A A+ A++

Jaskinia lodowa na Islandii jest jednym z najlepiej sprzedających się wyspiarskich “towarów” w okresie zimowym. Spływające rzeki w lodowcach zamarzają, a jaskinie nabierają wtedy kształtu, który utrzymuje się do krótkiej i kruchej wiosny, której podobno tu nie ma. Dostać się do wnętrza tych lodowych olbrzymów jest wtedy łatwiej, są na dodatek niezwykle spektakularne i zdjęcia z nich przywodzą na myśl wizytę na innej planecie. Jaskiń, które można odwiedzać przez cały rok nie ma jednak zbyt wiele, a właśnie do takiej, reklamowanej jako “Szafirowa”, udało nam się pojechać w połowie października, jeszcze przed sezonem, który rozpoczyna się na początku listopada.

Vatnajökull to największy lodowiec w Europie, który rozciąga się na powierzchni niespełna ośmiu tysięcy kilometrów kwadratowych i jest również największym źródłem wody pitnej na Islandii. Gdy tylko dowiedzieliśmy się, że znaleziono w nim nową, całoroczną jaskinię, postanowiliśmy pojechać i sprawdzić na własne oczy czy rzeczywiście jest tak piękna, jak o niej mówią przewodnicy. Jak do tej pory w całorocznej jaskini byliśmy kilka razy, jednak nigdy w Vatnajökull, a w Mýrdalsjökull przykrywającym potężny wulkan Katla.

Wycieczka startowała o 13:30, więc by na pewno zdążyć, z Reykjaviku wyjechaliśmy około szóstej rano. Pogoda jak zwykle w kratkę, w końcu połowa października i lepiej nastawić się na deszcz i wiatr. Na szczęście za Vikiem wypogodziło się na dobre i podczas reszty podróży towarzyszyło nam słońce i nawet pojawiła się tęcza. W tych niewielu miejscach, w których rosły drzewa, długie nożyce światła rozświetlały resztki liści, a domy kładły długie cienie na rdzawe łąki. Na miejscu stawiliśmy się około 11:00. Wystarczająca ilość czasu, by zwiedzić jeszcze Jökulsárlón (laguna pełna gór lodowych, które spokojnie dryfują w kierunku Atlantyku), Fjallsárlón – mniejszą, choć równie piękną lagunę i Diamentową Plażę, która tego dnia przypominała łąkę usłaną lodowymi kwiatami. Całość nie zajęła nam około dwóch godzin, więc na dziś do zwiedzenia została nam już tylko najpiękniejsza (podobno) jaskinia lodowa na Islandii.

Już o 13.00 siedzieliśmy w aucie przewodnika. Addi, z zawodu ekonomista, z zamiłowania filozof i przewodnik, opowiedział nam o odtrąbionym w mediach niby-nadchodzącym kryzysie, przepięknej jaskini i meandrach islandzkiej turystyki. Jak się szybko okazało, mieliśmy wspólnych znajomych, co wcale nas nie zaskoczyło. Czasami zdaje nam się, że na wyspie wszyscy mniej lub bardziej się znają.

Jedziemy. Pomiędzy Jokulsarlon a Fjallsarlon leży szutrowa droga na Breiðárlón, prowadząca do starej kopalni. Na jej początku samotnie i trochę absurdalnie w stosunku do tego, jak dalej wygląda ta ścieżka, znajduje się znak ograniczenia prędkości do 50 km/h. Gdybyście kiedykolwiek tamtędy jechali, nie wierzcie mu. Maksymalnie 30 km/h lub bezpieczne 15 km/h ustrzeże Waszego jeepa (osobówką tam nie wjeżdżajcie!) przed wezwaniem służb ratunkowych. To, co było dalej, jest przeznaczone tylko dla Super Jeepów z oponami wielkości sporej wanny.

Choć zaczęło się chmurzyć, widoczność nadal była doskonała. Gdy dojechaliśmy na miejsce, za nami mogliśmy oglądać zarastającą czystym mrozem Jokulsarlon, z boku rozpięte na horyzoncie ostre szczyty gór, a przed nami bramę do największego w Europie lodowca. Dostaliśmy raki, kaski i instrukcje, co robić na wypadki wszelakie, a czego bezwzględnie nie praktykować. Choć spacer po lodowcu miał zająć 20 minut, szliśmy dwa razy dłużej (nigdy, przenigdy nie zabierajcie na lodowiec… trampek!), bo sznurowania nowych raków nie zawsze chciały zostawać na swoim miejscu.

Do jaskini schodzi się po lodowych schodach. Uwagę przykuwa od razu szum wody, która (co nas zaskoczyło) płynie wartkim nurtem przez jaskinię. Zaraz obok, wodospad mroźną kaskadą opadający z dziury w cienkim, szklistym “suficie”. Dalej most, po którym lepiej chodzić prawą stroną. W książce “Ekspedycja”, szwedzkiej autorki Bea Uusma, na jednej ze stron można znaleźć próbki zaobserwowanych przez nią kolorów lodu, które, co oczywiste, zmieniały się w chwili, gdy światło padało pod innym kątem. Są tak różne i subtelne, że aż trudno nam w to uwierzyć. Bo zazwyczaj w języku polskim opisujemy śnieg i lód jako niebieski lub biały. A są tam jeszcze elektryczny błękit, mdłe turkusy, cyjan, brzmiący jak nazwa metalu kobalt, zabawne nazwy jak lapis – lazuli czy ultramaryna. A choć w jaskini w Vatnajökull faktycznie dominował kolor przeczystego szafiru, to chodząc w niej mieliśmy wrażenie, że widzimy każdą z opisanych w “Ekspedycji” barw i wiele, wiele więcej – rzeczy nie do opowiedzenia i opisania. Rzeczy przeznaczone jedynie do odczuwania i podziwiania, gdy zdecydujemy się zejść kilka metrów pod powierzchnię lodowca. Magia. Zresztą zobaczcie sami na zdjęciach.

Kilka uwag praktycznych. Choć w opisie wycieczki możliwe jest zabranie dzieci w wieku od 8 lat wzwyż, nie polecamy tego robić poza sezonem, gdy rzeka nadal nie jest zamarznięta i łatwo do niej wpaść. Myślimy, że minimum 12 lat, to odpowiedni wiek na obecną chwilę. Dobre buty trekkingowe, butelka wody, ciepła kurtka. To tyle, bo o resztę zadba przewodnik. A Wam polecamy wizytę w “Szafirowej jaskini”, która jest z pewnością najpiękniejszą, jaką do tej pory oglądaliśmy na Islandii.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułA miało być tak pięknie… – nieudane inwestycje Edwarda Gierka
Następny artykułBiałowieża