Myślę, że jest wśród nas cicha grupa wyznawców katalońskiego pisarza. Sama do nich należę. Innych rozpoznaję, tak mi się wydaje, po charakterystycznych zachowaniach. Są takie. Co pewien czas, ktoś z nas, bez słowa, ale pewnym krokiem zmierza w stronę właściwego regału, wypożycza jedną z pozycji i z nieskrywaną ekscytacją zabiera ją ze sobą, żegnając się z nami na dwa, trzy tygodnie. Wszystkie te działania i gesty są bardzo czytelne, bo ja mam podobnie. Nie potrzebujemy streszczeń ani rekomendacji, wystarczy nam świadomość, że książki, które wyszły w Polsce, są osiągalne w naszej bibliotece. A potem, gdy przyjdzie pora, oddajemy się lekturze wybranego tytułu. Kolejny będzie czekać, aż wybrzmią do końca wrażenia po aktualnie czytanym. Każde użyte tu przeze mnie słowo ma swoje uzasadnienie i nie jest przypadkowe. Bo rzeczywiście w powieściach Jaume Cabre jest coś takiego, co anektuje, nie tyle całą uwagę, ale przede wszystkim odczuwanie, myślenie, mówiąc krótko – biorą czytelnika na wyłączność. I choć ze względu na misternie prowadzoną fabułę można je pochłonąć w parę wieczorów, to nie robimy tego. Coś zmusza do uważności, może ten diabelski chichot autora. Pewnie każdy z czytelników Cabre usłyszał go chociaż raz w swojej głowie i od tamtej pory ma się na baczności, bo jego przekaz jest bardzo wyraźny: śpieszysz się, myślisz , że wszystko już wiesz, przewidziałeś zakończenie? Udowodnię ci, że padłeś ofiarą własnej czytelniczej zarozumiałości. Ja tak miałam po pierwszej książce. Teraz już wiem, że do ostatniej strony wszystko może się wydarzyć i jeżeli czegoś mogę być pewna, to zaskoczenia, że poukładany powieściowy świat za chwilę okaże się ułudą. I nie ma rady – ten stan, gdy autor włada moją wyobraźnią, musi po prostu minąć i dopiero wtedy mogę sięgnąć po następną. Od „Głosów Pamano” upłynął chyba rok albo i dłużej, by mój umysł znów mógł wpaść w te charakterystyczne katalońskie wibracje. I to rozedrganie przyniosło efekt – zaskakujący nawet dla mnie, bo teraz piszę o książce, którą właśnie czytam. Nie mam jeszcze obrazu całości, ale tak jest lepiej, poza tym tyle wystarczy, aby dostrzec anielskość brata Junoya, jedynej jasnej postaci w tej książce. Jeżeli coś ma dla niego najgłębszy sens, to muzyka. Ona jest pięknem czystym, a w pięknie jest Bóg. Tyle że dla innych jest to niezrozumiałe, szczególnie dla tych, którzy dzierżą kościelną władzę. Zakonnik zostaje wysłany w charakterze kapelana i spowiednika do żeńskiego klasztoru o skrajnie ostrej regule. Tam nie tylko muzyka jest zakazana. Brata Junoya poznajemy, gdy jego losy zdają się być przesądzone. Rozpoczyna się proces, którego rozstrzygnięcie można przewidzieć. Bo tak jest, gdy górę biorą intrygi, kłamstwa, chore ambicje. A ci, którzy odnajdują się w takim świecie, nigdy nie pojmą siły muzyki. A co dalej? Jeszcze nie wiem. Odwlekam chwilę, gdy będę musiała rozstać się z siłą wyobraźni i czystą duszą brata Junoya. Książka dostępna w zbiorach Książnicy Karkonoskiej. (KH)
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS