Podpisanie przez Unię Europejską porozumienia z Chinami w kwestii polityki inwestycyjnej (CAI), zwłaszcza przyspieszenie jakie mogliśmy obserwować w ostatnich dniach w toczących się od 2013 roku negocjacjach, wywołało kwaśne reakcje w Stanach Zjednoczonych.
Jake Sullivan, główny doradca ds. zagranicznych Joe Bidena napisał tweeta w którym informował, że nowa administracja „z zadowoleniem przyjęłaby wcześniejsze konsultacje z naszymi europejskimi partnerami w sprawie naszych wspólnych obaw dotyczących praktyk gospodarczych Chin”. Matthew Pottinger, ustępujący zastępca doradcy ds. bezpieczeństwa amerykańskiego prezydenta napisał, że „Zarówno liderzy partii politycznych w USA, jak i cały rządu Stanów Zjednoczonych są zdumieni i oszołomieni tym, że UE zmierza w kierunku nowego traktatu inwestycyjnego w przededniu nowej administracji USA”.
Można oczywiście przekonywać, tak jak zrobił to na łamach The Financial Times Valdis Dombrovskis, eurokomisarz ds. gospodarczych i monetarnych, który wytknął stronie amerykańskiej, że ta nie konsultowała swych rozpoczętych wiosną ubiegłego roku negocjacji z Chinami i obecnie, podpisując CAI, Europa doprowadziła jedynie do wyrównania szans, jednak z tego rodzaju argumentacja nie wzbudzi, najprawdopodobniej entuzjazmu za oceanem.
Mamy do czynienia z różnymi optykami i różnymi wizjami tego, jak winna wyglądać odnowiona więź atlantycka. Punkt widzenia Europy na ten temat, a z pewnością znacznej części europejskich elit przedstawił właśnie Joschka Fischer. Ten były niemiecki szef dyplomacji, wieloletni lider Zielonych opublikował, w ramach Project Syndicate, artykuł poświęcony tej kwestii. Wyrażone w nim poglądy warte są uwagi również i z tego względu, że mamy do czynienia z artykułem pisanym z pozycji przyjaznych wizji umocnienia partnerstwa Stanów Zjednoczonych i Europy, co nie zmienia jednak faktu, że więź atlantycka, tak jak ją postrzega Fischer, ma mieć szczególny charakter, zupełnie inny niźli w czasach zimnej wojny i w epoce, kiedy Stany Zjednoczone dominowały na arenie międzynarodowej. W tym sensie zaprezentowane przez byłego niemieckiego szefa dyplomacji poglądy i oceny są, jak można przypuszczać, wynikiem analizy nowej sytuacji w świecie, w której zmieniają się role zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i Europy.
Paradoksalnie, punktem wyjścia rozważań Fischera jest przeświadczenie, że Ameryka Donalda Trumpa, rozumiana nie w kategoriach personalnych, ale jako pewna wizja świata może powrócić. Zwycięstwo Bidena, nie przyniosło, argumentuje, niebieskiej rewolucji. Demokraci wygrali, ale nie odnieśli triumfu, mimo ich buńczucznych przedwyborczych zapowiedzi, a także mimo, katastrofalnego, jak dowodzi Fischer dorobku administracji Trumpa. Nadal 75 mln Amerykanów opowiedziało się w głosowaniu za jego drugą kadencją. To oznacza, w opinii niemieckiego polityka, że w 2024 mogą się pojawić politycy nowej generacji nawiązujący do dorobku Trumpa, pewnego zespołu poglądów, których był on przedstawicielem, którzy mogą odnieść wyborczy triumf. Taka perspektywa winna nastrajać Europę sceptycznie jeśli chodzi o perspektywę zmiany relacji atlantyckich wyłącznie w oparciu o nadzieje na zmianę polityki Waszyngtonu. Ideowy dorobek Trumpa, wyrażający się w sloganie America First i w pewnej unowocześnionej odmianie izolacjonizmu może okazać się trendem trwalszym i na taką perspektywę Europa musi się przygotować przebudowując relacje atlantyckie.
To przede wszystkim powinno słaniać Europę do emancypacji, do odejścia od polityki strategicznego uzależnienia, przede wszystkim w domenie bezpieczeństwa, od Stanów Zjednoczonych. „Europejczycy nie mogliby popełnić większego błędu – argumentuje Fischer – niż wygodnie scedować odpowiedzialność za stosunki transatlantyckie na administrację Bidena. Biden i jego doradcy mogą być nieskończenie bardziej kompetentni niż Trump, ale przyszłość transatlantyzmu będzie zależała w niemałym stopniu od tego, co zrobi Europa – a zwłaszcza Niemcy – w nadchodzących latach.” Europa musi być aktywna, dowodzi Fischer, a to oznacza, że po prostu musi dorosnąć i zrezygnować z strategicznego podporządkowania Stanom Zjednoczonym, polityki która o 30 lat przeżyła Zimną Wojnę, kiedy taka postawa była uzasadniona.
W praktyce oznacza to konieczność odbudowy militarnego potencjału Europy oraz zdolności projekcji siły w regionach z europejskiego punktu widzenia kluczowych. Nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia dla polityki państw europejskich polegającej na tłumieniu budżetów wojskowych poniżej 2 proc. PKB. Joschka Fischer nawołuje aby czym prędzej odejść od tak rozumianych oszczędności. Ale zarazem liderzy Europy muszą, w jego opinii, artykułować silniej na czym polegają europejskie interesy. Odmiennie niźli supermocarstwo, jakim są Stany Zjednoczone, które ma i musi mieć interesy w skali globalnej, Europa składająca się co najwyżej z państw średniej wielkości, ma interesy nie globalne ale regionalne. Odbudowany potencjał wojskowy Europy ma służyć ochronie wschodnich peryferii narażonych na agresję ze strony Rosji oraz stabilizowaniu krajów południa, szczególnie na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Europa, zdaniem Fischera, nie ma strategicznych interesów w Azji, nie powinna też być stroną w globalnej amerykańsko – chińskiej rozgrywce. Trzeba się zatem przeciwstawić wizji rozszerzenie NATO na kraje azjatyckie, nawet jeśli mielibyśmy do czynienia ze współpracą na podstawie porozumień a nie mówili o prostym rozszerzeniu Paktu Północnoatlantyckiego. Europa nie mając strategicznych interesów w polityce powstrzymywania Chin nie powinna też być częścią globalnego aliansu budowanego przez Stany Zjednoczone. Zresztą europejscy wyborcy nie zaakceptują, w opinii Fischera, tak rozbudowanych ambicji. „Jeśli chodzi o politykę światową – przekonuje Fischer – Europa musi pozostawić tę domenę światowym supermocarstwom (…) Jest to szczególnie prawdziwe w przypadku Chin. UE musi wypracować bliskie wzajemne zrozumienie ze Stanami Zjednoczonymi w tej kwestii, zwłaszcza jeśli chodzi o wspólne wartości.” To kluczowe zdanie przesłania niemieckiego polityka. Europa, w tym Niemcy, pozostaną politycznym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, ale rywalizacja z Chinami, budowanie antychińskich kordonów, porozumień i sojuszy wojskowych przekracza to na co mogą zgodzić się europejskie stolice i wyborcy. Jeśli Waszyngton chce uprawiać politykę powstrzymywania Chin, to raczej na własny a nie europejski rachunek – argumentuje niemiecki polityk. Unia Europejska pozostanie sojusznikiem Waszyngtonu w tych obszarach które dotyczą praw człowieka, przestrzegania przez Chiny reguł, czy szerzej, piętnowania łamania przez Pekin powszechnie przyjętych norm i zasad. Ale nie oznacza to zaangażowania w łamanie chińskiej potęgi.
„Stany Zjednoczone i UE powinny na równych prawach dążyć do koordynacji polityki – argumentuje Joschka Fischer – ale znowu potrzebna będzie jasność co do tego, co zaakceptują europejscy wyborcy – a co za tym idzie, co europejskie rządy mogą zrobić. Na przykład NATO nie powinno zostać przekształcone w organizację bezpieczeństwa dla Azji Wschodniej, ponieważ to po prostu by nadwyrężyło Sojusz Północnoatlantycki”.
Wizja, którą przedstawił niemiecki polityk w praktyce oznacza zasadniczą zmianę charakteru relacji atlantyckich. Po pierwsze nie ma mowy o czyjejkolwiek przywódczej roli, Europa chciałaby partnerstwa równych. Po drugie nie będzie transakcji coś za coś. W zamian za obronę przez Stany Zjednoczone europejskich peryferii państwa starego kontynentu nie zaangażują się w politykę antychińską o której myśli Waszyngton. Dlatego Europa potrzebuje samodzielności wojskowej o co apeluje Fischer, bo ma świadomość, że amerykańskie elity postawione wobec takiej wizji relacji atlantyckich „zwiną parasol bezpieczeństwa” nad Europą, i to co od zakończenia II wojny światowej było domeną amerykańską, czyli obszar bezpieczeństwa, teraz spadnie na barki państw europejskich w tym Niemiec.
Kiedy zatem słyszymy o zmianie charakteru relacji atlantyckich na bardziej partnerskie, o uzyskaniu przez Europę suwerenności i wzmożeniu jej potencjału wojskowego, to musimy być świadomi faktu, iż niektórzy przedstawiciele niemieckich, ale też zapewne francuskich, środowisk politycznych rozumieją to właśnie w takich kategoriach jak Fischer. Bardziej sojuszu politycznego niźli wojskowego, sojuszu w którym nie rządzi zasada „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” ale jest związkiem politycznym polegającym na selektywnym poparciu propozycji Stanów Zjednoczonych, o ile te odpowiadają europejskim interesom. Poróżnienie się z Chinami nie jest tym obszarem, co podpisując 30 grudnia z Pekinem, porozumienie w sprawie polityki inwestycyjnej Europa pokazała, w którym stolicom starego kontynentu i Waszyngtonowi „jest po drodze”.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS