A A+ A++


Zobacz wideo

– Krzyż nie jest żadną agresją, nikogo nie atakuje – mówił niedawno w TOK FM kard. Grzegorz Ryś. Metropolita łódzki dodał, że nie po to katolicy wieszają krzyże np. w szkołach, by “krzyczeć przeciwko pozostałym”. Zapytany, jak zareaguje, jeśli obok krzyża ktoś powiesi inne symbole religijne, odparł: “Wolę to niż gołą ścianę”. – Dlaczego krzyż jest przeszkadzający? – zastanawiał się arcybiskup.

– Może przeszkadzać w szkołach czy urzędach, bo jest znakiem władzy, przemocy i wykluczenia – odpowiada prof. Ireneusz Ziemiński, filozof religii, którego poprosiłem, by zmierzył się z pytaniem kardynała. – Od wieków Kościół dąży do podporządkowania sobie władzy świeckiej i zniewolenia społeczeństw. To nie jest życzliwa współpraca z państwem, tylko ciągła próba sił – tłumaczy profesor Uniwersytetu Szczecińskiego.

Jak dodaje, według Kościoła człowiek ma grzeszną naturę i nie można mu dać pełnej wolności. Bez pasterza zginie bowiem jak zbłąkana owca. – Kościół wyznacza ludziom cel i wskazuje, jak do niego dojść. Każe im zobaczyć w sobie grzech, ukorzyć się i błagać o pokutę. Osacza ich, by całkowicie nad nimi zapanować. Kościół zmierza więc do władzy totalitarnej, bo nie ufa wolności. Boi się indywidualności i chce całkowicie podporządkować sobie jednostki – mówi współautor książki “Chrześcijaństwo. Amoralna religia”.

Gdy więc Kościół walczy o krzyże w szkołach, szpitalach i urzędach, to – w ocenie profesora – nie tyle demonstruje swoją wiarę, co władzę. Dąży do zawłaszczenia przestrzeni publicznej. – Krzyż jest tutaj jak miecz – ocenia mój rozmówca.

Dlatego zmroziły go słowa kard. Rysia, który w TOK FM przekonywał, że “w naszej konstytucji nie ma zapisanego wprost świeckiego charakteru państwa”. – Odczytałem to jako sugestię, że Polska jednak nie jest świeckim państwem, tylko wyznaniowym. Kard. Ryś niby sugerował, że bliska mu jest idea współpracy pomiędzy obiema stronami, ale moim zdaniem to eufemizm. Tak naprawdę chodzi o kościelny dyktat, do którego wróciliśmy po upadku komunizmu – ocenia.

W latach 90. Ziemiński godził się na ekspansję Kościoła w życiu publicznym, bo pamiętał, że za komuny ta instytucja zapewniała Polkom i Polakom przestrzeń wolności. – Gdy władza nas gnębiła, Kościół brał w obronę. Jednak po roku 1989 w coraz większym stopniu wpływał na edukację i prawo. W końcu – za czasów PiS – władza kościelna zjednoczyła się z tą państwową. Część społeczeństwa już nie miała dokąd przed nimi uciec. Wystąpiła na ulicach przeciwko jednym i drugim. Tak stało się podczas Strajku Kobiet w 2020 roku, gdy Trybunał Konstytucyjny pod wpływem Kościoła zaostrzył prawo aborcyjne. Właściwie nie było już instytucji, do której kobiety mogły się zwrócić z prośbą o ochronę. Wszystkie były już kontrolowane przez władzę kościelno-państwową. To jest quasi-totalitaryzm, do którego chrześcijaństwo dąży od wieków. O tym powinniśmy pamiętać, gdy mówimy o krzyżu zawieszonym np. w szkole – mówi.

Od prawie 40 lat bada teksty Ewangelii w oryginale i tłumaczeniach. Dlatego go zapytałem, co uczeń, który siedzi w klasie pod krzyżem, powinien wiedzieć o Jezusie. I czy ten jest dobrym wzorem do naśladowania.

“Bóg dopuścił się zła i okrucieństwa”

Zanim krzyż stał się dla profesora znakiem władzy i przemocy, był po prostu symbolem wiary. Ireneusz Ziemiński wychował się w głęboko religijnej rodzinie, a później studiował na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Wziął ślub w kościele, ochrzcił dzieci i posyłał je na lekcje religii. Identyfikował się z Jezusem i studiował jego nauki. Czytał Ewangelie nie tylko zawodowo, ale dla własnych potrzeb duchowych i intelektualnych.

Jednak z biegiem czasu zaczął w tych tekstach odkrywać coraz więcej przemocy, która go niepokoiła. Tak było z dogmatem Trójcy Świętej, którego nie umiał zaakceptować i w końcu go odrzucił. – Wewnątrz Trójcy rozegrała się olbrzymia przemoc. Bóg stwarzając świat, musiał przewidzieć, że ludzie zbuntują się przeciwko niemu i odtrącą jego miłość. Zawczasu musiał też wynaleźć “lekarstwo” na ten upadek człowieka. Była nim ofiara, jaką miał złożyć syn Boga za grzechy ludzkości. Stwórca wymógł na Jezusie całkowite posłuszeństwo, które było warunkiem przebaczenia nam win. Chrystus więc zawisł na tym znaku hańby, jakim był wtedy krzyż. Zrobił to jako ktoś zupełnie niewinny, czyli kozioł ofiarny. Bóg chciał od niego ofiary zastępczej, która jest rażąco niesprawiedliwa. To czysta przemoc – ocenia prof. Ziemiński.

Jak dodaje, gdyby Bóg był miłością, to nie mógłby zbawiać świata w ten sposób. – Dopuścił się zła i okrucieństwa, co przejmująco zostało pokazane w scenie, w której Jezus powtarza słowa psalmu: “Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?”. Czuje się odtrącony przez Boga. To najbardziej dramatyczne doświadczenie w jego życiu – podkreśla.

Zdaniem profesora to niejedyne okrucieństwo Boga. Filozof religii wskazuje fragment w Starym Testamencie, w którym stwórca zdaje sobie sprawę, że jest zbyt okrutny dla ludzi. – Dzieje się to, gdy wytracił ludzkość w potopie. Uratował Noego z jego rodziną i zwierzętami, po czym ustanowił nowy znak przymierza, czyli tęczę. Powiedział, że ilekroć na nią spojrzy, to sobie przypomni o swoim postanowieniu: nigdy więcej nie wywoła potopu ani żadnego kataklizmu, który byłby karą dla ludzi. Zdał sobie sprawę, że stworzył człowieka niedoskonałego, a żądał od niego doskonałości i go bezwzględnie karał – stwierdza.

Potem jednak Bóg wielokrotnie dopuszczał do kataklizmów. Ale w latach 90. prof. Ziemiński pisał artykuły, w których bronił stwórcy przed tym zarzutem. – Może robił to z jakiegoś dobrego powodu, np. dając nam wolną wolę. Jednak ten argument tracił na sile, gdy zacząłem czytać żydowskich filozofów, którzy pisali o Holokauście. Bo jakie dobro może wynikać z ludobójstwa? Jak kochający Bóg mógł do niego w ogóle dopuścić? Nie sposób tłumaczyć tego wolną wolą człowieka, bo ofiary z Auschwitz jej nie miały. Wolną wolę miał co najwyżej Hitler – zwraca uwagę.

Mój rozmówca jednak się nie poddawał. Jeszcze w 2018 roku opublikował tekst “Bóg pokutujący”, gdzie szukał usprawiedliwienia dla zła, które dopuścił Bóg. – Może krzyż był pokutą Boga za zło, jakie uczynił przyrodzie i człowiekowi w dziejach? Może był formą zadośćuczynienia ofiarom prześladowań, również religijnych? To ostatni moment, w którym wydawało mi się, że chrześcijańską ideę Boga można byłoby obronić. Jako historię o miłości bezsilnej, która stworzyła świat, a ten wymknął jej się spod kontroli. Nie była w stanie zapobiec kataklizmom, ale przynajmniej postanowiła niejako się ukorzyć i przyjąć karę za to zło. Dzisiaj tak już nie sądzę. Jedno okrucieństwo (zło w świecie) prowadziło do drugiego (krzyż), a to do kolejnych (prześladowania religijne). To nie ma końca – tłumaczy naukowiec.

“Jezus stosował przemoc słowną i wykluczał ludzi”

W ocenie prof. Ziemińskiego Chrystus więc doświadczył okrucieństwa nie tylko od ludzi, którzy go powiesili na krzyżu, ale też od ojca. Sam jednak nie był bez winy. – W Ewangeliach uderzają mnie sceny, które pokazują, że nie rozumiał ludzkiej słabości. Przyszedł do faryzeuszy i przedstawił się im jako Mesjasz, który ośmiela się rozgrzeszać innych. Dla nich to było straszliwe bluźnierstwo. To jakby ktoś dzisiaj otworzył łomem tabernakulum, wysypał komunikanty, a może nawet rzucił je zwierzętom do zjedzenia. Bo to oznaczyło, że Jezus zastąpił Boga. Przecież tylko on mógł odpuszczać grzechy. Faryzeusze nawet próbowali go zrozumieć, ale nie potrafili. Byli uwięzieni w swoich wyobrażeniach religijnych – wyjaśnia.

Jak dodaje, Chrystus tego nie starał się pojąć i był bezwzględny. Łajał ich, wyzywając od dzieci szatana. Tak samo traktował wątpliwości swoich apostołów. Kiedy Piotr określił go Mesjaszem, Jezus go wychwalał. Ale chwilę później, gdy zapowiedział swoją śmierć na krzyżu, Piotr stwierdził, że to niemożliwe. Bo Bóg by do tego nie dopuścił. Co w odpowiedzi usłyszał od nauczyciela? “Zejdź mi z oczu, szatanie!”. – Został odsądzony od czci i wiary, bo myślał po ludzku, a nie po bożemu. A przecież tylko wystąpił w obronie Boga, który nie może być tak zły, by posyłać syna na śmierć – analizuje.

Chwasty, psy, wieprze, żmije – tak Jezus wyzywał ludzi, którzy w niego nie wierzyli. Znaleźli się wśród nich wspomniani faryzeusze i saduceusze, którzy woleli pozostać przy wierze ojców i nie przyjęli mężczyzny podającego się za Mesjasza. Stygmatyzowani przez niego byli również Kananejczycy, czyli poganie. – Mówił o nich: “Nie rzucajcie pereł przed wieprze”, co znaczyło: “Nie dawajcie poganom słów życia wiecznego. Mało że ich nie zrozumieją, to jeszcze je podepczą, sprofanują”. Jezus ich całkowicie wykluczał, bo nie byli go godni. Przyszedł do narodu wybranego, nie do nich – podkreśla filozof religii.

Jak dodaje, Chrystus więc stosował przemoc słowną i wykluczał ludzi, co – zdaniem profesora – świadczy o tym, że nie chciał stworzyć nowej religii, tylko zostać przywódcą politycznym. – Kalkulował, jak wyzwolić Izrael spod władzy Rzymu. Przywrócić narodowi żydowskiemu wolność i panowanie nad Ziemią Świętą. Jahwe zarezerwował ją dla siebie, dał ją w dzierżawę narodowi wybranemu, by go tam czcił. Plan Jezusa był taki, by zostać następcą Jahwe, przywrócić Żydom Ziemię Świętą i stać się ich przywódcą – stwierdza.

Jezus stosował taktykę wykluczania, która jest mocno zakorzeniona w dekalogu. – Dziewiąte przykazanie mówi: “Nie pożądaj żony bliźniego ani jego niewolnika, ani niewolnicy…”. Było adresowane do Izraelity, czyli tego, który jest obrzezany. Należy do narodu, z którym Jahwe zawarł przymierze, a jego znakiem było właśnie obrzezanie. Natomiast nie w pełni człowiekiem był obcy, który wiary Jahwe nie przyjął. Nie była nim w pełni również kobieta czy dziecko. Nie mówiąc już o niewolnikach. To istoty podległe Izraelicie – zwraca uwagę prof. Ziemiński.

Nie obejmowało ich również piąte przykazanie: “Nie zabijaj”. Niewolników, kobiety i obcych można było mordować. Dopiero później stopniowo rozszerzano ten zakaz o inne grupy – aż po tzw. dzieci nienarodzone.

Czy Chrystus był hejterem?

– Wyzwiska, którymi miotał Jezus, teraz można byłoby nazwać mową nienawiści, hejtem, dehumanizacją. To jednak dzisiejsze kategorie, które trudno przerzucać do czasów Chrystusa. I trudno rozliczać go z tych słów, nazywając pogromowym językiem – mówię do profesora.

– I tak, i nie. Niektóre z tych określeń dzisiaj są dla nas mniej rażące, niż były dla ludzi w czasach Jezusa. Choćby “pomiot żmijowy”. Chrystus wyzywał tak kapłanów żydowskich, którzy nie chcieli go przyjąć. Dla nich żmije były najpodlejszymi gadami, które przychodzą na świat, przeżerając ciała matek. Więc gdy Jezus tak mówi do kapłanów, to robi z nich straszliwych morderców, dla których nie ma ratunku. Dalej: stwierdza, że są chwastami, które mają być powiązane w snopki i wrzucone do gehenny. Dzisiaj interpretujemy to jako symbol piekła. Ale dla ówczesnych słuchaczy Jezusa gehenna to było straszliwe miejsce za murami Jerozolimy. Palono tam śmieci z całego miasta, a dodatkowo zwożono ciała osób, które zmarły w czasie epidemii. Słowa Jezusa musiały więc wywoływać realne poczucie zagrożenia. Dlatego nazywanie jego języka mową nienawiści nie do końca jest dla mnie anachronizmem – tłumaczy prof. Ziemiński.

Przywołuje też przypowieści, w których “Jezus grozi, że wszyscy, którzy go nie przyjmą, zostaną wytraceni”. Pierwsza z nich opowiada o złych dzierżawcach winnicy. – Najpierw jej właściciel posłał tam sługi, by odebrali jego zysk. Gdy dotarli na miejsce, zostali przez dzierżawców zabici. To oczywiście metafora: Bóg posyła proroków do narodu izraelskiego, a ten ich nie słucha, tylko morduje. Potem właściciel winnicy wysyła syna, licząc, że przynajmniej jego uszanują. To z kolei sam Jezus, który też zostanie zabity. W przypowieści pyta: co zrobi właściciel, czyli Bóg, kiedy sam przyjdzie do winnicy? Ano wytraci nieuczciwych dzierżawców – twierdzi badacz.

Uderzyło go, że Chrystus w Ewangeliach nieustanie grozi sądem, w którym karą za niewierność jest śmierć. – Zapowiada, że zasiądzie na tronie królewskim i każe przyprowadzać do siebie wszystkich, którzy nie akceptują jego władzy. Król Jezus każe ich pościnać na swoich oczach, wytępić wrogów swojego królestwa. To mogło ówczesnych ludzi odstręczać. Można ich zrozumieć, jeśli nie traktowali tych słów jako języka miłości. Trudno przecież uznać, że tak mówi ktoś, kto umiłował świat. Oczywiście, nie wiemy, czy Chrystus używał tak okrutnego języka, czy też ewangeliści mu go przypisali. Ale jeśli uznamy, że to drugie, musimy przyznać, że w ogóle nie wiemy, co mówił Jezus – podkreśla mój rozmówca.

To tylko takie metafory?

Pod adresem prof. Ziemińskiego padają zarzuty, że dosłownie odczytuje Ewangelie i przenosi do czasów Jezusa “wymysły współczesnych pięknoduchów” o mowie nienawiści i wykluczaniu. – Przyjmuję te zarzuty. Ale wtedy pytam, co jeszcze w Ewangeliach mamy interpretować metaforycznie. To, że Jezus powstał z grobu i wstąpił ze swoim ciałem do nieba? Jeśli to tylko metafora, to upada dogmat. Nie ma wcielenia ani zmartwychwstania. Metaforą jest również to, że Chrystus narodził się z dziewicy? Jeśli zaczniemy Ewangelie czytać wyłącznie symbolicznie, to chrześcijaństwo nie jest religią historyczną – uważa.

Jak dodaje, to niebezpieczna droga, na którą wchodzą bibliści i duchowni, próbując sobie poradzić z niewygodnymi fragmentami Ewangelii. Bo wtedy podkopują całość przesłania Jezusa. – Czytam teksty biblistów i wiem, że widzą przemoc Chrystusa, ale pokazują ją jako metaforę. Dodają, że trzeba czytać Ewangelie całościowo i uznać, że jest w niej tajemnica, której nie da się objąć umysłem. Wtedy możemy powiedzieć, że Jezus jest miłością. Mówi przecież, że idzie przygotować w niebie mieszkanie dla każdego. Nie wiemy, w jaki sposób zbawi wszystkich, ale ufamy, że to zrobi. Bo Bóg nie chce niczyjej zguby. A reszta to retoryczna przesada, dzięki której Jezus zyskiwał w tłumie posłuch. W porządku, przyjmuję ten argument. Tylko wtedy pytam, jak odróżnić strategię retoryczną Jezusa od tego, co rzeczywiście było jego przesłaniem. Kto decyduje, co jest czym? – pyta retorycznie prof. Ziemiński.

Podaje przykład manipulowania słowami Jezusa tak, by były zgodne z nauką Kościoła. – Gdy apostołowie pytają nauczyciela, czy wolno żonie wręczyć list rozwodowy, zaprzecza. Ale zaraz robi wyjątek dla mężów kobiet, które dopuściły się nierządu, prostytucji. W niektórych polskich tłumaczeniach Biblii zastąpiono tę frazę określeniem: “z wyjątkiem małżeństwa nieważnego”. Czyli mamy zmianę sensu wypowiedzi Jezusa. Wyraźnie dopuścił możliwość rozwodu w jednym przypadku, którego Kościół nie uwzględnia – tłumaczy filozof religii.

Słowa Jędraszewskiego o “tęczowej zarazie”? “To język Jezusa”

Według prof. Ireneusza Ziemińskiego Kościół “złagodził” nauki i przemocowy język Jezusa. Na ogół nie mówi już o niewierzących jako psach, żmijach, chwastach. Po Auschwitz nie głosi również, że będą się palić w piekle. Oczywiście, są liczne wyjątki. Np. Marek Jędraszewski, który straszył “tęczową zarazą”. – To język Jezusa, stygmatyzujący i źródłowo osadzony w Ewangelii. To twarda mowa człowieka, który jest na wojnie z grzechem. Ci, którzy pozostają po stronie szatana, są przez niego jednoznacznie wyklinani – ocenia.

Jak dodaje, ewangelicznego języka używają też prawicowi politycy. Np. Jarosław Kaczyński, gdy w 2015 roku mówił o uchodźcach: “Różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne”. – Wtedy politycy mówili, że jeśli już, to przyjmijmy chrześcijańskich uchodźców z Syrii, którzy są w tym islamskim kraju prześladowani. To jest dokładne rozumienie słowa “brat” z Ewangelii. Bratem jest tam ten, kto wierzy w Jezusa. Ale już innowierca w żadnym wypadku nie. Ten jest “psem” czy “chwastem”. Albo kimś, kto roznosi zarazę – stwierdza.

Na granicy polsko-białoruskiej trwa dramat uchodźców, którzy umierają tam od 2021 roku. Zdaniem profesora nie jest to konsekwencja tego, że polscy politycy nie słuchają nauk Jezusa. Ale tego, że są w nich właśnie zakorzenieni. – Tak też było z pierwszymi gminami chrześcijańskimi, które bardzo niechętnie przyjmowały kogokolwiek z zewnątrz. Jeśli już to robiły, to tylko wtedy, gdy obcy uwierzył w Chrystusa, odbył pokutę i najlepiej złożył dar ze swojego majątku. Dziś Kościół w Polsce lawiruje w sprawie uchodźców. Niby mówi, że należy okazać im szacunek, ale znajduje tysiąc usprawiedliwień, by ich jednak nie przyjmować. Zwyczajnie się boi, że te “psy” z innej religii do nas dotrą i że zniszczą “naszą” wiarę. To jest myślenie ewangeliczne, jednoznacznie wykluczające – podkreśla filozof religii.

Chrystus dalej wzorem moralnym?

Czy więc powinniśmy traktować Jezusa jako wzór postępowania? – Myślę, że nie. Poszliśmy dalej niż on w swoich intuicjach moralnych. Wielu z nas nie chce już przemocowego języka i wykluczania. Nie nadstawimy też oprawcy drugiego policzka, jak nakazywał Chrystus, tylko upomnimy się o swoje prawa. Według Ewangelii Mateusza wyznawcy Jezusa tym różnią się od niewiernych, że modlą się za swoich prześladowców. Nie o to, żeby przestali ich mordować, tylko o ich zbawienie. Radykalizm moralny w tej postaci jest samobójczy. Czy Ukraińcy mają po chrześcijańsku modlić się za Rosjan? – pyta retorycznie prof. Ziemiński.

– Przypominają mi się słowa papieża Franciszka, który kazał modlić się także za Rosjan – wtrącam.

– Właściwie powtórzył to, co mówił Jezus w Kazaniu na Górze. Na papieża spadła duża krytyka, bo dziś już mamy inną wrażliwość moralną – odpowiada.

Jak dodaje, ta nowa wrażliwość może przydać się do rozwiązywania nowych problemów, jakimi są katastrofa klimatyczna i związany także z nią kryzys migracyjny. – Trzeba zbudować na nowo świat wielości kultur i doświadczeń. Nauki Jezusa mogą w tym nie pomóc. Bo ci, którzy używają języka Ewangelii, będą dalej straszyli obcymi i ich “fałszywymi” kulturami. Jeszcze bardziej będą się konsolidować w tym wykluczaniu, żeby ocalić swoją tożsamość. Uważam, że trzeba już porzucić ten język. Wydaje mi się, że czują to młodzi, dzięki którym Polska tak szybko się sekularyzuje – ocenia.

W jego ocenie chrześcijaństwo było “mentalną rewolucją, która już przebrzmiała”, a teraz potrzebujemy nowej. – Takiej w duchu troski o planetę, wykluczonych ubogich i uchodźców. Migracje to krzyk ludzi, którzy wcześniej głosu nie mieli, a przecież są pełnoprawnymi obywatelami Ziemi. Rozumieją to młodzi, którzy mają niezwykłą wrażliwość. Nie uważają, że skrawek ziemi, który zajmujemy, jest tylko nasz. Widzę to na polsko-białoruskiej granicy, gdzie wielu z nich pomaga uchodźcom. W myśleniu młodego pokolenia widzę potencjał do przemiany intelektualnej – stwierdza.

Zastrzega, że jego generacja tego już nie zrobi. – Mamy życie za sobą, a czasem nawet już nie myślimy, co będzie z naszymi wnukami ani czy ta planeta będzie w ogóle istnieć. Nie obchodzi nas np. zatruwanie powietrza, bo i tak musimy na coś umrzeć. Im jesteśmy starsi, tym bardziej stajemy się konserwatywni. Nowe idee już do nas nie trafiają. Boleję, że nie oddajemy głosu młodym, tylko dalej się mądrzymy. Ale oni ten głos w końcu zabiorą i już nie będą wikłać się w przebrzmiałe spory o krzyż – podsumowuje prof. Ireneusz Ziemiński.

Masz temat? Napisz do autora: [email protected]

To nie wszystko, co mamy dla Ciebie w TOK FM Premium. Spróbuj, posłuchaj i skorzystaj ze specjalnej oferty. Wejdź tutaj, by znaleźć szczegóły >>

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOd poniedziałku prace na DK86. Chodzi o odcinek Giszowiec-Tychy
Następny artykułKs. Kryża o polskiej pomocy Ukrainie: ta wojna musi nas dalej obchodzić