A A+ A++

Droga z wioski zainstalowanej trzy kilometry na zachód od Połomu jest brzydactwem trudnym do opisania Podobnie i sama wioska. Dwadzieścia kilka dymów w dosyć zwartej zabudowie wzdłuż szkaradnej drogi. No i jej nazwa; oficjalnie i potocznie, historycznie tubylczo. Jednak w lokalnej topografii jest na tyle ważna, że zapomnieć o jej istnieniu nie można. Więc jest z byle jakiej wioski droga byłe jaka, ale z Połomem nicią międzysąsiedzką, światłowodem kontaktów w naturalny i trwały sposób powiązana.
Jeszcze na przystanku poprosił Nalewajko kierowcę ostatniego autobusu z małego miasta do średniego miasta, jadącego okrężnie przez pipidówki, by wysadził go kilkaset metrów dalej, przy drogowskazie.
– Panie, tam od miesiąca drogi nie ma – z najprawdziwszą troską ostrzegał szofer – Radzę wysiąść w Malinówce.  Zaraz będzie empek przez Stare Juchy. Za pół godziny będzie pan na miejscu.
 – Poradzę sobie, ale dzięki za radę – mruknął pasażer. Kierowca kręcąc głową bez słowa zatrzymał autobus przy drogowskazie; Gorłówko 3. Zapadający zmrok zapowiadał noc z tych, w które nawet śnieg nie jest bielą. Jeszcze straszyły strzępiące ledwie dostrzegalny, usypiający horyzont pewnie stuletnie klony, a może jesiony obwieszone dziesiątkami kuł jemioły. Za chwilę i tych kilka punktów orientacyjnych zniknie w mroku. Między nie w głęboki śnieg ruszył Nalewąjko. Wiatr natychmiast zabliźniał ślady. Gdyby nie pękaty marynarski worek na plecach, można by podejrzewać,  że nie ziemski cel wędrówki wybrał sobie ten niezbyt postawny, na oko sześćdziesięciolatek. Psa na taką wędrówkę by nie wygonił.  A najwierniejszy kundel, pewnie i owszem, ale za pana kryłby się przed wiatrem i po śladach, żeby łatwiej. Skamlałby, że w taki koniec świata…
Jeszcze jedna droga do PołomuNalewajko spokojnie, równym krokiem, jeżeli to krokiem można nazwać, brnął w po kolana zmrożonej skorupie trzeszczącej nad miałkim puchem. Buty mieliły, grzęzły, się uślizgiwały. Za każdym krokiem trzeba było wyciągać nogę wysoko, by przebić twardą chrzęszczącą wierzchnią warstwę. Trzy kwadranse minęły zanim dotarł do samotnej chałupy w połowie drogi do Garłówki. Trzy kwadranse planu, jak na życie, spokojnie – cel jasny w zimowym piekle. Gdyby posłuchał rady kierowcy autobusu dotarł by kilka kwadransów później.
Stare Połomiaki jeździli kiedyś do Garłówki. Była tam poczta, sklep z dwa razy w tygodniu świeżym chlebem; wódką, widłami, naftą i sznurkiem do snopowiązałek, a także świetlica, w której strażacy albo Koło Gospodyń Wiejskich kilka razy w roku organizowali biletowe zabawy z bufetem. W Połomie takie zabawy nie wychodziły z powodu braku oficjalnego bufetu. Pokątne alkohole były złodziejsko drogie. Dlatego takim mirem cieszyły się tamtejsze potańcówki.
Dzieci starych Połomiaków Gałówek kusił dorywczą pracą w pegeerowskiej fermie rogacizny. Był czysty grosz bez większych ceregieli, do ręki. Niektórzy z nich w Gorłówku dorobili się swoich dzieci.  Ale starzy niezmiennie wnuki mają w Garłówce.
Jeszcze jedna droga do PołomuMieszkańcy okolicznych wiosek przez Garłówek wyprawiają się ?na sady” pod Dobrą Wolą lub Szczecinowem. Na wzgórzach po zabudowaniach pozostały stare, ciągle rodzące wiśnie, grusze i jabłonie. Stamtąd przy dobrej pogodzie przez byle jaką lornetkę wypatrzyć można wiatraki na Rowelskicj Górze za Wiżajnami. Bite siedemdziesiąt kilometrów.
Szybko wywołać ogień pod płytą. Niech płomienie przez nieszczelne fajerki rozsieje po kuchni błogie niewidzialne, a jednak namacalne ciepło. Po kwadransie zrzucił z siebie pierwszą warstwę ubrania. Czajnik w międzyczasie przygotował ukrop do zalania zbożówki w półlitrowym blaszaku w kolorze wiosennego pogodnego nieba
Półgodzinną drzemkę w pozycji międzyantraktowej knajpianej, z głową między ramionami na solidnym sosnowym blacie stołu przerwał Ząjob ocierając się zimną czarną sierścią o policzek. Trzy tygodnie na suchej karmie i zamarzniętej wodzie – pyta o cokolwiek ciepłego – delikatnie gryzie za ucho.
– A się zdziwisz Zajob, mam dla ciebie mleko. Nie pamiętasz mleka stary bandyto? ? wstał z kotem tulącym się do policzka.
– A Twój pysk poorany – ogląda całe czarne ciało kota obracając, posłuszne, wręcz spolegliwe, w dłoniach kierując bliżej anemicznego światła świecy – Znów szczury cię urządziły. Pewnie chcesz bym obejrzał plon?  Później, teraz zagrzejemy mleka.
We wszystkich drzwiach trzyizbowego zydlungowskiego domku były otwory w ich dolnych częściach, zawieszone ciężkim suknem. W jednym z nich, tym do sieni, zniknął Zajob. Nalewajko ruszył, przez ciasny korytarz, potem po schodach do piwnicy, z latarką diodową dającą dość niesamowite zimne światło. A tam, na dole, w totalnym syfie, w niemal równych rzędach, szczurze ścierwa. Policzył je wynosząc w wiaderku do nieczynnej suchej studni w krzaku bzu. Trzy razy chodził, a razem z nim Zajob z dumnie sztywno zadartym ogonem. Dwadzieścia trzy. Nalewajki nie było trzy tygodnie i dwa dni!
Nagrzanie kaflowego pieca w pokoju potrwało na tyle długo, że po zakręceniu drzwiczek i wciśnięciu szybra w kominie Nalewajko legł na kanapie zagarniając pod pachę Zajoba.
 Jeszcze jedna droga do Połomu
– Te cholerne zimowe wieczory! Świat zamyka się w ciemności na dwie trzecie doby. Ludziska tak nie potrafią. Zmarnowanych po klika godzin dzień w dzień przez kilka miesięcy. Kiedyś chłop gadał, że ziemia odpoczywa i on, by jej dać na wiosnę tyle ile ona potrzebuje. Teraz prawdziwych chłopów już nie ma. Nie ma prawdziwej roboty w polu. Ziemia odpoczywa i odpoczywa, a były chłop kombinuje z dnia na dzień. Czy lato, czy zima. Murarz, kamieniarz… Jeden na. tuzin u bauera, czy tu, po pegeerze, czy tam, za Odrą czy Renem. Na cudzym. Bez namaszczenia, pieszczoty i staranności, dwanaście godzin i spać bez troski i planowania. Za kilka euro lub złotówek od godziny… – Sylabizował Nalewajko sennemu kotu na ucho wystukując jednocześnie jednym palcem na starym zakurzonym Consulu. Jednostajny metaliczny odgłos maszyny do pisania w połączeniu nieregularnym strzelaniem suchych polan świerkowych pod fajerkami i zawodzeniem wiatru w nieszczelnych okiennicach to kakofonia dźwięków na miarę testu wrażliwości człowieka. A jeżeli jeszcze świecy płomień mryga i się kołysze…
 Jeszcze jedna droga do Połomu Wyjął Nalewajko z marynarskiego worka flaszkę ruskiej wódki. Z piwnicy przyniósł słoik własnoręcznie zebranych w Połomskim Lesie podgrzybków. Po kwadransie głaszcząc lewą ręką kota na kolanach, prawą wystukiwał na maszynie; sylabizując:
– Zośka, czemu Cię tu nie ma? Pląsała byś miedzy meblami z oczami wielkimi, okrągłymi i mokrymi jak narkomanka. A potem podzieliła byś się ze mną nadmiarem swego ciepła. Studził byłbym twoje ciało francuskim szampanem.
Wrzasnął z dzikim wzrokiem przeszywającym drewniany sufit
– Jesteś tam? Słyszysz mnie Zośka?
Kot uciekł z kolan w kąt obok gorącego pieca.
Rano obudziła Nalewajkę ostra jak laser słoneczna linia krojąca twarz przez szparę w okiennicy. Zajob spał pod piecem.
– Myślisz, że Zośkę wymyśliłem sobie? Była, prawdziwa jak ty czyja. ? gadał do siebie i do kota przy odśnieżaniu ścieżki do drewutni. Na zachodnim i wschodnim horyzoncie unosiły się w mroźnym powietrzu dymy ludzkiego zimowego trwania w Garłówce i Połomie.
Za kilka dni przejedzie drogą śnieżny pług, można będzie mszyć do Połomu po świeży chleb i mleko dla kota.
 Jeszcze jedna droga do Połomu

Jan Nowak – Kowalski   [Tygodnik Olecki 2010 48/672 ]
Foto: J.Kunicki
 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKara za brak informacji o wstrzymaniu obrotu lekiem
Następny artykułPiłsudski pamięcią przyzywa!