A A+ A++

Przed trzydziestoma czterema laty smutno brzmiały tytuły prasowe: Misjonarz z Tarnowa zamordowany w Kongo, Zginął misjonarz ks. Jan Czuba z diecezji tarnowskiej, Męczeńska śmierć polskiego misjonarza. W rodzinnej Słotowej zapanowała żałoba. Już wkrótce jej mieszkańcy mogą się jednak cieszyć z ogłoszenia rodaka błogosławionym.

Poniżej przypominamy artykuł, który ukazał się na lamach OL w 2005 roku, tuż przed nadaniem SP w Słotowej im. Ks. Jana Czuby.

Władza ludowa chciała przeszkodzić

Urodzony w 1959 roku w rodzinie Stanisława i Marii Jan Czuba od dzieciństwa wykazywał się dużą pobożnością.

– Do kościoła parafialnego, który był wtedy w Pilźnie, chodził służyć jako ministrant kilka razy w tygodniu. A jak był różaniec albo nabożeństwo majowe, to jeszcze częściej – wspomina Józef Jałowiec, który mieszka po sąsiedzku.

Kiedy uczył się w pilzneńskim liceum, mógł odwiedzać parafię codziennie.

– Już wtedy śniły mu się misje – dodaje wieloletni sołtys Słotowej.

Musiał się jednak kryć z powołaniem. Po ukończeniu szkoły średniej, kiedy wiedziano już, że chce iść do seminarium, władza ludowa za wszelką cenę chciała go powołać do służby wojskowej. Nawet był na komisji, ale dzięki ks. Józefowi Piechowi, jeszcze tego samego dnia znalazł się w tarnowskim seminarium.

Pierwsze było Mindouli

W seminarium został prezesem Koła Misyjnego. Po święceniach w 1984 roku trafił na pierwszą placówkę do Bobowej. Był tam trzy lata. W 1988 roku rozpoczął przygotowania do wyjazdu w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie. Później pojechał do Paryża na półroczny kurs językowy.

W 1989 roku po raz pierwszy postawił stopę na ziemi afrykańskiej. Znalazł się w Kongo – Brazzaville, a jego pierwszą misją było Mindouli. Trzy lata później został proboszczem parafii św. Tomasza Apostoła w Loulombo, gdzie zginął 27 października 1998 o godz.14.00 zastrzelony przez żołnierzy obalonego prezydenta.

Wziął ze sobą polskie pszczoły

W czasie swojej pracy misyjnej kilkakrotnie odwiedzał Polskę i rodzinną wieś. Za każdym razem przywoził coś z sobą z Afryki. Kiedy był w Polsce nie miał właściwie czasu dla siebie. Każdy chciał go u siebie gościć, a on sam jeździł po parafiach, opowiadał o misjach i zbierał pieniądze, żeby móc kontynuować swoje dzieło.

Z Polski zabierał, co tylko mógł, przeważnie były to przedmioty kultu religijnego. Ale zdarzyło mu się nawet, że wziął z sobą do Kongo polskie pszczoły.

– Kiedy byliśmy na jego pogrzebie, dostaliśmy miód, które te pszczoły zrobiły – wspomina brat ks. Jana, Józef Czuba.

Nie chciał uciekać

Kiedy rodzeństwo misjonarza dowiedziało się o jego śmierci, był to dla nich szok.

– Kiedy przyjechał tu ostatni raz każdy we wsi chciał, żeby do niego przyszedł, jakby coś przeczuwali – mówi Józef Czuba

A można było przeczuwać, bo przed wyjazdem trzy razy grożono mu śmiercią. Wiedział, że wraca do kraju opanowanego wojną, w którym nie może czuć się bezpiecznie.

Ale on twierdził: Realizuję w pełni tu moje kapłaństwo. Ta misja w Loulombo jest moja, jest moją misją z wyboru. Czuję się tam dobrze. Jestem u siebie, to jest mój dom, a ci, z którymi obcuję, są moją rodziną. Żyję ich życiem, a oni żyją moim. Tak, moje serce zakorzeniło się tam.

Nie bał się wracać do Loulombo, bo zostawił ludzi, którzy musieli tam żyć, nie mieli gdzie uciec. On też nie chciał uciekać. Tych ludzi tak wiele nauczył. Jego misja była prawie samowystarczalna. Hodował świnie, wypalał cegły, sprowadził wodę z gór, nawet zaczął sam wytwarzać prąd. Skąd to umiał?

– Jak przyjeżdżał na urlop, to był budowany kościół w Słotowej i zawsze był chętny do pomocy. Pomagał, ale i podpatrywał. To wszystko, co tu się robi, to mi się przyda, mówił – wspomina Józef Jałowiec, ówczesny sołtys Słotowej.

– I jeszcze tylko nie nauczył ich siać zboża – dodaje Józef Czuba.

Seria z karabinu

Chyba dlatego, że tak wiele robił dla ludzi, był niebezpieczny dla obalonych władz. Około godziny 14:00, 27 października 1998 do misji przyszło komando Nindża. Jak każda, także i ta ich wizyta wiązała się z niebezpieczeństwem.

Nigdy nie było wiadomo, czego można było się po nich spodziewać, szczególnie, że często działali pod wpływem narkotyków. Szukali broni, ale nic nie znaleźli. Zabrali z sobą trochę rzeczy, ale nie chcieli opuścić terenu misji, bo było im mało.

Ks. Jan widząc, że byli głodni, zaproponował im coś do zjedzenia. Wybuchnęli złością, bo przyszli po broń, a nie jedzenie. Zagrozili jeszcze, że wszystkich białych wystrzelają i jeden z nich posłał całą serię z karabinu do polskiego misjonarza.

Już się nie zobaczyli

Rodzina w Słotowej dowiedziała się o śmierci ks. Jana Czuby 4 listopada.

Jego bratanica, Marta, tak wspomina tą chwilę: Gdy się o tym dowiedziałam, nie uwierzyłam. Przecież jeszcze na wakacjach był u nas podczas urlopu. Zabrał mnie, rodzeństwo i kuzynów w góry. Było super. Chodziliśmy po górach, śmialiśmy się, wygłupialiśmy się, a wujek razem z nami. On kochał góry. Był taki pełen życia, pełen zapału, zawsze uśmiechnięty. Nie to nie może być On. Jeszcze jak odjeżdżał, to obiecał, że jeśli wróci za 3 lata, to zabierze nas na kolejną wycieczkę. Pamiętam jego ostatnie słowa: Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy, tymczasem proszę was o gorącą modlitwę za mnie i moich parafian.

Nie zobaczyli się już więcej.

Podobne odczucia jak w Słotowej wywołała ta smutna wiadomość w Bobowej. Rok po jego śmierci Echo Parafii Bobowa napisało: Wieść o śmierci ks. Jana rozniosła się lotem błyskawicy po Bobowej. Wycisnęła wiele łez i bólu. Mężczyźni nie kryli wzruszenia. Nagle atmosfera codziennego życia miasteczka stała się przygnębiająca, pełna smutku i żalu. Minął rok od tragicznych wydarzeń, a nadal trudno uwierzyć, że nigdy więcej ks. Jan nie pojawi się wśród nas, że nie zobaczymy jego ujmującego dobrocią uśmiech.

Rusza proces beatyfikacyjny

Siedem lat po jego śmierci, w rocznicę uroczystości pogrzebowych, w których wzięło udział tysiące parafian z Loulombo, imię ks. Jana Czuby przyjęła Szkoła Podstawowa w Słotowej. Uroczystościom przewodniczył bp Władysław Bobowski, choć wcześniej zapowiadane było, że będzie to ordynariusz bp Wiktor Skworc, który w 1998 roku nazwał misjonarza Zwiastunem Ewangelii i narzędziem Ducha Świętego.

Teraz w trzydziestą czwartą rocznicę rozpocznie się proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny sługi Bożego ks. Jana Czuby. Bp Andrzej Jeż w specjalnym edykcie ogłosił, że będzie to miało miejsce 22 października o godz. 12:00 w Wyższym Seminarium Duchownym w Tarnowie.

– Zwracam się z serdeczną prośbą do diecezjan, którzy posiadają jakiekolwiek informacje dotyczące życia ks. Jana Czuby, a w dalszej perspektywie łask, które przypisywane są jego wstawiennictwu, aby zechcieli skontaktować się z Biurem Postulacyjnym Procesu Beatyfikacji i Kanonizacji ks. Jana Czuby, mieszczącym się w Kurii Diecezjalnej w Tarnowie (ul. Piłsudskiego 6, 33-100 Tarnów). Ponadto proszę o podjęcie we wspólnotach parafialnych modlitwy o beatyfikację ks. Czuby. W wymiarze diecezjalnym będzie ona miała miejsce każdego 27. dnia miesiąca w Słotowej, rodzinnej parafii kandydata na ołtarze -napisał w edykcie bp Andrzej Jeż.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPlan Porodu, czyli jak przygotować się do porodu
Następny artykułDzień Edukacji Narodowej w gminie Biłgoraj