A A+ A++

Według Mirosława Więcka dzieje się tak przede wszystkim na skutek działalności człowieka.

O tym, że kormorany trzebią zimą ryby w podkarpackich rzekach mówi się już od dobrych kilku lat. W czasie jednego sezonu potrafią zjeść ich nawet kilkadziesiąt ton. Polowały nad Wisłoką, Wisłokiem i Sanem. W ostatnie zimy dały się również we znaki dębickim wędkarzom, żerując na stawach należących do Firmy Oponiarskiej. 
– Wcześniej tu nie przylatywały, bo były ostrzejsze zimy i stawy zamarzały. Teraz zim nie ma więc tafla nie chroni ryb – mówił Wiesław Haliniak, prezes rzeszowskiego okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego. 
Co gorsze, kormorany nie tylko wyjadały ryby ze stawów, ale wiele z nich wędkarze znajdują poduszonych na brzegu. Wędkarze zbierali ich całe wiadra. 
Mirosław Więcek, ornitolog i wieloletni badacz przyrody twierdzi, że wynika to ze specyficznego sposobu polowania tych ptaków. 
– One ustawiają się jak linijka, jeden koło drugiego, i w ten sposób wszystkie płyną do brzegu. Naganiają wtedy te ryby, przede wszystkim młode i one albo w popłochu wpadają w szuwary, albo od razu lądują na brzegu – tłumaczy.
Twierdzi, że straty wywołane przez kormorany na dębickich stawach nie są jeszcze wielkie, bo polują tam również czaple, bociany i inne ptaki. Największe spustoszenie sieje ten gatunek na stawach hodowlanych. I nie dość, że dotyczy to najdroższego asortymentu, to przede wszystkim narybku, który hoduje się na przyszły rok. 
– Wyliczyłem, że na tych dużych gospodarstwach rybnych na Podkarpaciu, ptaki rybożerne – kormorany i czaple powodują straty nawet do miliona złotych rocznie – stwierdza.
Dlatego część ptaków na stawach hodowlanych, w odróżnieniu od innych zbiorników i rzek, nie jest pod ochroną. Część właścicieli stawów, którzy żyją tylko z hodowli ryb, mają nie tylko całoroczną zgodę na niszczenie lęgów tych ptaków, ale nawet ich odstrzał. 
Obecność tak dużej liczby kormoranów na naszym terenie Mirosław Więcek tłumaczy przede wszystkim zwiększeniem się europejskiej populacji tych ptaków. Choć oczywiście i cieplejsze zimy niewątpliwie mają na to wpływ. Ptaki szukają nowych terenów żerowania, a jeśli znajdują niezamarznięte akweny, takie jak wspomniane już stawy nazywane stomilowskimi, to tu zostają.

Zeszły rok na Podkarpaciu był ekstremalnie ciepły

O tym, jak zmienia się klimat w Polsce, a co za tym idzie i w naszym regionie, dowiedzieć możemy się z raportów Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Ten ze stycznia 2024 roku mówi o tym, że 2023 rok był w Polsce rokiem ekstremalnie ciepłym, drugim co do wysokości średniej temperatury rocznej od 1951 roku. Był to jednocześnie drugi najcieplejszy rok w XXI wieku, zaledwie o 0,2 stopnia chłodniejszy od 2019 r. który był jak do tej pory najcieplejszym w tym wieku. O tym jak uciążliwe mogą być takie temperatury przekonaliśmy się w 2023 roku na Podkarpaciu, które było najcieplejszym regionem w kraju. Średnia obszarowa temperatura powietrza wyniosła tu 10,5 stopni Celsjusza i była wyższa od normy dla tego obszaru o 1,5 stopnia. Dla porównania najchłodniejszym regionem były Pobrzeża – tam średnia roczna temperatura wyniosła 9,8 stopnia Celsjusza (0,8 stopnia powyżej normy).
Z badań wynika, że w Polsce od 1951 roku średnia temperatura powietrza w skali roku wciąż rośnie i szacowana jest na 2,1 stopnia Celsjusza. Najsilniejszy wzrost temperatury powietrza występuje na Pojezierach, w Karpatach i właśnie na Podkarpaciu, gdzie przekracza 2,2 stopnia Celsjusza.

Kosy wolą zimować w mieście

Tymczasem ocieplenie w miastach zauważają również ptaki, chociażby kosy, które dawniej nie zimowały w Polsce, a dziś śpiewają nam w ogródkach. Oczywiście nie wszystkie, bo część nadal odlatuje, ale część zostaje, tyle tylko, że nie w lasach jak kiedyś, ale właśnie w mieście, bo w mieście jest zawsze kilka stopni cieplej. Mało tego. Jesteśmy coraz bogatszym społeczeństwem i coraz więcej żywności marnujemy. Kosy wykorzystują więc wysypiska komunalne, na których żywności jest od groma i dzięki temu mają łatwo dostępną i w miarę stałą bazę pokarmową. No i są bezpieczne, bo tych drapieżników jednak w mieście też jest mniej. Większość ptaków jednak nadal migruje, są wyraźne migracje wiosenne i jesienne. Są lata, że niektóre przylatują trochę wcześniej, jednak ryzykują, bo zdarza się, że trafiają jeszcze na zadymkę śnieżną. 
Zmiany cywilizacyjne według Mirosława Więcka, wpłynęły również na wysyp żołny. 
– To piękny ptak – kolorowy, związany z południową Afryką. I ktoś powie – nie było jej nigdy, a teraz jest. Ale mając trochę więcej doświadczenia to ja i moi koledzy uważamy, że ta żołna, dzięki budowie autostrady i wyrobisku, które wtedy powstało, skorzystała z dogodnych miejsc do lęgowania i wykorzystała to – wyjaśnia.
Bo wcześniej żołna w okolicach Dębicy była, tyle że były po jednej, lub dwie pary porozpraszane od skarpy w Latoszynie nad Wisłoką, poprzez Nagoszyn, Bobrową, Górę Motyczną, po Korzeniów. I ta liczba osobników była podobna, może nie aż tak duża jak dziś, ale jednak podobna. A rozproszenie wynikało z tego, że ptaki szukały dostępu do siedlisk, do zakładania gniazd. Wtedy, jak twierdzi ornitolog, nie miały takich warunków jak teraz w tej hałdzie powstałej przy budowie autostrady.
Działalność człowieka, jak twierdzi ornitolog, wpłynęła również na grzywacza, średniej wielkości ptaka z rodziny gołębiowatych. Kiedyś każdy, kto choć w niewielkim stopniu interesował się ornitologią wiedział, że gnieździ się on w koronach wysokich drzew. Tymczasem dziś potrafi uwić gniazdo nawet na niewielkim drzewku, tuż nad ulicą. I to nie dlatego, że od ziemi bije mu ciepło, ale z uwagi na to, że w mieście ma coraz mniej miejsc do lęgowania. Co więcej, te drzewa, które jeszcze zostały są tak przycinane, że są właściwie przezroczyste. Dlatego te ptaki schodzą niżej, tam gdzie jest jeszcze możliwość założenia gniazda. 
Jednak najbardziej drastycznym przykładem na to, jak cywilizacja i człowiek wpływa na ptaki są niestety bociany. 
– One najczęściej giną na drutach porażone prądem. To jest naprawdę przykry widok, bo czasem po dwa, trzy pod tymi drutami leżą – przyznaje ornitolog.
Zdarza się też, że te piękne ptaki padają w męczarniach po zjedzeniu ślimaków, gryzoni lub owadów, które z kolei spożyły trutkę sypaną przez ludzi. Robert Pogorzelski, prowadzący Ośrodek Rehabilitacji Ptaków Puchacz w Brzyskach twierdzi, że 80 procent ptaków, które trafiają do niego, to ofiary śmiertelnych zatruć rodziców, albo ptaki podtrute, które często konają w męczarniach. Tymczasem ludzie nie zdają sobie sprawy, jakie spustoszenie sieją te wszystkie używane przez nich trucizny.

Z naturą nie należy walczyć, należy ją zrozumieć

Jednak nie tylko ptaki są ofiarami działalności człowieka, choć mimo wszystko starają się sobie z tym radzić jak mogą, ale przede wszystkim my sami, czego niestety często nie zauważamy. 
– Nie pamiętamy kim jesteśmy. Długo by tu mówić, ale cywilizacja idzie za szybko, część ludzi daje się ponieść gospodarce, przemysłowi, a tylko część pamięta kim było z domu. Kim był dziadek i pradziadek. Ci pierwsi chcą mieć piękne osiedla i nie chcą drzew, bo się boją, że się na nich przewrócą. Drudzy się ich nie boją i chcą, by rosły. I ci drudzy mogą się wyczulić na głosy ptaków, ale i na ciszę, która dzięki drzewom tam mimo wszystko jest, choć to miasto – ciągnie Mirosław Więcek.
A dlaczego tak ważne jest, by ptaków nie zabrakło w naszym środowisku? Nie tylko dlatego, że ich śpiew i urodę trudno przecenić, ale też z uwagi na to, że wiele z nich to nasi sprzymierzeńcy w walce ze szkodnikami. Np. sikorka bogatka może w ciągu dnia zjeść tyle owadów, larw i poczwarek, ile sama waży. Żarłoczne są też pleszki, czy wróble, ale liczyć możemy również jerzyki, jaskółki, czy muchołówki.

Co możemy zrobić, by jak najmniej szkodzić ptakom?

Mirosław Więcek radzi, by przede wszystkim spróbować zrozumieć naturę. Bo nie warto walczyć z nią, próbować zmieniać na siłę, a warto zrozumieć i szanować. Ważne jest również, by codziennych wyborów nie podejmować wyłącznie przez pryzmat ekonomii, ale wziąć również pod uwagę dobro otaczającej nas przyrody. 
– Bo działalności człowieka, która może wpływać negatywnie na ptaki, nie da się zupełnie wykluczyć. Ona będzie, ale trzeba robić wszystko, by ją ograniczyć. Jednym z takich pomysłów, który teraz realizują Lasy Państwowe są tzw. lasy społeczne, bo okazuje się, że sposobem na to, by chronić lasy, jest ich udostępnianie ludziom – mówi badacz przyrody. 
Tłumaczy, że tworzenie takich lasów ma za zadanie zachowanie dużej bioróżnorodności gatunkowej, przy udostępnieniu tych terenów mieszkańcom osiedli. 
– I ten pomysł jest dobry, bo zyskują i ludzie i środowisko – podkreśla Mirosław Więcek. 
Co więcej w lasach tych nie będą prowadzone intensywne wycinki, co przełoży się m.in. na dobrostan ptaków. Dlatego, kiedy tylko projekt ten ruszy na dobre, trzeba starać się, by takie lasy powstawały również w naszej okolicy. 
 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZderzenie dwóch aut na Rondzie Niepodległości. Skrzyżowanie częściowo zablokowane
Następny artykułPonad 40 proc. Polaków uważa obecnie kryptowaluty za bezpieczną formę inwestycji