A A+ A++

Jeśli powstanie najbardziej jedna koalicja z możliwych, zapanuje powszechne szczęście, gdyż nikt nie poczuje się odrzucony, gorszy czy mający niedostatki.

Jeśli jedna lista opozycji ma jej zapewnić zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w 2023 r., to może powstać jeszcze bardziej jedna lista, która zagwarantuje wygrywanie powiedzmy przez 50 lat. Najbardziej jedna lista powinna nie tylko gromadzić partie, ale też wszystkie możliwe stanowiska ideowe nie mieszczące się w partyjnych programach i światopoglądach: od kompletnych szajbusów przez ludzi nawiedzonych wielkimi ideami po zwolenników końca świata albo przynajmniej upadku zachodniej cywilizacji.

Jeśli, jak twierdzą badani przez Ipsos dla OKO Press, partyjna wielka koalicja opozycyjna mogłaby liczyć na 50 proc. głosów, a Prawo i Sprawiedliwość tylko na 30 proc., to lista z wszelkimi szajbusami, egzotami oraz osobami zasadniczo mającymi politykę w tym tam, powinna mieć poparcie jakichś 75 proc. społeczeństwa. Powody są proste. Szajbusy, egzoci, inni oryginałowie oraz politycznie indyferentni zwykle nie znajdują politycznego podmiotu, który byłby dostatecznie ekscentryczny albo odjechany, albo ekscytujący, żeby reprezentować także ich. Niektóre partie nawet by chciały, tylko nie mają śmiałości, żeby potem nie wyszło tak jak z „dupiarzem” Rafała Trzaskowskiego.

Najbardziej jedna lista ma jeszcze tę zaletę, że reprezentujące ją podmioty i jednostki nie muszą mieć żadnego konkretnego programu, gdyż wszystko dla nich jest programem. Wszystko, co komukolwiek z uczestników przychodzi bądź w przyszłości przyjdzie do głowy (lub tylko do aparatu mowy). Albo kompletne nic, zero. Wszak ludzie chcący, żeby „nie było niczego” już się w politycznej przeszłości pojawiali i nie znaleźli dostatecznie godnej reprezentacji.

Nie bez znaczenia dla zwolenników i twórców najbardziej jednej z jednych koalicji wyborczej, byłoby to, że byłaby otwarta na każdego, łącznie z obecnie rządzącymi. Tym bardziej byłaby otwarta, że taki Donald Tusk jest w stanie głosić każdy pogląd, nawet sprzeczny, i to w małym odstępie czasu. Ileż to już razy, z wyborem fuchy w Brukseli na czele, Tusk zapewniał, że czegoś nie zrobi, po czym robił to bez mrugnięcia okiem, mlaśnięcia językiem czy pociągnięcia nosem.

Opozycyjni politycy czasem się gubią, szczególnie w mediach, gdyż nie są pewni, czy to, co mówią jest zgodne z linią ich ugrupowań i czy nie stanie na przeszkodzie w konstruowaniu jednej wielkiej koalicji czy nawet kilku mniejszych. Jeśli powstałaby najbardziej jedna koalicja, cokolwiek by powiedzieli będzie zgodne z programem, strategią, czymkolwiek. Wszystko się zmieści w takiej formule.

Politycy mają też czasem lęk, że powiedzą coś głupiego, nieodpowiedzialnego, szkodliwego dla interesów tych, z którymi się politycznie identyfikują. A mając do poparcia najbardziej jedną listę, mogą opowiadać dowolne głupoty, a wręcz brednie, podlizywać się bądź hejtować kogokolwiek i zawsze to się zmieści w formule najbardziej jednej koalicji oraz listy. I to będzie najbardziej demokratyczne z demokratycznych podejście, gdyż bywa, iż partie są na tyle małostkowe, że głupot i bredni nie dopuszczają do szerszego obiegu. Ta zupełnie niepotrzebna dyskryminacja wreszcie się skończy.

Politycy wprawdzie i tak nie przykładają się do merytorycznego przygotowania do publicznych wystąpień, ale sam taki zwyczaj czy też obowiązek dla wielu jest stresujący. Tymczasem teraz nie będą w ogóle mieli poczucia obciachu mówiąc cokolwiek, czyli dołączą do takich mistrzów strumienia świadomości (nieświadomości?) jak Klaudia Jachira czy Szymon Hołownia. Teraz każdy będzie mógł pleść trzy po trzy i nikt tego nie zglanuje, jako że będzie to oficjalny tryb narracji.

Obecne, choć szczątkowe, wymagania, by wypowiedzi polityków były logiczne, uwzględniały wynikanie, miały jakąś semantyczną i syntaktyczną spójność są zupełnie niepotrzebne, gdyż zabijają spontaniczność, a co najważniejsze są dyskryminujące. I utrudniają przejście do historii literatury w postaci form odkrywczych, niestandardowych, a wręcz rewolucyjnych i awangardowych. Wszyscy na tym skorzystają, bo ani polityk, ani wyborca nie będą mieli powodu, żeby milczeć z obawy przed wyśmianiem czy potępieniem.

Na tle rewolucyjnej wręcz idei stworzenia najbardziej jednej z koalicji blaknie atrakcyjność tych wszystkich, którzy poza taką koalicją pozostaną. Tym bardziej że po przeciwnej stronie nikt nie będzie prowadził debat mających cokolwiek wspólnego z tym, co mówi czy proponuje strona rządząca. Pełen spontan i bezwzględne prawo do nieuwzględniania niczego, co dotychczas znaliśmy, do czego byliśmy przywiązani czy tylko przyzwyczajeni. A po przeciwnej stronie jednak dyscyplina, wymaganie wiedzy i choćby podstawowej znajomości sztuk retoryki czy erystyki. To wszystko nie będzie już potrzebne, gdyż każdy pogląd, każde stwierdzenie zyskają prawo bytu.

Jeśli powstanie najbardziej jedna koalicja z możliwych, zapanuje powszechne szczęście, gdyż nikt nie poczuje się odrzucony, gorszy czy mający jakieś niedostatki. Przeciwnie, wady staną się zaletami, a czyny moralne staną się przeżytkiem, a wręcz przeszkodą w dziele demokratyzacji i powszechnej równości. Można to nazwać perspektywą kompletnego zidiocenia, tylko co z tego, skoro jedynie taki model może zapewnić sukces w społeczeństwie spod znaku „pokoloruj drwala”. A potem nastąpi co najmniej 50 lat wyborczych zwycięstw.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCzy Starfield naprawdę wygląda jak No Man's Sky? Zobacz porównanie
Następny artykułUkraińcy polują na zdrajców z 2014 r. Już są efekty