– Na pierwszym treningu przeżyłem szok: miałem do dyspozycji osiem zawodniczek, w tym dwie bramkarki. Jedną z nich musiałem przekwalifikować na kołową. To był wariacki czas. Drużynę dostałem tuż przed startem ligi, nie byłem z nimi na obozie sportowym. Uczyliśmy się siebie wzajemnie w trakcie sezonu. I trzeba powiedzieć, że szło nam całkiem nieźle. W lidze wojewódzkiej, po pierwszej rundzie byliśmy na trzecim miejscu, sezon skończyliśmy na drugiej pozycji za AZS Gdańsk – ówczesnym mistrzem Polski – wspomina Jan Macioszek. Z trenerem piłki ręcznej rozmawiamy o piłce ręcznej w Truso i w Starcie.
– Jak się zaczęła Pana przygoda z piłką ręczną?
– Stosunkowo późno, bo dopiero na studiach w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Gdańsku [dzisiejsza Akademia Wychowania Fizycznego i Sportu – przyp. SM]. Jestem pierwszym rocznikiem, który na tej uczelni zdobył tytuł magistra. Wtedy na tej uczelni działał Janusz Czerwiński – jeden z najwybitniejszych trenerów piłki ręcznej, współautor brązowego medalu na igrzyskach olimpijskich w Montrealu, gdzie był drugim trenerem u boku Stanisława Majorka. Przygotowania reprezentacji oglądaliśmy na własne oczy, gdyż trenowali na obiektach uczelni. Miał szerokie i nowoczesne spojrzenie. Na WSWF zajął się pracą akademicką. Skończyłem studia z uprawnieniami trenera piłki ręcznej oraz pływania. Była wtedy możliwość zrobienia dwóch specjalizacji.
– Po studiach wrócił Pan do Elbląga.
– I trzeba było iść do pracy. Byłem już po rozmowach z dyrekcją Szkoły Podstawowej nr 21, gdzie był wolny etat nauczyciela wychowania fizycznego, w „Mechaniku“ u Mieczysława Pleśniaka wolnych godzin było chyba na 1,5 etatu. Tymczasem w Wydziale Oświaty [wówczas tam uzyskiwało się skierowanie do pracy] dali mi do wyboru Szkołę Podstawową w Milejewie, szkołę dla dorosłych przy ul. Pocztowej, albo szkołę dla osób z niepełnosprawnościami przy ul. Kopernika. Wybrałem Milejewo, po dwóch tygodniach przyjechała delegacja z Mieczysławem Pleśniakiem i urzędnikami z Wydziału Oświaty, żeby mnie zabrać do „Mechanika“.
– „Mechanik“ był wówczas wylęgarnią talentów w piłce ręcznej.
– Nad wszystkim miał pieczę Mieczysław Pleśniak. Nie znałem go wcześniej, jak już wspomniałem, moja przygoda z piłką ręczną zaczęła się na uczelni w Gdańsku. W szkole dostałem godziny nauczyciela wychowania – fizycznego, Mieczysław Pleśniak powierzył mi też wyszukiwanie talentów z klas 7-8 ze Szkoły Podstawowej nr 16. Zostałem też włączony do sztabu szkoleniowego zespołu juniorów piłkarzy ręcznych. Pewną ciekawostką jest też fakt, że prowadziłem SKS – y z… koszykówki. To była jedyna gra zespołowa, która została. Zajęcia z piłki ręcznej prowadził Mieczysław Pleśniak, z siatkówki – Stefan Waśko. Mi została koszykówka i zdobyłem mistrzostwo szkół średnich w województwie gdańskim. Przy okazji dygresja: obok „Mechanika“ funkcjonował „Ekonomik“. Tam istniała żeńska drużyna piłki ręcznej prowadzona przez Lecha Walczaka, która zdobył pierwsze złoto juniorek w piłce ręcznej. Dla Elbląga. Potem dziewczyny z „Ekonomika“ przeszły do Startu.
– Przygoda z męską piłką ręczną trwała stosunkowo krótko. Można powiedzieć, że był Pan niejako „skazany“ na pracę z kobietami.
– W Truso zaczęła się mówiąc kolokwialnie „walić“ praca z dziewczynami. Były problemy z frekwencją, naborem. Zaczęło być przeciętnie. Mi z kolei współpraca z Mieczysławem Pleśniakiem przestała odpowiadać. I dostałem propozycję trenowania juniorek w Truso. Na pierwszym treningu przeżyłem szok: miałem do dyspozycji osiem zawodniczek, w tym dwie bramkarki. Jedną z nich musiałem przekwalifikować na kołową. To był wariacki czas. Drużynę dostałem tuż przed startem ligi, nie byłem z nimi na obozie sportowym. Uczyliśmy się siebie wzajemnie w trakcie sezonu. I trzeba powiedzieć, że szło nam całkiem nieźle. W lidze wojewódzkiej, po pierwszej rundzie byliśmy na trzecim miejscu, sezon skończyliśmy na drugiej pozycji za AZS Gdańsk – ówczesnym mistrzem Polski. W Gdańsku długo dotrzymywaliśmy kroku mistrzyniom Polski – jeszcze 10 minut przed końcem był remis, ostatecznie niewielką różnicą goli przegraliśmy, ale wrażenie zostawiłyśmy dobre. Za to w Elblągu AZS nas rozjechał. Rewanż wzięliśmy w kolejnym sezonie, kiedy wygraliśmy gdańską ligę wojewódzką.
– Niejako naturalnym krokiem było przejście dziewczyn do seniorskiej drużyny Startu.
– Trenerem Startu był wtedy Andrzej Drużkowski, a drużyna właśnie awansowała do II ligi. Dla mnie przejście dziewczyn z juniorek do seniorek jest naturalną drogą rozwoju zawodniczki. Ostatecznie cała moja drużyna poszła do Startu, chyba trzy dziewczyny przebiły się na dłużej.
– Poproszę jeszcze o parę słów o Andrzeju Drużkowskim, z którym współpracował Pan wiele lat.
– Mogę o nim mówić jedynie w samych superlatywach. Nadawaliśmy na tych samych falach. Podczas meczów zdążyłem sobie tylko pomyśleć o tym, że warto byłoby zrobić zmianę i za zawodniczkę X wpuścić Y. Kilka chwil później Andrzej, jakby czytał mi w myślach, przeprowadzał właśnie taki manewr. Popatrzmy na jego osiągnięcia: Puchar EHF z Montexem Lublin, dziewięć tytułów mistrza Polski, też z Montexem. Jeden z najwybitniejszych trenerów piłki ręcznej, a przy tym nie zawaham się użyć tego słowa: elbląski patriota. Zbudował solidne podstawy pod to, że Start od lat gra na najwyższym szczeblu rozgrywek w kobiecej piłce ręcznej. Niewiele osób wie, że zabiegał o utworzenie w Elblągu Studium Nauczycielskiego, aby dziewczyny miały gdzie się uczyć po skończeniu szkoły średniej.
– Po dwóch latach w Truso przeszedł Pan do Startu.
– Start awansował do I ligi [wówczas najwyższa klasa rozgrywkowa – przyp. SM]. Ja dostałem propozycję przejścia do Startu Gdańsk, ale odmówiłem. Pomiędzy Truso a Startem pojawiły się „kwasy“ co do przekazywania juniorek. W Truso chcieli zdobywać medale w rozgrywkach juniorskich, Start chciał mieć wyszkolone młode zawodniczki do grania. Od słowa do słowa zapadła decyzja, że Start będzie budował swoje zaplecze juniorskie. I to zadanie zostało powierzone mi, przy okazji wszedłem do sztabu szkoleniowego na stanowisko drugiego trenera.
– Jak wtedy wyglądała sytuacja z piłką ręczną w szkołach?
– Zapleczem Truso była Szkoła Podstawowa nr 2 przy ul. Robotniczej. W 1975 r. do Szkoły Podstawowej nr 1 przy ul. Daszyńskiego, przyszedł Jerzy Ringwelski, który dostał też pół etatu w Starcie. I w ten sposób „jedynka“ stała się szkołą starterską. Jadwiga Szadziul wyławiała talenty w SP 15 przy ul. Modlińskiej, a Danuta Kadyszewska w SP 14 przy ul. Mielczarskiego. Potem, kiedy już skończył studia, dołączył do nas Stanisław Mijas. Oprócz tego chodziłem po pozostałych szkołach i szukałem talentów. M. in. z SP 4 zabrałem Alicję Kaletę, która tam trenowała tenis stołowy. A tej postaci kibicom piłki ręcznej przedstawiać nie trzeba. Stosunki pomiędzy Truso a Startem były wówczas napięte. Pamiętam jak na turnieju młodziczek w Koszalinie trenerzy elbląskich drużyn się pobili. Taka sytuacja trwała kilka lat. Potem oba kluby porozumiały się i szkolenie młodzieży przejęło Truso. Start miał się skupić na seniorkach.
– I tu warto przypomnieć o pewnym medalu.
– W 1981 r. na Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży w Lublinie prowadzone przeze mnie juniorki młodsze Startu zajęły drugie miejsce. Finał przegraliśmy z Ruchem Chorzów. To nie była byle jaka drużyna – Ruch bronił tytułu mistrzowskiego, miał też niemal ten sam skład co rok wcześniej. To był pierwszy medal w grach zespołowych dla województwa elbląskiego. I w tym miejscu trzeba przywołać postać Cezarego Mancewicza z Wojewódzkiej Federacji Sportu. Jemu zawdzięczamy wsparcie finansowe na utrzymanie grup młodzieżowych w Starcie. Wiadomo, że zawsze i wszędzie priorytetem jest pierwsza drużyna seniorów. My, dzięki WFS i Cezaremu Mancewiczowi nie musieliśmy się martwić, że na coś zabraknie nam pieniędzy. On też jest ojcem tego sukcesu. Z tym medalem też się wiąże pewna anegdota. Miałem w swoim życiu epizod pracy jako urzędnik w Wojewódzkiej Federacji Sportu. Męczyłem się tam niemiłosiernie, ciągnęło mnie do treningów. Prowadziłem wtedy zespoły i cały czas kombinowałem, jak zza biurka „urwać się“ na trening. Wykorzystywałem wolne, kombinowałem z godzinami pracy. W trakcie pracy opracowałem trzyletni plan szkoleniowy, który miał dać Startowi złoty medal na Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży. I jak się później okazało, zabrakło niewiele: było srebro zamiast złota.
– Praca ciężka, ale przynosząca satysfakcję.
– Poświęciłem piłce ręcznej całe życie. W 1977 r. brałem ślub, a świadkami byli Andrzej Drużkowski i Jerzy Ringwelski. Raz, że moi najlepsi koledzy. A dwa… ślub braliśmy w przerwie między obozem przygotowawczym a startem ligi. Narzeczona wraz z siostrą i mamą przyjechały na obóz do Kwidzyna i zaczęły dopytywać, kiedy ślub. Do pewnego czasu sport był na pierwszym miejscu.
– Pierwszy etap Pana przygody z piłką ręczną skończył się na wspomnianym srebrze na Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży.
– Coś się zaczęło psuć w pierwszej drużynie Startu. Pojawiły się podziały w drużynie. Byłem posądzany, że to ja jestem przyczyną złej atmosfery w klubie. Andrzejowi Drużkowskiemu też „wsadzano szpilki“, że Start nie walczy o medale, tylko jest ligowym średniakiem. Pod koniec sezonu wiadomo było, że Start o medale nie powalczy, spadek też mu nie grozi. Zdecydowano o pozbyciu się Andrzeja Drużkowskiego. Wtedy też po raz pierwszy i ostatni poróżniłem się z Andrzejem Drużkowskim. Poszło o srebrne dziewczyny ze Spartakiady. Andrzej chciał je zaraz po turnieju zabrać na obóz szkoleniowy pierwszej drużyny. Ja uważałem, że należy im się odpoczynek i postawiłem na swoim. Kolejną kwestią było nowe kierownictwo klubu, z którym było mi nie po drodze. Nowym trenerem w Starcie został mój kolega ze studiów Jerzy Ciepliński. Widział mnie jako drugiego trenera, ale odmówiłem. Nie bez znaczenia był fakt, że w końcu trzeba było zarabiać na rodzinę.
– Do pierwszej drużyny Startu wrócił Pan w 1997 r.
– Trenerem pierwszej drużyny Startu został Stanisław Mijas. Zwrócił się do mnie z propozycją objęcia stanowiska drugiego trenera. Nie powiem, żebym miał jakieś wielkie chęci, ale… coś ciągnęło na ławkę rezerwowych. Nie powiedziałem “nie” od razu, wahałem się. Stanisław Mijas zaprosił mnie na trening zespołu. Wtedy na przedsezonowych testach przebywały dwie zawodniczki z Ukrainy. Miejsce było na jedną. Miałem mu pomóc wybrać. Przyszedłem na halę przy ul. Kościuszki, wszedłem na górę i oglądałem trening. Ukrainki były dwie: jedna brunetka, ale ma tylko trzy kroki i rzut. Druga, blondynka, trzy miesiące wcześniej urodziła córeczkę. Ale niesamowicie wyszkolona technicznie, w obronie grała za dwie. Po treningu Staszek pyta: bierzemy brunetkę?. Odpowiedziałem mu, że jak weźmie tę drugą, to zostanę u niego drugim trenerem. I w ten sposób zawodniczką Startu została Ludmiła Kompaniec. Pewną ciekawostką jest fakt, że jej córka przed pandemią grała w reprezentacji Ukrainy.
– Z tą drużyną zdobyliście srebrny medal.
– Ostatnie srebro Startu. Patrząc po latach, zastanawiam się, czy gdyby Staszek nie był tak uprzedzony do Ludmiły, czy nie powalczylibyśmy skutecznie z Montexem o złoto. Był do niej uprzedzony i moim zdaniem nie wykorzystał jej atutów. Chyba przez cały sezon żałował, że nie zostawił tej drugiej Ukrainki zamiast Ludmiły. Odszedłem po roku – nie było między nami takiej chemii jak z Andrzejem Drużkowskim. Ale to dobry trener, o czym świadczą zdobyte medale. Ale jest też bohaterem kilku anegdot. Mecz w Elblągu, na hali przy ul. Kościuszki. Wynik na styku, trzeba uważać na to co się dzieje na parkiecie. Na ławce rezerwowych siedzi kierownik drużyny Janusz Serwadczak, pierwszy trener Stanisław Mijas, ja stoję obok. Wydaje się, że wszyscy z uwagą analizujemy mecz. I nagle Staszek mówi, patrz tam, na trybunę za bramką… A tam dwóch kibiców raczyło się wódeczką. Taki był. Wszystko widział… Po takich przygodach na ławce denerwowałem się bardziej niż pierwszy trener. To był ciężki sezon… Podziękowałem Staszkowi. W następnym roku bez Ludy w składzie Stanisław Mijas wywalczył jeszcze brązowy medal. I to był koniec mojej trenerskiej przygody.
– Dziękuję za rozmowę.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS