– Myślę, że jak zrealizujemy swój plan, pokażemy swoje DNA, swoją siłę mentalną, to z renomowanym rywalem jesteśmy w stanie sprawić dużą niespodziankę – mówił przed spotkaniem ze Slavią Praga, Marek Papszun. Dla trenera Rakowa i jego zespołu to był jeden z najważniejszych meczów w historii. Rangą ustawiony pewnie obok finału Pucharu Polski, czy zeszłorocznego rewanżu w czwartej rundzie eliminacji LKE z belgijskim Gent. Wtedy, mimo zaliczki z pierwszego meczu (1:0), awansu nie udało się uzyskać – wyjazd do Belgii Raków przegrał 0:3.
Teraz wydawało się, że znakomicie funkcjonująca maszyna, która w kwalifikacjach europejskich pucharów odniosła komplet pięciu zwycięstw, jest w stanie powalczyć w Pradze skuteczniej niż wtedy w Belgii. Kibice, którzy tłumnie dopingowali Polaków w stolicy Czech, mogli mieć nadzieje, że Raków będzie grał w Europie dłużej niż w poprzednim sezonie. I rzeczywiście grał dłużej, ale tylko o 30 minut.
Serce i częstochowskie DNA zamieniło się w cwaniactwo i łapanie oddechu
Raków był dużo lepszą drużyną niż w poprzednim sezonie. Bo w DNA częstochowian wysoko zawieszona poprzeczka nie oznacza nic specjalnego. Wyżej notowana i ograna w Europie Astana? Rozbita dwukrotnie. Również wyżej notowany wicemistrz Słowacji, uczestnik fazy grupowej Ligi Europy sprzed czterech lat? Też nie ugrał z Rakowem nawet punktu. Ćwierćfinalista Ligi Europy i Ligi Konferencji Europy z dwóch ostatnich sezonów musiał uznać wyższość wicemistrzów Polski w pierwszym meczu (2:1 dla Rakowa) i w rewanżu do końca drżał o wynik. W pierwszej połowie spotkania w Pradze Slavia nie błyszczała, a z jej akcji niewiele wynikało, nie było celnego strzału na bramkę gości.
Oczywiście, w Pradze momentami Raków miał pod górkę. W pierwszej połowie szybko tracił piłkę, nie był w stanie przejąć inicjatywy. Wydawał się nieporadny, ale z tego zamętu – jak w 25. minucie – niczym ekspres wjechał w pole karne gospodarzy. Bartosz Nowak pograł sobie na jeden kontakt z Ivim Lopezem i wyszło to widowiskowo. Hiszpan trafił w bramkarza, a potem w słupek. Przez godzinę gry to Raków miał lepsze sytuacje w tym jedną stuprocentową Mateusza Wdowiaka. Polak nie trafił, a gola chwilę potem w jedynej groźniej akcji Slavii zdobył Moses Usor. Od tego momentu gospodarze przycisnęli Raków, to był ich fragment spotkania. To w tym czasie wypracowali wszystkie sytuacje strzeleckie, w sumie kilkanaście. Przez moment przypomniało się starcie z Belgami, ale Raków trzymał się lepiej niż rok temu w Gandawie. Drużynę trzymał też wynik. Z każdą minutą uwidaczniało się jednak zmęczenie Polaków, którzy wyraźnie chcieli doprowadzić do dogrywki. Serce, heroizm i częstochowskie DNA, które do tej pory dobrze działało w każdym z pięciu meczów w Europie, teraz zamieniało się w odrobinę sprytu, cwaniactwa, kradzenia minut i łapania oddechu.
Jeśli zwykle można było podziwiać znakomite przygotowanie Częstochowy do każdego meczu, to teraz więcej sił wydawali się mieć Czesi, którzy jeszcze w 110 minucie spotkania, grali na luzie, wyprzedzali gości i stwarzali groźne akcje.
Na domiar złego powracający do bramki Rakowa po miesięcznej przerwie Vladan Kovacević łapał się za mięsień przywodziciela. Raków cierpiał na boisku, ale los wydawał mu się sprzyjać. Była już 121. minuta, gospodarze też nieco zwolnili, Marek Papszun mógł układać listę egzekutorów jedenastek, ale Slavia znów zrobiła to, co robiła przez cały mecz. Wrzuciła piłkę na dalszy słupek i zdobyła bramkę. Wygrała 2:0, karnych nie było, choć rywala z Częstochowy po tej dramatycznej końcówce w Pradze zapamiętają na dłużej.
Lech awansował, ale to Raków był najlepszym polskim klubem tych eliminacji
To było smutne zakończenie drugiej z rzędu przygody Rakowa w bitwie o Europę. Smutne, bo trochę niespodziewane, a drzwi do bram LKE były już bardzo widoczne i aż chciało się, by prawo wstępu do nich dawał konkurs jedenastek. Raków w dwumeczu nie był gorszym zespołem od Slavii. Może żałować, że spotkania u siebie nie wygrał wyżej. W Częstochowie, mogło i powinno być 2:0. Slavia w Polsce zdobyła gola bardziej z przypadku niż zamiaru, a Raków nie dostał zasłużonego karnego. Jeśli na najwyższym poziomie o wyniku decydują detale, to Raków miał pecha, że te detale nie były po jego stronie. Dlatego Częstochowianom trudno coś zrzucić. Oczywiście lepiej gdyby Raków miał szerszą i mocniejszą ławkę rezerwowych, ale to i tak był w tym sezonie najlepszy Polski zespół w eliminacjach europejskich pucharów. Zespół, który obok Lecha zdobył dla nas najwięcej punktów do rankingu krajowego, a przecież ekipa z Poznania grała w jednej rundzie więcej. Rakowa w europejskim przedpokoju oglądało się z przyjemnością, czekało na jego mecze, a Lech często męczył swą nieporadnością i był nieprzewidywalny. To ostatecznie “Kolejorz”, który w czwartek zremisował z Dudelange będzie grał w Europie.
A Raków? Pewnie z kolejnym sezonem będzie jeszcze mocniejszy. Zresztą działacze z Częstochowy chyba sami czują, że ich konsekwentne budowanie klubu, daje coraz lepsze efekty. Że po wicemistrzostwie Polski, teraz celem powinno być wygranie ligi, że po 4 rundzie el. LKE i 4. rundzie el. LKE z dogrywką, ta faza grupowa europejskich rozgrywek też jest jeszcze bliżej. Rakowa można żałować, ale i mieć nadzieję, że w Europie do trzech razy sztuka.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS