A A+ A++

Kolejna odprawa: na stole lądują spawalnicze przyłbice od znajomego hutnika, część zespołu łączy się na Skype, pokazuje własnoręcznie uszyte maski. Czy chronią? Chronią naszą psychikę – mówi dr n. med. Tomasz Ozorowski, szef zespołu kontroli zakażeń i szef sztabu kryzysowego, czyli zespołu ds. COVID-19 jednego z poznańskich szpitali, konsultant wojewódzki mikrobiologii.

1.

Tydzień temu wyprowadziłem się z domu. Czułem, że to już ten czas. Nie wiem, w którym momencie dojdzie do zakażenia. Codziennie mamy kontakt z pacjentami, u których podejrzewamy zakażenie. Synowie mają 10 i 13 lat. Jednego rozpiera testosteron, drugiego ADHD. Powiedziałem im przy kolacji, że tak będzie bezpieczniej. Jeden z chłopców zapytał: “Kiedy wrócisz?”.

Nie potrafię prowadzić takich rozmów. To była porażka komunikacyjna, ta rozmowa z moimi dziećmi. Spakowałem do samochodu walizkę i rower, trochę sprzętu pływackiego do morsowania. Pojechałem do swojej kawalerki. Powiedziałem sobie, że żona ma przecież gorzej. A chłopcy pewnie myślą: “Taty nie będzie? Będzie większy dostęp do gier komputerowych”.

2.

Nie mam wątpliwości, że ciężej mają ci, którzy siedzą w domu, pozamykani z dziećmi, które coraz bardziej się nudzą. Tak, my jesteśmy narażeni na zakażenie, ale dostajemy tak potężną dawkę adrenaliny, że jesteśmy zmotywowani do tego, by działać. Patrzę na studentów, którzy stoją na bramach w szpitalu i mierzą nam temperaturę, by wyłapać wśród personelu podejrzanych o zakażenie. Są przeszczęśliwi.

Foto: mp.pl / Mp.pl

Dr n. med. Tomasz Ozorowski, szef szpitalnego zespołu ds. zakażeń, szef sztabu kryzysowego, czyli zespołu ds. COVID jednego z poznańskich szpitali, konsultant wojewódzki mikrobiologii. Fot. Agencja Gazeta

3.

Dawka adrenaliny jest tak wysoka, że… jest bez sentymentów, jeśli chodzi o rodzinę. Nie tęskni się. Nie przeżywam rozstania z żoną, z synami. Średnio się teraz dogaduję z rodziną. Jestem przepełniony adrenaliną, skłonny do wybuchów. Nie potrafię sensownie z nimi rozmawiać. Drogi nam się rozjechały. Żyjemy już w dwóch różnych światach…

Widzę to w szpitalu – komunikacja między personelem ochrony zdrowia i naszymi bliskimi, którzy zostali w domach, i których aktywność zawodowa została wygaszona, to przepaść.

To będzie w wielu domach okupione traumą, głębokim dramatem…

4.

Widzę, że pojawia się niezwykle ważna informacja: na Uniwersytecie Stanford wykazano, że jednorazowe maski z filtrami HEPA można regenerować w temperaturze 70 st. C. Może wykorzystać w szpitalu zwykłe piekarniki? Musimy je zdobyć.

Patrzę na nowe wytyczne konsultanta krajowego i wiem, że… i tak ich nie zastosuję. Są niezgodne z zaleceniami WHO – środków ochrony personelu przecież nie ma.

5.

Analizuję, co zrobić dziś. Każdy dzień jest teraz na wagę złota. W szpitalu każdy czuje tak samo – że trzeba maksymalnie dobrze zagospodarować każdą godzinę, by przygotować się do rzutu zachorowań. Do przesilenia, które przed nami.

Kiedy? Możemy nie wyłapać apogeum zachorowań. Włosi wiedzą, że już doszło do przesilenia. Ale w Polsce nie mamy wiarygodnych danych, więc bardzo trudno jest nakreślić krzywą zachorowań. Ona też może być niewiarygodna. Szczytu możemy nie wyłapać, bo nie mamy wystarczających możliwości diagnostycznych. Jesteśmy krajem, który wykonuje najmniej badań. Patrzę na statystyki, Niemcy wykonały prawie 1 mln, w Polsce 85 tys.

Wiem tylko, że za chwilę będzie jeszcze gorzej, bo wciąż jesteśmy na krzywej wznoszącej się. Będzie dramatyczny wzrost zachorowań. Już rośnie liczba pacjentów pod respiratorami.

6.

Nie ma wiarygodnych statystyk umieralności na COVID-19 w Polsce. Tak było z grypą. W Polsce od zawsze jest tendencja do tego, żeby nie wpisywać w akt zgonu, że nastąpił z powodu zakażeń. Nikt nie jest tym zainteresowany. Zgon z powodu zakażenia oznacza aferę w szpitalu, obowiązek zgłaszania tego do sanepidu. Prościej wpisać powód zgonu: “niewydolność oddechowa”.

7.

Dochodzi godz. 7. Wyjazd do szpitala. Część personelu poszła na zwolnienia. 20 proc. lekarzy i pielęgniarek nie miała po prostu z kim zostawić dzieci. Musimy znaleźć dla nich jakieś wsparcie. Staramy się uświadomić wszystkim, że to nie będzie chwila. Że musimy sobie te klocki poustawiać na parę miesięcy. Moja żona nie pracuje. Gdyby pracowała bylibyśmy teraz w czarnej d… Przecież ja muszę wyjść do pracy.

8.

Przechodzę przez triage. To “bramka”, na której stoją studenci. Mierzą mi temperaturę, pytają, czy nie mam objawów, czy nie miałem kontaktu z osobą chorą. Dopiero teraz mogę wejść do swojego gabinetu. Nikt z personelu nie wejdzie do szpitala, jeśli go nie zweryfikują.

Na początku było straszne oburzenie: “Jak to?! Dlaczego nas sprawdzacie?!”. Ale potem przyszło zrozumienie. Wiele szpitali pada teraz z niefrasobliwości, albo ze skrajnej nieodpowiedzialności personelu. Ludzie mają takie umowy, że jak pójdą na kwarantannę, czy na zwolnienie, pensja zredukuje im się niemal do zera. Każdy z nas czuje się teraz bezpieczniej – “wiem, że mój kolega przeszedł przez triage, że został sprawdzony”. Wszyscy już podchodzą do tego karnie. I już sami, przed wyjściem z domu zastanawiają się: “Czy mogę wyjść? Czy mogę być niebezpieczny dla mojego szpitala”. Bo mają objawy, albo ktoś z domowników. Dzwonią więc do swojego szefa, mówią, jak jest. Szef kontaktuje się z moim zespołem, podejmujemy decyzję – odstawienie od pracy, test u tego pracownika.

Dzwoni ktoś, mówi, że był w innym szpitalu, że tam stwierdzono u kogoś COVID. Nie ma objawów, ale nie wie – ma przyjść, czy nie? Analizujemy, jaki to był kontakt. Czy tylko otarcie się o osobę chorą, czy wejście na salę, na której leżała. Jak ktoś przechodził przez rejestrację, zadał jedno pytanie rejestratorce i poszedł dalej, to nie jest istotny kontakt. Jak miał kontakt z lekarzem, który badał chorego, albo rozmawiał z nim bez środków ochrony, to już istotny. Przy współpracy z sanepidem podejmujemy decyzję o kwarantannie. Najczęściej współmałżonek jest pracownikiem służby zdrowia, a więc i on wypada.

Studenci wyłapują przy wejściu do szpitala osoby z podejrzeniem zakażenia. Fot. Tomasz Ozorowski

9.

Godz. 7.15. Przechodzę przez SOR. Pytam, czy napotkali jakiś problem, czy coś musimy wyjaśnić. SOR jest najważniejszy dla szpitala, absolutnie. Tu pracują dziś najwięksi wyjadacze. Za pan brat byli już z niejedną zarazą. SOR to najbardziej zrównoważeni psychicznie, najspokojniejsi ludzie. Wiedzą, że jak przez ich sito przejdzie jeden trefny pacjent, to rozwali cały szpital. Tu nie ma już przypadkowych ludzi na dyżurze. Skończyło się. To najbardziej doświadczona ekipa szpitala. Tu są najlepsi. Dyrektor nadaje im największe kompetencje.

Lekarz SOR-u na nocnym dyżurze, to najważniejszy lekarz dla całego szpitala. To on podejmie decyzję: “wstrzymujemy wjazd do naszego szpitala”. Jak zdarzy się problem w nocy, lekarze, pielęgniarki dzwonią do lekarza na SOR. Potem, jak są jakieś wątpliwości, do mnie. Bywa, że zamykają szpital na 2 godziny. Dzwonią do sztabu regionalnego, mówią: wyłączamy się. Inne szpitale przyjmują wszystkich naszych pacjentów. A my zyskujemy 2 godziny. Analizujemy, co robić. Czy mogła wjechać na SOR osoba zakażona.

10.

Skończyły się tłumy w poczekalni. Kolejka do szpitala ciągnie się na dworze. Nie ma mowy, by odległość w poczekalni była między pacjentami mniejsza niż dwa metry. W poradniach przyszpitalnych też. Krzesła są tak ustawiane, że nikt nie może siąść bliżej. Przed wejściem do lekarza musi zdezynfekować ręce. Cały korytarz obklejony plakatami. Pacjenci przestrzegają reguł, to budujące. Dawno nie spotkaliśmy roszczeniowego pacjenta.

11.

Niektóre oddziały świec … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZawarcie małżeństwa przez pełnomocnika – warunki, forma, właściwe przepisy
Następny artykułWykrywamy tylko 6% infekcji CoVID-19. Chorych może być już 30 milionów