A A+ A++

Sprowadzenie Joela Valencii do Legii od początku było obarczone bardzo dużym ryzykiem co do potencjalnych korzyści. Po meczu z Wisłą Kraków już chyba definitywnie można stwierdzić, że się nie opłaciło. Teraz trzeba się będzie zastanowić, co z tym fantem zrobić.

Warszawski klub brał zawodnika, który przez cały sezon spędzony w Brentford nie potrafił złapać rytmu meczowego i był daleki od optymalnej formy. Do tego został jedynie wypożyczony i to bez prawa pierwokupu, czyli de facto wzięto czyjegoś zawodnika, żeby go ograć i oddać z powrotem. To mogło mieć ręce i nogi tylko wtedy, gdyby Ekwadorczyk z miejsca zaczął nawiązywać do swoich najlepszych momentów z Piasta Gliwice.

Można powiedzieć, że tak było w wyjazdowym spotkaniu z Wartą Poznań.

Wówczas Valencia dołożył sporą cegiełkę do wygranej, przyznaliśmy mu notę 7. Oprócz tego – jedno wielkie rozczarowanie. Niczego nie dał w europejskich pucharach z Dritą i Karabachem, niczego nie dał w pozostałych ekstraklasowych występach. W Szczecinie był ciałem obcym w składzie, nie licząc jednej kontry, po której sytuację miał Pekhart. Z Lechem doprowadził wszystkich do szewskiej pasji odpuszczając powrót za Alanem Czerwińskim po przegranym pojedynku (Artur Boruc potwierdzi) i w przerwie zaliczył zjazd do bazy. Od tamtej pory, aż do dziś, zagrał jedynie 45 minut w Pucharze Polski z Widzewem. W Łodzi również zawiódł i na drugą połowę nie wyszedł.

Z Wisłą Kraków dostał szansę głównie dlatego, że kontuzji nie zdołał wyleczyć Bartosz Kapustka. Wystąpił na „dziesiątce”, czyli swojej koronnej pozycji i… nic. Był najsłabszym ogniwem „Wojskowych” w ofensywie, na dodatek znów nie popisał się w defensywie. To Valencią asystujący przy golu Wisły Żukow kilkukrotnie zakręcił jak Norbi Kołem Fortuny. Ekwadorczyk zawsze był o krok za Kazachem i ciągle sprawiał wrażenie, jakby się zastanawiał, czy już może odpuścić rywalowi, czy jednak jeszcze ma pozorować walkę.

Spotkanie przy Reymonta prawdopodobnie było dla niego występem ostatniej szansy. Szansy niewykorzystanej. Jedynym logicznym następstwem wydaje się próba skrócenia wypożyczenia zimą.

Legia tak naprawdę w ogóle Valencii nie potrzebowała.

Pomijając już brak formy, w Piaście wypłynął dzięki przestawieniu na pozycję ofensywnego pomocnika, natomiast w Warszawie przeważnie grał na skrzydle. Czesław Michniewicz miał tłok na „dziesiątce”, bo i dla Kapustki, i dla Luquinhasa to również najlepsze miejsce na boisku, a wszystkich się nie pomieści. Być może miałoby to sens, gdyby Legia walczyła na trzech frontach. Być może miałoby to sens, gdyby Valencia błysnął właśnie w eliminacjach pucharowych. Ale tak?

Chyba czas ten problem rozwiązać i wzajemnie sobie ulżyć.

Fot. FotoPyK

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDerby dla Realu Madryt
Następny artykułPrezydent bez zaproszenia od Joe Bidena? Szczerski wyjaśnia