Ja wiem, że mnóstwo ludzi kocha tablice motywacyjne i że tym wpisem wiele osób wpisze mnie na swoje #czarnolisty. Te wszystkie cudowne i kolorowe plusiki, minusiki, słoneczka, chmurki, biedronki i pająki, które nieustannie pokazują naszemu dziecku jego postępy. Trudno im się oprzeć. One są takie proste, takie klarowne, takie oczywiste…
…i najczęściej takie nieskuteczne.
A dzisiaj poznałem coś, co jest jeszcze gorszym pomysłem, który nie tylko należałoby wziąć, wsadzić do sejfu i zakopać bardzo głęboko (najlepiej jeszcze głębiej niż Jumanjii), ale i pokazuje dlaczego sama tablica też należy do tej samej grupy.
Psychologowie po studiach
Ostatnio miałem przyjemność kilka godzin rozmawiać z psychologiem dziecięcym (szykujemy coś ciekawego, cierpliwości 🙂 i to co powiedział mi o psychologicznych studiach nieco mnie załamało. Znaczy sam jestem po studiach pedagogicznych i wiem, że nie uczą tam praktycznie niczego przydatnego w nauczaniu (kto by pomyślał, nie?), ale sądziłem, że to jednak kwestia mojej uczelni i że gdzie indziej jest lepiej.
Tymczasem psycholog po studiach, jeśli sam nie będzie się rozwijał i zdobywał wiedzy, to bardzo możliwe, że jedyną jego radą na każde złe zachowanie dziecka, będzie <werble, werble, werble> TABLICA MOTYWACYJNA.
To byłoby śmieszne, gdyby nie było tak często prawdziwe
Ja nie ukrywam, że nawet po tej rozmowie dalej miałem nadzieję, że to jednak kolejna indywidualna opinia, a nie standard. Jednak kilka dni później dostałem maila od rodziców czteroletniego dziecka, które po pojawieniu się młodszego rodzeństwa, znowu zaczęło „się zapominać” jeśli chodzi o czynności fizjologiczne (co ogólnie bywa dość częstym problemem, bo starsze dziecko widząc jak wiele czułości otrzymuje młodsze rodzeństwo, kopiuje jego zachowania, aby też uzyskać tyle uwagi). I jak się okazało, psycholog zalecił rodzicom korzystanie z tablicy motywacyjnej. Jak się nie posika, to idzie plusik, jak się posika, to idzie minusik. Jak na koniec tygodnia będzie więcej plusów, niż minusów, to będzie nagroda.
Czujecie? Mówimy o podstawowych czynnościach fizjologicznych, a jakiś psycholog stwierdził, że da się to wytrenować tablicą motywacyjną. W sensie, że jak dołożymy dziecku dodatkowego stresu, to będzie mu łatwiej.
Ciekawe czy jak dziecku nie będą szły zęby, to ten psycholog też zaproponuje tablicę motywacyjną…
Jednak to nie tablica jest motywem przewodnim dzisiejszego wpisu
A wybory ucznia miesiąca w przedszkolu. Powtórzę: wybory najlepszego ucznia miesiąca. W przedszkolu.
Jeden z rodziców napisał, że syn ma problem z motywacją, bo mają w przedszkolu wybory ucznia miesiąca i jego syn znowu tego nie dostał, w następstwie czego zachowanie syna się ostatnio pogorszyło. Napisał wręcz, że chyba syn się poddał.
Oto co mu odpisałem:
„Niestety motywacja zewnętrzna ma to do siebie, że zawsze z czasem będzie słabnąć. Takie oznaczenia, nagrody, to trochę tak, jak z premią w pracy – jak dostajesz ją co miesiąc, to w końcu przestajesz ją traktować jak premię. Dodatkowo takie sytuacje jak w waszym przedszkolu, to jest (bez obrazy) początek takiego wyścigu szczurów, kto lepszy, kogo trzeba doceniać itp. I jak ktoś uważa, że zasłużył, a jednak ktoś inny dostanie wyróżnienie, to nic dziwnego, że spada motywacja. Zaczynamy czuć się niesprawiedliwie traktowani i przestaje nam zależeć.
Wręcz cały ten dziwny konkurs może być powodem, że syn źle się zachowuje, bo doszedł do wniosku, że zachowywanie się dobrze jest bez sensu, bo nie dostał nagrody, więc teraz wszystko mu jedno (gdyby natomiast w przedszkolu uczyli, że warto się dobrze zachowywać, bo to jest ważne i to sprawia, że lepiej się czujemy w swoim towarzystwie itp. to taka nagła zmiana raczej by się nie pojawiła).
Więc tu nie do końca jest problem z tym, że syn nie potrafi się zmotywować, ale problem jest z tym, że powstał konkurs, który stawia na rywalizację już u tak małych dzieci i do tego kryteria konkursu są niejasne, co sprawia, że przez wielu jest odbierany jako niesprawiedliwy.”
Niektórzy w komentarzach w odpowiedzi wręcz wprost pisali, że to powrót do komuny i przodowników pracy, co w sumie nie jest tak dalekie od prawdy.
Niestety tablice motywacyjne opierają się o bardzo podobny fundament
Widziałem w swoim życiu tak wiele dzieci, które ze wszystkich sił starały się być „dobre”, żeby dostać ten plusik, ten promyczek czy to słoneczko i widziałem ich wielki zawód, gdy jednak im się nie udało, bo były w wieku zbyt małym, żeby kontrolować wszystkie swoje impulsy.
Widziałem łzy w ich oczach. Widziałem bezradność.
Wiecie jak bardzo przykre to jest dla kilkulatka, gdy stara się z całych sił, żeby coś się stało, a dzieje się coś przeciwnego? I to czasami dzień po dniu? Jak bardzo dołujące to jest doświadczenie? Nie mówię, że mamy ochronić dzieci przed wszystkimi przykrymi emocjami i wszystkimi porażkami, ale jeśli to się dzieje kilka razy w tygodniu i dziecko (z przyczyn czysto biologicznych!) nie ma na to wpływu, to można wprost powiedzieć, że wszelakie konkursy na dziecko miesiąca czy tablice motywacyjne, to ustawione z góry konkursy i dziecięcy wysiłek nie ma w nich żadnego znaczenia.
Tylko, że chyba nie o to nam chodzi.
Dzieci zachowują się lepiej, kiedy czują się lepiej
Jeszcze nie widziałem dziecka, które zachowywałoby się źle, kiedy wszystkie jego potrzeby były zaspokojone i byłoby szczęśliwe. Tymczasem gdzieś mamy taką pozostałaś, po „tradycyjnym wychowaniu”, że aby dziecko zachowywało się lepiej, to najpierw musi poczuć się gorzej. Tylko, że to po prostu nie działa. Dzieci, które czują się gorzej, zachowują się gorzej. A stres czy presja, jaką na dzieci narzucają właśnie wcześniej wspomniane metody, nie przyczyniają się w najmniejszym stopniu do poprawy zachowania, wręcz przeciwnie – wszystko dodatkowo utrudniają.
Powiem wprost. Dzieci, które otrzymują najwięcej plusików i tak zachowywałyby się odpowiednio, bo po prostu są już w stanie. Natomiast te, które otrzymują minusy, często widząc dysproporcje między sobą i innymi, po prostu się poddają. Tak jak ten chłopczyk, który kolejny raz nie został uczniem miesiąca i stwierdził prawdopodobnie, że teraz to już mu wszystko jedno.
Zapytałem zresztą o to kilku przedszkolanek i wprost powiedziały, że to bardzo często działa jak samospełniająca się przepowiednia – dzieci, które w najmłodszych grupach dostają zwykle pierwsze minusy czy chmurki, w zerówce często są dziećmi najgorzej się zachowującymi (co nie oznacza, że jest to jedynie winą tablic motywacyjnych, ale pokazuje, że ich skuteczność jest mocno wątpliwa, bo chyba założenie miało być całkowicie odwrotne).
Nie wszystko jednak stracone
Na koniec światełko w tunelu. Tak, nie jestem fanem tablic motywacyjnych i mam wrażenie, że ten tekst jasno pokazał skąd się to bierze. Oczywiście to tylko moje podejście i niech każdy wybiera to, co uważa za najlepsze dla swojego dziecka.
Jednak wracając do samych tablic, istnieją też pomocne tablice, np. tablice obowiązków, w której wymienimy „ubranie się, mycie zębów, odrabianie zadań, pakowanie plecaka, wynoszenie śmieci” i jeszcze jakieś inne rzeczy, które w naszym domu robi dziecko, jako przypomnienie dziecku, co jeszcze mógłby zrobić.
Widzicie… oczekiwanie od dziecka, że będzie przez cały dzień idealnie panowało nad własnymi emocjami jest irracjonalne. Nawet jeśli będzie starało się z całych sił i modliło się każdego wieczora, aby nic złego się nie stało (znam co najmniej kilka takich historii), to i tak może mu się nie udać, bo nie jest do tego fizycznie i biologicznie gotowe. Zresztą większość dorosłych jakich znam takiemu zadaniu by nie podołała, więc o czym my tutaj w ogóle mówimy?!
Natomiast wyniesienie śmieci? No tutaj jeśli są chęci to będą i efekty, a gdy na koniec dnia dziecko zobaczy, że wszystko ma wypełnione, to to dodatkowo motywujące może być jak najbardziej 🙂 I tego się trzymajmy 🙂
Prawa do zdjęcia należą do .
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS