Zamknięcie szkół oraz instytucji kulturalnych, przymusowa izolacja społeczna wywołana pandemią – te czynniki sprawiły, że życie niektórych osób zostało wywrócone do góry nogami. Wy jednak znaleźliście sposób, by z całej tej sytuacji wyjść zwycięsko. Opowiedzcie proszę, skąd wziął się pomysł na to, by stworzyć instagramowy cykl „Domówka u Dowborów”?
Joanna Koroniewska: Nie będziemy snuć żadnych wielkich historii o super planie i o przemyślanym projekcie przygotowanym na ten trudny okres. Jak to często się zdarza, trochę było w tym przypadku, w połączeniu z wolą działania i potrzebą poprawienia nastroju zarówno widzom jak i sobie. Bo ta „terapia” działa w obie strony. Na pewno dużo dał nam fakt, że od kilku lat jesteśmy coraz bardziej aktywni w sieci na socialach oraz decyzja o prowadzeniu wspólnego kanału na YouTubie „Dowbory Be Happy”.
Maciej Dowbor: I tak od jednego spontanicznego lajfa Joasi na IG, do którego dołączyłem się przez przypadek i z ciekawości, zaczęła się ta przygoda. W trakcie tego debiutanckiego lajfa widzowie zaczęli nas namawiać do połączenia z Basią Kurdej i Rafałem Szatanem, którzy akurat robili na IG koncert. To było nasze pierwsze spontaniczne połączenie z gośćmi. Nawet nie wiedzieliśmy jak to się robi. Ważne, że się udało i ku naszemu zaskoczeniu widzom to się bardzo podobało. To właśnie oni nas zachęcili, abyśmy powtórzyli takie spotkanie dzień później. A był to chyba pierwszy dzień lockdownu. Po tygodniu uznaliśmy, że takie spontaniczne próby połączenia ze znajomymi na dłuższą metę są dużym ryzykiem i trzeba to jakoś usystematyzować. Dlatego ustaliliśmy stałą porę – 22.00, bo wtedy nasze młodsze dziecko śpi, a poza tym większość widzów to rodzice i chyba ta godzina też im pasuje. Ustaliliśmy też 1 gościa na wieczór, bo uznaliśmy, że charakter „Domówki” ma taki luźny i delikatnie powolny charakter, dlatego wbrew pozorom godzina na gościa, a często nawet i więcej to wcale nie za dużo.
J.K.: Ku naszemu zaskoczeniu ten zupełnie spontaniczny projekt rozrósł się do gigantycznych rozmiarów. Dziś mamy już bardzo wierną, liczną widownię. Podobno to najpopularniejszy lajf w Polsce (nie licząc ćwiczeń z zakolegowaną z nami Ewką Chodakowską). I faktycznie porównując nasze wyniki nawet ze światowymi gwiazdami wypadamy naprawdę okazale – każdy nasz odcinek na żywo ogląda w jednym momencie od 6 do 14 tysięcy osób. Dla porównania – Oprah Winfrey czy Robbie Williams rzadko przekraczają 4 tysiące. Nawet Miley Cyrus, która też nadaje codziennie, ma zazwyczaj podobne wyniki, a to jednak są gwiazdy światowej popkultury. Od pewnego czasu nadajemy też na FB i YT, a to kolejne kilka tysięcy. Do tego jeszcze gigantyczna liczba wyświetleń z odtworzenia – w sumie na IGTV, na YT i FB każdy odcinek ogląda ponad 100 tysięcy osób, w niektórych przypadkach znacznie więcej. Nigdy się tego nie spodziewaliśmy.
Na czym polega ten projekt? Na jakiej podstawie zapraszacie gości do wzięcia w nim udziału?
M.D.: Idea jest prosta – co wieczór zapraszamy na spotkanie i rozmowę na żywo różnych gości ze świata szołbiznesu, mediów czy sportu. Staramy się, żeby to byli ludzie, z którymi się znamy lub chociaż mamy jakieś wspólne mianowniki. Wykorzystujemy do tego social media i to na nich można zobaczyć nasze „Domówki”, bo dzięki temu multiplikujemy nasze zasięgi z zasięgami gości. To na pewno nie są wywiady w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Nazwalibyśmy to raczej nieformalnym spotkaniem znajomych, którzy luźno rozmawiają na różne tematy, często wtrącając anegdotki. Myślę, że ludziom podoba się ten niezobowiązujący styl, nasz nietypowy sposób bycia oparty na drobnych złośliwościach i szybkich ripostach.
J.K.: Dla Maćka to jest wielka frajda zawodowa, bo od lat marzył o swoim programie w stylu talk show. Jednak z różnych powodów nie udało się tego zrealizować w TV, ale może to i dobrze, bo w formule internetowej obydwoje, bez ograniczeń i gryzienia się w język, możemy pokazać swoją prawdziwą osobowość.
M.D.: Bez wątpienia dobrym ruchem jest angażowanie widzów, którzy czują się częścią całego zjawiska, są niezbędnym elementem, właściwie współtworzą cały projekt. Czasem się z nimi łączymy, czytamy uważnie ich komentarze i trochę oddajemy im stery programu. A właściwie spontanicznej akcji, bo tu nikt nie ma scenariusza. Jedyne co wiemy, to kto będzie gościem, a i to nie zawsze. Owszem, czasem mamy przygotowane specjalne atrakcje oraz niespodzianki, żeby zaskoczyć gości i widzów, ale to jedyne zaplanowane elementy show.
Wspomnieliście też o kanale na YouTubie, który zdążył zdobyć już sporą popularność. Jak wygląda u Was proces tworzenia poszczególnego wideo? Skąd biorą się pomysły na nie?
J.K.: Już od dłuższego czasu chodziło nam to po głowie. Mamy firmę produkującą programy TV, więc mieliśmy dostęp do sprzętu i ludzi. To ułatwiło start. Wielu naszych znajomych twierdziło, że nasze sprzeczki i w ogóle wspólne działania niosą za sobą tyle energii i dobrej zabawy, że to gotowy pomysł na program. I tak pojawił się pomysł abyśmy razem pokazywali różne tematy z naszej perspektywy, w naszym złośliwym, konfrontacyjnym i dość osobliwym stylu. Kanał „Dowbory Be Happy” działa dopiero od 5 miesięcy. I o dziwo całkiem nieźle sobie radzi. W tej chwili już kilkanaście filmów ma ponad 100 tysięcy wyświetleń, są też takie z wynikiem ponad 200 tys. Wrzucamy premiery w każdy czwartek, ale teraz także dodajemy na lajfy z domówek.
Waszą aktywność w social mediach można było zauważyć jeszcze przed wybuchem pandemii. Skąd wzięło się u Was takie zainteresowanie mediami społecznościowymi?
J.K.: Faktycznie od pewnego czasu jesteśmy dość aktywni. A od mniej więcej 2 lat zaczęliśmy coraz częściej działać w internecie we dwójkę. Sprawia nam to frajdę i jednocześnie bardzo przypadło do gustu publiczności. Okazało się, że wśród dorosłej publiczności wyraźnie brakuje ludzi, którzy w nieprzesłodzony sposób będą reprezentowali taki zwykły „niezwykły” punkt widzenia Polaków – no bo, pomijając naszą pracę, prowadzimy naprawdę dość przyziemne życie. No może trochę bardziej zwariowane, ale w tym chyba jest klucz do sukcesu.
M.D.: Co do zainteresowania, to chyba ewoluowało u nas przez ostatnie lata. Początkowo wykorzystywaliśmy social media zupełnie amatorsko, ale z czasem zauważyliśmy, że to jest przyszłość mediów. Ale przede wszystkim kręci nas to. W socialu możemy działać w 100% na swoich zasadach. Możemy robić taki content jaki nas interesuje, według naszych pomysłów. W pełni odpowiadamy za to, jak i co robimy. Nawet kosztem tego, że czasem popełniamy błędy.
Zanim zaczęliście być tak aktywni w social mediach, już byliście znanymi osobistościami w polskim showbiznesie. Czy kanał na YouTubie, działania w mediach społecznościowych wpłynęły w jakiś sposób na Waszą rozpoznawalność? A może przyniosły jakieś inne pozytywne skutki?
M.D.: Monetyzacja i zwiększanie popularności nie było naszym priorytetem, bo na początku chyba nie zdawaliśmy sobie sprawy z potęgi sociali. Nie wiemy czy nasza rozpoznawalność zwiększyła się jakoś istotnie, ale na pewno zmienił się stosunek do nas ze strony wielu widzów. Część z nich bowiem oceniała nas na podstawie pracy w TV. Aśka często była utożsamiana 1 do 1 z postacią, którą grała w „M jak Miłość”. Mnie uznawano za dość sztywnego, bo w telewizji, występując na scenie, zazwyczaj ubrany jestem w elegancki garnitur i jak wiadomo, najczęściej pracuje według precyzyjnie zaplanowanego scenariusza. Teraz otrzymujemy masę wiadomości, że dzięki socialom zyskaliśmy zupełnie nowy odbiór i stosunek ze strony widzów.
Co Was najbardziej zaskakuje w social mediach? Jest coś, co chcielibyście zmienić, poprawić?
J.K.: Zaskakuje, a może właściwie szokuje skala nienawiści i agresji. Jesteśmy tylko ludźmi, czasem mamy lepsze czasem gorsze dni. Nie każda rzecz, którą robimy jest idealna, ale internauci potrafią też we wszystkim doszukać się złych intencji i negatywnego przekazu.
M.D.: Ich bezwzględność bywa brutalna. Z drugiej strony odnosimy też wrażenie, że nie wszystkim podoba się to, że zamiast siedzieć cicho pod miotłą coś po prostu robimy… szczególnie teraz podczas pandemii. Wiemy, że nie da się wszystkich zadowolić, ale im więcej mamy „fanów” naszej działalności, tym więcej osób to denerwuje. Czy to zawiść czy zwykła zazdrość, nie wiemy, ale czasem bywa ostro.
Co Was inspiruje?
J.K.: Przede wszystkim chcemy się dobrze bawić i realizować te wszystkie pomysły, które chodzą nam po głowie, a z różnych przyczyn nie było szans zrobić tego np w TV. Sky is the limit i to jest tu piękne. Patrzymy, co się dzieje na świecie, ale trochę nie mamy pasujących przykładów, bo nasza grupa wiekowa niby istnieje w przestrzeni internetowej, ale tworzy stosunkowo mało contentu. Może dlatego też coraz więcej osób obserwuje to, co robimy.
Jakie są Wasze plany na przyszłość w związku z prowadzonym przez Was kanałem na YouTubie oraz instagramowym cyklem? Czy gdy już wszystko wróci do normy, dalej planujecie być w takim samym stopniu obecni w internecie?
M.D.: Na pewno te ostatnie 2 miesiące były dla nas wielką nauką. Utwierdziły nas też w przekonaniu, że w socialach drzemią gigantyczne możliwości i bardzo chcemy z nimi również wiązać swoje plany zawodowe. Nie widzimy szansy na nadawanie codziennie, bo to po pierwsze niezwykle wyczerpujące, drugie chcemy trzymać poziom, cały czas rozwijać projekt i być zaskakującym dla widzów oraz gości, a po trzecie Joasia często gra spektakle.
Te nasze „Domówki: wymagają czasu. Już teraz zaczęliśmy sukcesywnie zmniejszać liczbę dni, w których nadajemy. Odpuściliśmy już wcześniej weekendy, teraz chcemy też zrezygnować z piątków. Wolimy nadawać rzadziej, ale za to podnosić jakość zarówno merytoryczną jak i techniczną całego przedsięwzięcia. To wciąż ma być luźna spontaniczna „Domówka”, ale z wieloma smaczkami.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS