A A+ A++

Tymczasem kolejny raz polscy demokraci zostali spoliczkowani. Rozmawiamy dzień po głosowaniu w sprawie lex TVN. Była pani zła, wściekła, rozgoryczona?

– Paleta uczuć się u mnie zawęża. Na pewno nie byłam zaskoczona. Moment, w którym myślę sobie: nie, do tego się nie posuną, już dawno jest za mną. Ta władza jest w stanie posunąć się do wszystkiego. W sprawie lex TVN towarzyszyła mi wściekłość, że to jest kolejny element niszczenia Polski.

Zdarzało się pani płakać z powodu tego, co wyrabia ta władza od sześciu lat?

– Pierwszy raz w 2017 roku, kiedy widziałam, jak obywatele leżeli na ziemi i kopali w barierki przed Sejmem. To wtedy w głowie powstał pomysł Wolnych Sądów. Płakałam też w Sądzie Najwyższym, kiedy nie wybrali na pierwszego prezesa profesora Wróbla, bo był to ostatni bastion, dzięki któremu mieliśmy na przykład pytania prejudycjalne. Staliśmy we trójkę, praktycznie sami. Przy sprawie Tuleyi nie płakałam. Byłam wściekła, bo oczekiwałam, że ludzie wyjdą na ulicę. Nie wyszli.

Czytaj też: Tusk jest zmuszony do realizowania strategii solisty. Tylko czy samotny lider może wygrać z całym państwem PiS?

Cierpliwy naród, co?

– Wiem, że nie można grzać emocji w nieskończoność, co pokazały protesty Strajku Kobiet. Ale są sytuacje, które wymagają reakcji natychmiastowej. I nawet wtedy jesteśmy uśpieni.

Napisała pani, że memy nic nie zmienią, ale gdy tłum wychodzi na ulice, to czasem się udaje.

– Seria nawet najśmieszniejszych memów jeszcze nie uratowała żadnej demokracji. Chciałabym, żeby ośmieszanie władzy, które jest w memach, poszło krok dalej. Żeby ludzie z tymi memami wyszli na ulice.

Wy też zaczynaliście od filmików na Facebooku. Nagrywaliście znanych ludzi, podkreślając wagę wolnych sądów. Ja już wtedy miałem głębokie przeświadczenie, że musi wyjść na ulice pół miliona ludzi, tymczasem wy tworzycie platformę, która jest alibi dla celebrytów. Nie sądziłem wtedy, patrząc, jak biegacie z kamerką, że to przekształci się w ciężką i metodyczną pracę inicjatywy Wolne Sądy.

– My też nie wiedzieliśmy wtedy, co z tego wyniknie.

Czyj to był pomysł?

– Na pomysł nagrywania celebrytów wpadł Michał Wawrykiewicz, decyzję o powołaniu Wolnych Sądów podjęliśmy wszyscy, cała czwórka.

À propos celebrytów, mam wrażenie, że głos rozpoznawalnych osób jest ważny. Moim marzeniem jest, żeby przemówili do swoich odbiorców, czasami się udaje, ale na przykład z tzw. influencerami na Instagramie jest trudno. Tu ponoszę ciągłe porażki.

Sylwia Gregorczyk-Abram


Sylwia Gregorczyk-Abram

Fot.: Maciej Zienkiewicz / Newsweek

Mają gdzieś to, co dzieje się w ich kraju, czy co?

– Czasami odpowiadają, że nie interesują się polityką. Żal, bo to potężna siła trafienia do młodych. Gdybym umiała na Tik-Toku opowiedzieć młodym ludziom, po co są wolne sądy albo wolne media, tobym to zrobiła.

Jak ładuje pani baterie do walki na tylu frontach? Sędziowie, ludzie LGBT i różne inne grupy, o pomoc zwracają się też indywidualni obywatele. Mam wrażenie, że od pięciu lat jest pani jedną z najbardziej zaangażowanych w to, co władza wyrabia z praworządnością i wymiarem sprawiedliwości.

– Może mniej śpię, jestem też dosyć dobrze zorganizowana. Ale mam mnóstwo momentów kryzysowych, które biorą się ze zmęczenia i z tej długiej już walki. Przy czym ta walka jest bardzo nierówna, bo oni mają całą artylerię, a my ducha społeczeństwa obywatelskiego i jakąś taką wywrotowość prawniczą, która nie pozwala nam łatwo oddać tego, co oni chcą zabrać. Baterie ładujemy od siebie nawzajem w Wolnych Sądach. I dzięki poczuciu, że obywatele powierzyli nam jakąś sprawę, że nam zaufali i mają pewnego rodzaju oczekiwanie.

Tour de Konstytucja, wizyta w TSUE w Luksemburgu, wyjazdy do Brukseli i Waszyngtonu? Mąż nie ma dość?

– Dlaczego ma mieć dość? Że nie jest uprane i nie ugotowane? Nie jestem perfekcyjną panią domu. Mam ten przywilej, że mogę zatrudnić kogoś do pomocy po prostu. Ale nie odpuszczam kontaktu z mężem i dzieckiem. W domu jestem wcześniej niż mąż, który jest bardzo zajętym prawnikiem, i bardzo pilnuję, żeby Frankowi poświęcać dużo czasu, żeby go odbierać ze szkoły. Najczęściej wypowiadane przeze mnie zdanie podczas spotkań to: muszę biec po dziecko.

Dzięki Frankowi dowiedziała się pani, że prawa człowieka to nie jest tylko konstytucja, wolne sądy, praworządność i branie się za bary z tą władzą.

– Franek ma problemy ze zdrowiem, potrzebuje wsparcia, indywidualnej nauki, cierpliwości… A w Polsce jak dziecko jest inne niż większość, to masz po prostu przechlapane.

Bo państwo nie pomaga, instytucje są obojętne czy ludzie się odwracają?

– Wszystko na raz. Ale trochę jest mi niezręcznie o tym mówić, bo i tak jestem w uprzywilejowanej sytuacji. Jestem heteroseksualną, białą kobietą, mieszkającą w dwumilionowym mieście z mężem ze ślubem kościelnym, co w Polsce też ma znaczenie, wykształconą, o stabilnej sytuacji finansowej. Trudno mi więc użalać się nad swoim losem, ale niezależnie od tego, czy skończyłaś Harvard, czy podstawówkę, ból matki, gdy dyskryminują twoje dziecko, jest dokładnie ten sam.

Nawet w Warszawie, która się kreuje na miasto bardzo tolerancyjne i otwarte, też nie jest dobrze z akceptacją. Każda inność w Polsce powoduje, że ludzie chcą włożyć cię do jakiejś szuflady. A tak się nie da. Nie ma jednego rozwiązania. Rodzice i nauczyciele chcieliby, żeby wszystkie dzieci były zdolne, miłe, uśmiechnięte, miały czyste ubranka. Gdy zaczynają się problemy, nikt nie przyjdzie do ciebie na partnerską rozmowę, tylko są jakieś ciche skargi, z którymi musisz sobie radzić. Mam narzędzia prawne, wiem doskonale, do kogo napisać, co napisać, jak rozmawiać, a mimo to jest dla mnie to potwornie trudne. I całe szczęście, że w takich historiach są też rodzice w szkole, którzy potrafią stanąć po twojej stronie, choć w ogóle cię nie znają. Stają, bo tak trzeba. Udało mi się ze szkołą stworzyć dobre warunki do pracy z moim dzieckiem, wielu matkom się niestety nie udaje.

Czego dowiedziała się pani o Polsce z historii syna?

– Chyba tego, że jesteśmy bardzo na pokaz. Tolerancyjni, bo tak wypada. Tymczasem w głębi duszy nosimy w sobie kołtuna, który nam każe dbać wyłącznie o nasze interesy.

Już wcześniej wiedziałam, że nie tylko władza jest problemem w tym kraju, bo ktoś tę władzę wybrał. Coś musiało tę część społeczeństwa uwieść w tej władzy. I to dwukrotnie.

Zaangażowanie w Wolne Sądy było naturalną konsekwencją przebudzenia obywatelskiego? Kiedy ten moment nastąpił?

– Narodziny dziecka zmieniają optykę. Zaczęłam się angażować w Fundację Dzieci Niczyje, teraz „Dajemy dzieciom siłę” i reprezentować dzieciaki, które były ofiarą pedofilii i innych czynności seksualnych. To było ponad dekadę temu. Potem byli uchodźcy.

Którzy zdaniem Kaczyńskiego „przenosili pasożyty”.

– To byli uchodźcy z Czeczeni uciekający przed torturami. Białoruskie organizacje po tamtej stronie granicy zrobiły wywiad, wiedziałam więc, że są to gwałcone kobiety, ludzie, którym podłączano prąd do paznokci, wywlekano w środku nocy do piwnicy, karano za wrzucanie na media społecznościowe filmów, których oni nie wrzucili, dopatrywano się jakieś koligacji z wrogami czeczeńskiego tyrana Kadyrowa.

Wtedy dowiedziała się pani nie tylko dużo o Czeczenii, ale także tego, że nasza staropolska gościnność to pic na wodę?

– Prowadziłam też sprawę uchodźczyni z Iranu, która nie mogła zrozumieć, jak to jest możliwe w Polsce, której obywatele zostali przyjęci w Iranie po wyjściu z ZSRR z armią Andersa.

Irańczycy uratowali tysiące polskich dzieci.

– A ona nie może do nas wjechać i jest traktowana jak pasożyt przenoszący chorobę, a kiedy ląduje na Okęciu, to przepraszam, ale musi się przebierać, stojąc w moczu innych osób, bo do tego się sprowadzała ta sytuacja między innymi. Wtedy poznałam też nieprawdopodobny polski hejt, który wylewa się na ciebie, bo zajmujesz się sprawami uchodźców: żeby mnie zgwałcili ci Czeczeni albo obcięli mi głowę.

Zorganizowany hejt czy spontaniczny?

– I taki, i taki myślę. Kiedy była ta duża akcja „Adwokaci na granicy”, gdzie bladym świtem w czternastu adwokatów przyjechaliśmy na granicę do Terespola. I potem, kiedy przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka wygraliśmy spektakularnie – niezręcznie tak mówić o własnym wyroku, ale to było bardzo duże zwycięstwo. Pokazało, że mamy do czynienia z bezprawiem na przejściu granicznym w Terespolu, a Polska odsyłając osoby, które szukają ochrony, łamie Konwencję praw człowieka.

I co pani wygrała?

– Pieniądze dla nich od państwa polskiego, bo uporczywe i bezprawne niewpuszczanie ich Trybunał uznał m.in. za nieludzkie traktowanie.

Które trwa właśnie w najlepsze na granicy. Egzamin z gościnności permanentnie oblewamy.

– Biorąc pod uwagę to, przez co my przeszliśmy w historii, nie potrafimy zdobyć się na gest, że na przykład Białorusinów czy Afgańczyków trzeba przyjąć i im pomóc. Wysoko postawione osoby w państwie chwalą się tym, że dadzą odpór uchodźcom z Afganistanu. Tymczasem to powód do wstydu.

Nasze państwo reprezentuje zinstytucjonalizowaną obojętność czy niechęć do wszelkich uchodźców?

– Wszystko, co jest trochę inne i obce, przyjmowane jest niechętnie, choć gdyby zapytać przeciętnego Polaka na ulicy, to pewnie by temu zaprzeczył. Pamiętam panią, która starała się o pobyt humanitarny, czyli o ostatnią deskę ratunku. Weszłam do sprawy w krytycznym etapie już na Okęciu i udało mi się uzyskać tę kluczową informację, bo nikomu nie chciała się wcześniej przyznać, że była wielokrotnie gwałcona przez sześciu facetów. Bała się, że jak Polska odeśle ją do Czeczenii, to ją po prostu zabiją.

Czyli uchodźcy to był szczebel drugi?

– Trzeci to już sędziowie. W reżimach autorytarnych na początku trzeba wyłączyć bezpieczniki, a najważniejszym jest Trybunał Konstytucyjny. Ten moment był, uważam, przespany.

Ale sam byłem zdziwiony, że na ulice wyległ taki ogromny tłum.

– Czy to był duży tłum, jak na zamach na sąd konstytucyjny? Może stawiam za wysokie wymagania. Tłumy to były w 2017 roku, to się zgodzę. Wtedy powstały Wolne Sądy, które na początku zajmowały się bieganiem z kamerą i opowiadaniem przez tak zwane osoby popularne, co ci się może wydarzyć, jeżeli politycy położą rękę na sądach. Dopiero potem przyszła praca, którą wolę zdecydowanie bardziej niż bieganie z kamerą: musisz wymyślić, jak w tym systemie, w którym władza może oszukiwać do woli, włożyć nogę między drzwi.

Czyli jak skutecznie donieść na Polskę, jak powiedziałby pewnie ktoś z drugiej strony frontu.

– Jeżeli chodzi o wyjazdy do Brukseli, to ja tam jeżdżę jak do siebie, bo uważam, że to jest także mój parlament i moja Komisja Europejska. Jestem częścią Wspólnoty.

Czytaj: Kukiz, symbol sejmowej korupcji, choć został posłem jako wolnościowiec

Do Luksemburga też jak do siebie?

– Oczywiście. Bo TSUE to jest sąd mój i pana też, na który się zgodziliśmy, przystępując do Unii Europejskiej.

I ostatnio dzięki TSUE sytuacja na szachownicy całkowicie się zmieniła. Oczywiście jest w tym jakaś niewielka, nasza – Wolnych Sądów – zasługa, ale przede wszystkim sędziów, którzy mieli odwagę zadać pytania prejudycjalne, oraz obywateli, którzy wspierają ich i w ogóle walkę o państwo prawa. Konsekwentnie i z determinacją jeździliśmy do Komisji Europejskiej: sędziowie, prokuratorzy, organizacje obywatelskie. No i my. Komisja musi wiedzieć, że to, co opowiada polski rząd, nie jest tożsame z tym, czego chcą Polacy.

W Brukseli najpierw słyszeliśmy: „to się nie zdarzy”. Unia się nie spodziewała, że ta fajna młoda demokracja, tak fantastycznie rozwijająca się po 1989 r., nagle będzie na karnym jeżu…

Miała pani czas, żeby poznać środowisko prawnicze. Na tle środowiska, które ja reprezentuję, opór jest silny i stanowczy, nazywanie zła złem, bezprawia bezprawiem i stawanie po stronie dobra.

– Miałam nadzieję, że tacy jesteśmy. Gdy jest potrzebna pomoc prawna czy dla zatrzymanych dzieciaków, czy dla sędziów, nie ma żadnego problemu. Oczywiście mogłoby być nas więcej, ale adwokatura daje radę. No i sędziowie zachowywali się absolutnie fantastycznie. Zeświniło się bardzo niewielu.

Jak powiedział Igor Tuleya – kto się miał ześwinić, już się ześwinił.

– Nikt z nas nie spodziewał się aż tak dużego oporu. A przede wszystkim rządzący się nie spodziewali.

Też studiowałem prawo. I nie uczono nas etyki. Z czego wzięła się ta dość jednoznaczna postawa większości środowiska?

– Chyba z przyzwoitości po prostu, przywiązania do wartości i zrozumienia tego, że nie ma sensu wykonywać tego zawodu, jeśli masz chodzić na pasku polityka. Zawód sędziego polega na tym, żeby on był niezawisły w swoim myśleniu.

Sylwia Gregorczyk-Abram


Sylwia Gregorczyk-Abram

Fot.: Maciej Zienkiewicz / Newsweek

Każda z tych spraw to jest ważny przypadek, ale czy któraś jest pani bliższa?

– Najbardziej przeżywamy sytuację Igora Tuleyi, dlatego że poszła najdalej. Nie orzeka, a dodatkowo wisi nad nim jeszcze postępowanie karne za jego rozstrzygnięcie sądowe.

Jego wyrok dotyczył szwindlu władzy, szwindlu niewiele różniącego się od reasumpcji głosowania w sprawie lex TVN.

– To jest bardzo dobre porównanie. Igor jest postacią szczególną, bo on naprawdę jest gotowy na to, żeby ponieść konsekwencje swojej postawy.

Jak mi kiedyś powiedział, cytując poetę Trzebińskiego: „trzeba spłonąć najjaśniej”

– On kocha być sędzią, co mu uniemożliwiono, a po drugie, nie wiadomo, kiedy to się skończy.

Skończy się, kiedy ta władza się skończy.

– Chyba że po wyroku TSUE cofną sprawy Izby Dyscyplinarnej. Chociaż ja w to nie wierzę.

Spróbują oszukać Brukselę?

– Będą robić jakieś ruchy pozorne. Nie będzie Izby Dyscyplinarnej, ale jakaś inna powołana w równie wadliwy sposób. To bez znaczenia. Orzeczenia Trybunału pozostaną niewykonane.

Może są po prostu genetycznie niezdolni do uczciwego działania?

– Ta izba jest im potrzebna, bo chcą mieć straszak na sędziów. Dzisiaj na przykład spojrzałam rano, że jest wokanda i Izba Dyscyplinarna będzie orzekać, więc prof. Manowska powierzyła część tych spraw sumieniu tych osób, które tam nielegalnie zasiadają, i widać, że one uznały, że mogą. Zastanawiam się, jak wygląda to ich sumienie? Tam nie ma z pewnością osób przywiązanych do wartości europejskich.

Miała pani wiele okazji, żeby zajrzeć w oczy ludziom z drugiej strony. Co tam widać?

– To bardzo trudne dla adwokata, żeby tam stanąć, gdy masz świadomość, że to nie jest sąd.

Patrzy pani w oczy ludziom, którzy – jak mówił Tuleya – ześwinili się. I co tam widać? Cynizm, strach, luz, nonszalancję?

– Zachowują się tak, jakby nic się nie stało, jakby przychodzili do sądu. Wszystkie nasze sygnały związane z tym, że nie są sędziami, są absolutnie ignorowane.

Może jak się zarabia 40 proc. więcej niż inni sędziowie Sądu Najwyższego, to łatwo uznać, że nic się nie stało?

– Nie od dziś wiadomo, że pieniądze skutecznie znieczulają wyrzuty sumienia. Nie ma tam refleksji z całą pewnością. Może jest trochę strachu, bo pętla wokół Izby Dyscyplinarnej się zaciska i zaczynają się tam rozłamy.

Przy całym szacunku dla pani doświadczeń, reprezentując przed Izbą Dyscyplinarną jednego z najwybitniejszych polskich prawników, czuje się pani jakby na egzaminie nastąpiła nieoczekiwana zmiana miejsc?

– Pan sędzia Wróbel jest chodzącą klasą i nigdy nie dałby mi się tak poczuć. Nie reprezentuję go sama, ale z moją bardzo doświadczoną koleżanką Agnieszką Helsztyńską. Bardzo się tą sprawą przejmuję. Reprezentowanie takiego autorytetu w tak trudnych okolicznościach to jest ogromna odpowiedzialność. Ale już przez to przeszłam, bo kiedyś staliśmy z Michałem Wawrykiewiczem przed Wielką Izbą TSUE i też reprezentowaliśmy sędziów Sądu Najwyższego.

Pochodzi pani z Garwolina, to mazowiecki bastion PiS. Jest tam pani swoja czy raczej ta, która przeszła na złą stronę mocy?

– Jestem u siebie, bo wiem, że wiele osób mnie tam wspiera, a nawet są ze mnie dumne. Mama dostaje tego rodzaju sygnały i cieszę się, że mogę jej dostarczyć też takich wrażeń, a nie tylko strachu. Boi się o mnie, ale w moim mieście nie spotkało mnie nigdy nic złego.

Ale w rodzinie ma pani kogoś „z drugiej strony”?

– Mam. Udaje nam się omijać tematy.

Są po tamtej stronie sercem czy głową?

– Nie wiem, ale na pewno myślimy inaczej.

Co będzie dalej z Polską i bitwą o plac Krasińskich, gdzie jest Sąd Najwyższy?

– Bez większości parlamentarnej nie uda się tego naprawić.

Czyli bez obywateli przy wyborczych urnach ani rusz? Było dość okazji, żeby stracić wiarę, choćby w ostatnich dniach, bo te wszystkie protesty nie były na wielką skalę.

– Zawsze wymagam więcej, ale cieszę się z każdego głosu, choćby jednego w całym mieście. Kiedy prof. Bodnar miał swoją ostatnią tak zwaną rozprawę przed Trybunałem Julii Przyłębskiej, nie było nas dużo. Ja tam potwornie zmarzłam, tydzień chorowałam, ale nie wyobrażałam sobie, żebym mogła go opuścić.

Wolne Sądy, sędziowie i niezależni prokuratorzy, w zasadzie już jak rodzina jesteście.

– Odrobinę dysfunkcyjna, ale tak. PiS nie spodziewał się, że społeczeństwo obywatelskie tak bardzo się umocni. Że Strajk Kobiet będzie wspierać niezależnych prokuratorów, prokuratorzy osoby z niepełnosprawnościami, a osoby z niepełnosprawnościami będą wspierać sędziów. To się wszystko łączy.

Tylko na wydarzeniach organizowanych przez Wolne Sądy możesz spotkać prokuratora, który cię oskarży, adwokata, który będzie cię bronił, sędziego, który cię osądzi, i dziennikarza, który to opisze…

– I jeszcze innych, którym te sprawy nie są obojętne. Nie pokłóciliśmy się z nikim, co też wcale nie jest takie oczywiste.

To co z was za Polacy?

– Najgorszy sort! Cieszę się z zaufania, które udało nam się zbudować. Może dlatego, że jest nas czwórka, więc ten potencjał do pokłócenia się z oczywistych względów mamy mniejszy, a już zrobić rozłam z czwórki to w ogóle. Poza tym szalenie się lubimy.

A co będzie dzień po zmianie?

– Ciężka praca i patrzenie na ręce politykom. Nie chcę nikogo wskazywać palcem, ale dopuszczam taki scenariusz, że dla każdej władzy wygodne jest, jak się ma sądy systemowo gdzieś tam podległe. To jest bardzo kuszące. Konieczne będzie włożyć te klocki na miejsce jak najszybciej, żeby odbudowa systemu zaraz się nie rozmyła.

Boi się pani nowej władzy, która uzna, że w zasadzie niektóre z tych drańskich narzędzi mogą jej się przydać, czy bardziej rozmiękczaczy, którzy powiedzą: rządy PiS to było wielkie zło, ale nie można tego za ostro osądzać i karać?

– Zdecydowanie bardziej boję się takich, którzy będą rozwadniać.

Widzi już pani pewnie kandydatów na rozmiękczaczy?

– Pewnie że widzę. Na szczęście, jeżeli chodzi o środowiska sędziowskie, mamy bardzo konkretną agendę, co powinno się wydarzyć.

Czyli jest plan?

– Już mamy wymyślone, co trzeba będzie zrobić.

Proces zorganizowanej grupy przestępczej jest realny?

– Czy osoby, które teraz nadużywają władzy, będą rozliczane? Tak, jeśli dojdzie do zmian w prokuraturze, a musi do nich dojść. Bez wolnej, naprawdę niezależnej prokuratury w ogóle nie ma o czym mówić. To jest punkt wyjścia do sprawiedliwego konstytucyjnego, rzetelnego procesu.

A Trybunał można naprawić?

– To nie będzie łatwe, bo poza wadliwie wybraną Julią Przyłębską i trzema tzw. dublerami są tam osoby powołane zgodnie z prawem. Nie wyobrażam sobie, żeby można było ich usunąć. Tego nie wolno nam robić.

A Sąd Najwyższy?

– Wiemy, co się powinno wydarzyć z Izbą Dyscyplinarną, a to już jest znacząca część dewastacji SN. Ale niecała. Wszyscy tzw. neosędziowie nie mogą pozostać na swoich stanowiskach. A zatem Małgorzata Manowska i cała reszta powołanych przez neo-KRS muszą opuścić pałac sprawiedliwości.

A KRS da się posprzątać?

– W pierwszej kolejności. Został powołany niezgodnie z konstytucją, w związku z czym tu nie ma o czym mówić.

Czy jako feministka i adwokatka praw kobiet jest pani bliska idea kobiety obejmującej urząd ministra sprawiedliwości?

– Oczywiście, że tak.

Gdyby padła propozycja: pani Sylwio…

– Nie mam ambicji politycznych. Nie uważam, że to jest jedyna droga zmiany świata.

Już macie siedzibę na Wiejskiej, więc do polityki rzut beretem.

– Znam mnóstwo fantastycznych osób, choćby Michała Wawrykiewicza, które mają wszelkie predyspozycje, aby zostać politykami. Gdyby Adam Bodnar zdecydował się kandydować, to zrobiłabym wszystko, żeby pomóc mu osiągnąć sukces. Byłby chodzącym dobrem, które mogłoby się przytrafić Polsce. Lubię swój zawód. Bycie polityczką uniemożliwia mi jego wykonywanie.

No tak, wkrótce trafi pani do Nieba. Stypendium na uniwersytecie Yale w New Haven to wielka przygoda i szansa. Jak to mówiły nasze babcie – zazdraszczam.

– Jestem bardzo szczęśliwa, że udało mi się dostać do szesnastki. Fajnie tak w wieku 39 lat mieć wizę studencką.

Będą tam panią szkolić z…

– … leadership i poszerzać moją horyzonty. Mam nadzieję, że ułożę sobie trochę w głowie, bo my jednak jesteśmy bardzo reaktywni. PiS coś robi i dopiero działamy. Bardzo chciałabym uporządkować, co jest moim dalekim celem, co najbliższym, jaki zrobić pierwszy krok.

Wolne Sądy, walka o praworządność i syn Franek. Jak zamierza to pani ogarniać w Nowym Niebie?

– Franek na trochę leci ze mną, a trochę będę dolatywać. To dla mnie ogromne przeżycie, bo nigdy nie rozstawałam się z nim na tak długo.

Pytanie intymne – bardziej sobą czuje się pani w sukience i na obcasach na ulicy czy w sądzie w todze?

– Zakładając togę, musisz przybrać inną postać. Tu już nie jesteś walczącą aktywistką, nie jesteś mamą Franka, tylko osobą, która ma pomóc człowiekowi niezależnie od tego, czy jest to pan profesor Wróbel, czy ktoś, kto ma postępowanie za kradzież w sklepie. W sukience i na obcasach po prostu jestem sobą, bez kreacji i nie muszę się trzymać odpowiednich ram.

Adwokatem diabła też potrafi pani być?

– Zdarza się, to jest naturalne dla zawodu adwokata, ale teraz mam ten przywilej, że reprezentuję sędziów Wróbla i Tuleyę.

Przywilej występowania w dobrych sprawach.

– Nie chodzi o to, czy to sprawa jest dobra, czy zła, tylko żeby klient miał zagwarantowany sprawiedliwy proces, niezależnie od tego, co zrobił.

Wyobraża więc pani sobie, że występuje w obronie kogoś z tych, którzy dzisiaj są po drugiej stronie?

– Relacja klient – adwokat opiera się na zaufaniu, o które byłoby bardzo trudno po tym wszystkim, co przeszliśmy. Więc nie.

To na razie życzę powodzenia w Niebie.

– Zdam relację. Wszyscy mnie pytają, czy wrócę, a ja mam ogromne poczucie tego, że to, co dostanę tam, muszę oddać tutaj. Wolnym Sądom i społeczeństwu.

Za chwilę usłyszę cytat z Pisma Świętego, że talentów się nie zakopuje,

– Dziwna jestem, nie?

Czytaj także: „Ulubiony rektor Czarnka”. Uniwersytet Pedagogiczny zwalnia niewygodnych pracowników

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułFOTORELACJA z pierwszego dnia Drift Show Izdebki 2021 (VIDEO, ZDJĘCIA)
Następny artykułWygrywa Michał Łoniewski [ Sport ]