych postaci w dziejach regionu. W dyskusjach nieraz wybrzmiewa duma, że oddział złożony z podhalańskich chłopów przez dwa lata po wojnie szachował komunistyczne wojsko, milicję i bezpiekę. Nie brak jednak osób, które o żołnierzach „Ognia” mają jak najgorszą opinię. Dlatego na Podhalu rozmowy o „wyklętych” tak często prowadzi się podniesionym głosem.
„Król Podhala”
Józef Kuraś urodził się w 1915 r. w Waksmundzie koło Nowego Targu. Walczył w kampanii wrześniowej, później działał w różnych organizacjach konspiracyjnych. Za działalność m. in. przeciw Goralenvolk Niemcy spalili mu dom z synkiem i żoną. To wtedy przyjął pseudonim “Ogień”. W 1944 r. sformował własny oddział partyzancki i podporządkował się strukturom Stronnictwa Ludowego. Ogniowcy przeprowadzili szereg akcji wymierzonych w siły III Rzeszy Niemieckiej. Na polecenie Powiatowej Delegatury Rządu na Kraj wykonywali wyroki śmierci.
Na początku 1945 r. „Ogień” i jego podkomendni zaangażowali się w tworzenie struktur Milicji Obywatelskiej i Urzędu Bezpieczeństwa w Nowym Targu. Było to zgodne z polityką Stronnictwa Ludowego. Wkrótce jednak z sojusznika nowej władzy Kuraś zmienił się w jej nieprzejednanego wroga. 11 kwietnia 1945 r. założył „Błyskawicę”. Antykomunistyczny oddział szybko przekształcił się w silne zgrupowanie, liczące nawet 500 żołnierzy.
Ogniowcy prowadzili działalność zbliżoną do tej z czasu wojny. Dokonywali napadów na posterunki milicji i państwowe przedsiębiorstwa, dochodziło do potyczek z funkcjonariuszami Polski Ludowej. Zdaniem wielu to Kuraś był wtedy realną władzą w regionie, „królem Podhala”. I rościł sobie prawo do dyscyplinowania cywilów. Ci, których uznał za winnych przestępstw czy współpracy z komunistami, mogli zostać wysiedleni albo ukarani grzywną. Poza tym stosowano karę chłosty oraz śmierci.
Jedna z najgłośniejszych egzekucji miała miejsce w Gronkowie (wsi położonej na drodze z Nowego Targu do Białki Tatrzańskiej). W publikacjach wydawanych przez Instytut Pamięci Narodowej czytamy, że z końcem grudnia 1945 r. Ogniowcy zlikwidowali tam szajkę złodziei. Zasadność tej egzekucji jest jednak kwestionowana, m.in. przez publicystów i pasjonatów historii. Warto zatem przyjrzeć się dokumentom archiwalnym i relacjom najstarszych gronkowian i spróbować zrekonstruować zdarzenia z końca 1945 r.
Gronków Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta
„Sylwester w Gronkowie”
W 1945 r. Sylwestra wypadło w poniedziałek. Górale zaczęli żegnać stary rok już w niedzielę 30 grudnia. Dlatego dramatyczne zdarzenia tej nocy przyjęło się nazywać „sylwestrem w Gronkowie”.
Wieczorem na Górnym Gronkowie zjawiło się kilku partyzantów pod dowództwem samego „Ognia”. Poszli ku rzece, do Zagatów-Łatanków (nazwisko jest popularne, dlatego dodaje się przydomek). Tam czworo dzieci już zasypiało. „Ogień” zapytał gospodynię, gdzie jej mąż. Odpowiedziała, że przy krowach, w zagrodzie rodziców. Na to dowódca kazał spać spokojnie i odszedł. Dalszy bieg wypadków, na podstawie przekazu własnej rodziny i sąsiadów, odtwarzał ksiądz Władysław Zarębczan (tekst opublikowano w monografii „Gronków i gronkowianie”):
Mój dziadek, Władysław Zagata-Łatanek, otrzymał strzał w tył głowy w chwili, kiedy wskazywał „Ogniowi”, gdzie mieszkają jego sąsiedzi, Kudasikowie. […] Ludzie „Ognia” poszli dalej przez wieś w stronę Ostrowska. U Wojciecha Barana zatrzymali następnych dwóch gronkowian. Jednym z nich był Stanisław Haręza, a drugim brat mojego dziadka, Stanisław Zagata-Łatanek. Pierwszego z nich przepędzono, a drugiego zamordowano na progu.
Tamtego wieczora w domu Barana, miejscowego sołtysa, siedzieli znajomi. Jak wynika z kilku relacji, „Ogień” wszedł do nich i oznajmił, że tej nocy zabije wszystkich złodziei ze wsi. Gronkowianie przekonywali go, by wstrzymał egzekucję. „Nie godzili się na ten wyrok” – opowiada pani Stefania, która była wtedy u Barana. „Przeciez tu nic takiego nie robili! No, moze oni tam po swojemu coś robili, ci Zagaty. No ftoz ta wie? Co robili? We wsi nic nikomu!” Kuraś nie słuchał perswazji. Zresztą w tym czasie Władysław Zagata już nie żył. Z zewnątrz dobiegł właśnie strzał wymierzony w jego brata Stanisława.
Od Barana oddział poszedł do Szewczyków – pisał ksiądz Zarębczan. – Tam wyciągnięto z domu Józefa Szewczyka, który właśnie spożywał wieczerzę z żoną i trójką dzieci. Zastrzelono go pod jabłonią. Miał 34 lata. Od Szewczyków ludzie „Ognia” idą dalej. U Grońskiego-Pocfy gra muzyka, bawią się młodzi w oczekiwaniu na Nowy Rok. Strzał w powałę jest znakiem, że szykuje się coś niedobrego.
Ludzie we wsi mówią, że u Pocfy były prucki. To zwyczaj wspólnego darcia pierza, połączony z zabawą. Wątpliwe, czy w dzień świąteczny górale zabrali się do roboty. Ale muzyka i tańce były na pewno. Chyba nikt tam nie usłyszał wcześniejszych strzałów.
Stary dom Pocfów pełni dziś funkcję warsztatu. Kiedyś należał do ładniejszych. Dwie duże izby, sień, przeszklony ganek. Okna zdobi snycerka. W białej izbie wiszą oleodruki – wśród nich przedstawienia ubiczowanego Jezusa i Matki Bożej, pamiątki z Kalwarii Zebrzydowskiej. Gospodarz twierdzi, że oglądały dramatyczne zdarzenia z 1945 r.
„To mój kolega tam był, Mietek Łysek, pseudo »Grandziarz«” – opowiada pan Józef, współpracujący z ludźmi „Ognia”. Kuraś miał wejść do Pocfy i zapytać, który to Leon Zagata. „To nie było nic do gadania. Jezus, Maria! Proszę wychodzić! Przeczytali mu wyrok na podwórku i tam go zastrzelili zaroz”. Następnie żołnierze wyprowadzili kolejnego z braci, Bronisława. Jego również zastrzelili, po czym odeszli. Ciało Leona leżało przy domu, na ostrewkach, czyli stojakach na siano. Zakrwawione zwłoki Bronisława znaleziono dalej – być może się bronił. Ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać.
Ale to nie koniec tragedii w Gronkowie – relacjonował ksiądz Zarębczan. – Wśród owiec został zastrzelony Władysław Krzystyniak, lat 28. Kiedy do wsi wracał brat i ojciec zastrzelonych Zagatów-Łatanków, ludzie ostrzegli ich, aby uciekali.
Planowano zabić jeszcze kilku mężczyzn, ale udało im się uciec. W końcu partyzanci ruszyli w kierunku Ostrowska. Czy byli poruszeni dokonanymi egzekucjami? Czy tylko zmarznięci i zmęczeni? We wsi mówią, że pili gorzałkę. Nie byłoby w tym nic dziwnego. Jak wynika z zeznań Ogniowców, zdarzało się, że akcjom towarzyszył alkohol. Praktyka znana w wielu oddziałach.
Później gronkowianie zabrali ciała zabitych do domów. „Jak przywieźli tych jej synów, tych Łatanków, to tam był jeden płacz i krzyk. Bo jej przywieźli synów zabitych do chałupy” – mówi jedna z gronkowianek. Ponoć znajomi, proszeni, by ponieśli trumny w kondukcie, bali się zemsty partyzantów. Ale przyszli na cmentarz. „No dy był na tym pogrzebie – relacjonuje pan Franciszek, sąsiad Łatanków, po czym urywa – Matka to…”
Zastrzelonych Zagatów pochowano we wspólnym grobie na gronkowskim cmentarzu. Władysław miał 36 lat, Stanisław – 32, Bronisław – 21, Leon – 17. Ich matka zmarła kilka lat później. Zgrupowanie „Błyskawica” uległo rozbiciu w wyniku obławy z 21 lutego 1947 r. „Ognia” otoczono w Ostrowsku, kilometr od Gronkowa. Strzelił sobie w głowę; zmarł następnego dnia.
Dlaczego?
Akcja w Gronkowie była szeroko komentowana, ale jej przyczyny pozostają niejasne. Maciej Korkuć, historyk z IPN, w opracowaniu „Niepodległościowe oddziały partyzanckie w Krakowskiem” podkreśla, że dla partyzantów „ochrona ludności przed grupami bandyckimi była kwestią zasadniczą”. Za główny przykład ma służyć „likwidacja 4-osobowej szajki Łatanków z Gronkowa, którzy kontynuowali działalność rabunkową mimo kilkakrotnych ostrzeżeń »Ognia«”. Maciej Korkuć powołuje się przy tym na jedno źródło – wypowiedź Leona Lei, przewodniczącego nowotarskiej Powiatowej Rady Narodowej, z marca 1946 r.: „Społeczeństwo nie ustosunkowało się negatywnie do mordu, bo pomordowani to byli przeważnie złodzieje. Chłopi tamtejsi musieli sypiać w stajni, bo im ginęły owce, konie i krowy. W ten sposób utworzyła się legenda, że »Ogień« robi porządek”.
Cytowane wyżej słowa z pewnością należy brać pod uwagę, zwłaszcza że ich autorem był przedstawiciel administracji, z którą Kuraś wojował. Niemniej to tylko jedna opinia – nie wiadomo, czy oparta na konkretnej wiedzy, czy na pogłoskach. Warto zaznaczyć, że Leja nie wspomniał o rzekomych ostrzeżeniach ze strony „Ognia”. Mimo to Maciej Korkuć powtarza kategoryczne stwierdzenia na temat Łatanków w rozpowszechnianej przez IPN broszurze o „Błyskawicy”. I nie odnosi się do zabicia pozostałych dwóch gronkowian.
Przeszukując archiwa, znajdziemy jeszcze kilka wzmianek o egzekucji w Gronkowie. W raporcie specjalnym Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Nowym Targu z 19 stycznia 1946 r. omówiono sprawę jednym zdaniem: „Co do wypadku, który miał miejsce we wsi Gronkowie, gdzie zostało zabitych sześciu mężczyzn dnia 31.12.45 [podano błędną datę – ŁŁ], jak wiadomo z pogłosek, które zostawili sprawcy tego mordu, że ci zamordowani […] uprawiali sobie różne rabunki na terenie Nowego Targu i Słowacji na konto grupy »Ognia« i sprawcy tego zajścia byli członkami z grupy »Ognia«”. Poszukiwania rozstrzygających dokumentów, które pozwalałyby powiązać Łatanków z konkretnymi kradzieżami, spełzły na niczym. Fakt, że w raporcie skierowanym do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie poprzestano na ogólnikach, sugeruje jedno: ani milicja, ani bezpieka nie zgłębiły tej sprawy. Dowodów niekompetencji ówczesnych służb w archiwach IPN nie brakuje – stylistyczna nieporadność dokumentów to najbłahszy z nich.
Wzmiankę o sylwestrowej akcji zawiera także domniemany notatnik Kurasia. Chodzi o dokument przechowywany w głównym zespole akt Ogniowców – nie należy go mylić z fałszywym dziennikiem, sprokurowanym przez Władysława Machejka. Część badaczy traktuje rzekomy notatnik z archiwum IPN jako godny uwagi, ale i on budzi wątpliwości. Dysponujemy bowiem tylko kopiami sporządzonymi przez bezpiekę (oryginał, jeśli naprawdę istniał, zaginął). Dla porządku trzeba jednak zacytować zawarty tam zapis z datą 30 grudnia 1945 r.: „Szajka złodziejska z bronią w ręku – Gronków. / 1. Zagata Stanisław / 2. Zagata Bronisław / 3. Zagata Leon / 4. Zagata Jan Łatanki / 5. Kudasik Jan / 6. Krzystyniak Władysław”. W punkcie 4. znajduje się oczywista pomyłka – powinien tu widnieć nie Jan, a Władysław Zagata. Zastanawiający jest natomiast punkt 5. W Gronkowie nie zastrzelono Jana Kudasika, zginął za to Józef Szewczyk, którego na cytowanej liście nie ma.
Wątpliwości nie rozwiewa także Józef Wróbel „Bej”. Były partyzant w relacji zawartej w książce „U boku »Ognia«” tak odniósł się do sprawy Łatanków: „To byli bracia, trzech. Kradli, po Białej i Spiszu chodzili, kradli i mówili, że są od »Ognia«”. Ta wypowiedź rodzi kolejne pytania. Bo jeśli kradło trzech braci, to dlaczego zginęło czterech? A jeśli „Bej” nie wiedział, ilu ludzi liczyła szajka, to czy można sądzić, że faktycznie znał sprawę?
Łatankowie byli przemytnikami, przyznają to członkowie ich rodziny. Po klęsce wrześniowej Gronków stał się miejscowością przygraniczną – sąsiednie wsie włączono do prohitlerowskiej Republiki Słowackiej. Z polskiej strony zabierano do plecaków mąkę, bimber i gotówkę. U słowackich gospodarzy wymieniano je na chleb, tkaniny i narzędzia. Nikt nie uważał tego za hańbę. Po wojnie granica znowu się odsunęła – o kilkanaście kilometrów od Gronkowa. Niewykluczone, że Łatankowie nadal chodzili na słowackie tereny. Według licznych źródeł Ogniowcy także trudnili się tym procederem. Niektórzy w Gronkowie sądzą, że sylwestrowa egzekucja była wynikiem rywalizacji o szlaki przemytnicze. Ale to tylko domysły.
Podczas długotrwałych badań terenowych nie udało się dotrzeć do nikogo, kto by stwierdził, że Łatankowie ukradli coś jego rodzinie. W samym Gronkowie zdania na ich temat są podzielone. Według niektórych egzekucja była wynikiem fałszywych oskarżeń lub osobistych zatargów (Kuraś znał Zagatów i bywał w ich domu). Inni uważają ją za sprawiedliwą, ale powołują się przy tym na obiegowe opinie. „Nam te Łatanki nic nie brali. Ino ze po Śpisu chodzili, po Trybsiu. Tak godali” – tłumaczy seniorka z Dolnego Gronkowa. Od jednego z rozmówców, na pytanie, skąd wiadomo o rabunkach Zagatów, otrzymuję prostą odpowiedź: „Jakze? Słychno było!”.
Opinie o samym Kurasiu także są w Gronkowie różne. Część widzi w nim bohatera, wielu postać skomplikowaną i tragiczną. Zdania skrajnie negatywne nie należą do rzadkości. „Mówili, że on był bohater, ten »Ogień«, ale co ja usłyszał… To ktoś mu podpodł, to nie dawał żadnych wyroków, ino strzelał. A z tego, co godali tu… To po prostu był bandyta. Też kradł” – przekonuje pan Michał. Jego rodzinie Ogniowcy odebrali młodego byka, nie dając żadnej rekompensaty. Podobne zdarzenia relacjonowali mieszkańcy sąsiednich domów. Dlatego pojawiają się czasem opinie, że partyzanci nie mieli prawa wydawać wyroków.
Kwestia wiary
Źródła na temat pierwszych miesięcy powojennych na Podhalu są skąpe. Okolice Nowego Targu można nazwać Dzikim Południem. Nowa administracja i służby bezpieczeństwa długo pozostawały w defensywie, nie tylko wobec podziemia niepodległościowego, ale też wobec bandytów i zdemoralizowanej części ludności. Efektem był powszechny chaos. Z posterunków milicji ginęły karabiny, z kas gminnych spółdzielni – pieniądze, z zagród – konie i krowy. W wielu przypadkach śledztwo prowadzono nieudolnie bądź wcale, stąd brak wyczerpującej dokumentacji. Niewykluczone, że sześciu zabitych w Gronkowie faktycznie miało na sumieniu przestępstwa. Przesłanki za tym są jednak wątłe.
Na powojennym Podhalu nagła śmierć nie była czymś niespotykanym. Wbrew temu jednak, co mówił Leon Leja, relacje wskazują, że zabicie sześciu mężczyzn wywołało szok. Była to jedna z liczniejszych egzekucji, jakich Ogniowcy dokonali na cywilach (poza tym w 1946 r. z nieznanych przyczyn zabili czterech Słowaków z Nowej Białej; zamordowali także pięcioro Żydów w Nowym Targu i trzynaścioro kolejnych koło Krościenka). Pojawiają się opinie, że nawet jeśli gronkowianie dokonali kradzieży, podszywając się pod partyzantów, to należało im wymierzyć łagodniejszą karę. Od przejścia frontu minął prawie rok, dlatego surowy wyrok Kurasia, właściwy raczej dla norm wojennych, budził sprzeciw.
Część badaczy i publicystów zdaje się przyjmować założenie, że skoro Ogniowcy dokonali jakiejś egzekucji, to była ona uzasadniona i adekwatna do zarzucanych czynów. Wobec tego wzmianki w dokumentach i wspomnieniach byłych partyzantów uznaje się za wystarczające potwierdzenie tezy. Mówimy jednak o wymierzeniu sześciu mężczyznom kary najwyższej. Należałoby zatem przedstawić przekonujące dowody winy albo stwierdzić, że pewności, czy byli złodziejami, nie mamy.
Imiona rozmówców zostały zmienione.
* Łukasz Łoziński – etnograf, literaturoznawca, zajmuje się kulturami pamięci. W latach 2013–2014 i 2017–2020 z zespołem z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Jagiellońskiego prowadził badania nad historią i mitem Ogniowców.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS