A A+ A++

Nie wiemy na czym stoimy, na czym siedzimy nie wiemy również. Jakieś krzesło, jakiś związek, jakaś rodzina. Dogmat kulturowy każe wierzyć, że rodzina jest wciąż jednym z najważniejszych, o ile nie najważniejszym budulcem naszej tożsamości społecznej, ale przecież częściej niż o przywiązaniu i o więzach, czytamy i słyszymy o kryzysach, rozstaniach, kłopotach. Jako społeczeństwo mamy problem z rodziną, ponieważ mamy problem ze sobą. Ów kłopot pokazuje nam Łukasz Grzegorzek w filmie zatytułowanym przewrotnie – „Moje wspaniałe życie”.

Ani szczególnie dobrzy, ani szczególnie źli

„Moje wspaniałe życie” na ostatnim festiwalu w Gdyni było jednym z kilku zaledwie tytułów, którego akcja rozgrywała się współcześnie, jedynym, w którym padło słowo koronawirus. Współczesność według Grzegorzka nie ma jednak w żadnym wypadku znamion wyjątkowości. Nadzwyczajność wynika z sytuacji dotykającej zwyczajnych ludzi. Ani szczególnie dobrych, ani złych – zwyczajnych.

Tacy są właśnie Lisieccy, nauczycielsko-dyrektorska para, Joanna zwana Jo i Witek, ich synowie, synowa, wnuczek, jej matka. Mieszkają na kupie, w bardzo średnim metrażu, zmagają się z kompleksami, niespełnieniami, bo inaczej to wszystko miało wyglądać; młodsi, z podejrzeniem, że start w dorosłość (Adam), albo start w młodość (Jan), to jest jakaś parodia startu, to nie wygląda poważnie. Głupio raczej.

Przyglądamy się tej rodzinie, ich otoczeniu (świat szkoły, w której pracują Witek i Joanna), ale bez poczucia wyższości, że wiemy więcej, rozumiemy wszystko. Raczej próbujemy ostrzec bohaterkę: nie rób tego, nie podskakuj, możesz się wycofać. Nie wiemy, nie rozumiemy, nie potrafimy ocenić Joanny. Jej wspaniałe życie to jest wspaniałość narzucona, która staje się sztandarem deklaracji, a nie rzeczywistego stanu. Nasze życie powinno być wspaniałe, tego się od nas wymaga, na to liczymy, ale wspaniałe jednak nie jest. Rysa na szkle. Porysowany film.

Od Buzek bije blask

Na pierwszym planie Agata Buzek. Bardzo długo ta aktorka musiała w polskim kinie poczekać na główną rolę. Było warto. Od Buzek bije blask. Jo nie jest niewinna, trochę naiwna, ale nie niewinna, nie stara się taka być. Świetna nauczycielka angielskiego, dobra matka i córka, ale Jo nie chce wyłącznie wpisywać się w zapis kulturowych oczekiwań wobec figury matki, córki, kobiety – w tym świecie i w tym kraju. Jo myśli również – co za zgroza – o sobie. Że zostało jeszcze kilka lat na bzdury, na skok w bok, który będzie skokiem do przodu.

I Jo skacze. Trochę się boi, trochę jest pobudzona, ale skacze. Nie myśli na razie o konsekwencjach, konsekwencje to kwestia nieokreślonej przyszłości. Na razie gasi światło, kiedy pojawia się ostrzegawcze światełko. Ucieka, brnie we flirt, chociaż nie jest to może najrozsądniejsze. Pstryk, Jo się uśmiecha, pstryk, jest wściekła, pstryk, zasypia. Agata Buzek pstryka bardzo ładnie.

MOJE WSPANIAŁE ŻYCIE fot Weronika Kosińska


MOJE WSPANIAŁE ŻYCIE fot Weronika Kosińska

Fot.: Weronika Kosińska / materiały prasowe/Gutek Film

Piszę serio, a przecież świat „Mojego wspaniałego życia” to jest rzeczywistość z uśmiechem. Ów uśmiech rozsadza ekran. Nie tylko chodzi o gatunek (trochę dramat, trochę komedia, a nawet kryminał detektywistyczny), tylko o tonację. To film uśmiechnięty: chwilami komiczny, pobłażliwy, Grzegorzek pokazuje swoich bohaterów z ciekawością, z zaangażowaniem, bez sarkazmu. W tym sensie opowieść o Jo i Witku może być czytana jako film terapeutyczny. Zrozumienie polega na diagnozie, wysiłku nazwania problemów, odkryciu, co naprawdę dolegało bohaterom, co szwankowało w ich relacji na długo przed uruchomieniem historii filmowej. Wyobraźmy sobie sytuację, że Jo nie robi nic. Trwa i błądzi. Że Witek jej nie pomaga. Trwa i błądzi. Że oboje są coraz bardziej sfrustrowani i tą frustracją obdarzają dzieci. Oni również błądzą, ale odchodzą, w końcu nie wytrzymują. To sytuacja hipotetyczna, ale realna. U Grzegorzka świadomość słabości jest remedium. Jest autoterapią. Nie siła, a słabość – to buduje.

Atutem „Mojego wspaniałego życia” jest również miejsce, w którym rozgrywa się akcja filmu. Reżyser wrócił do Nysy, rodzinnego miasta, do swojej szkoły, żeby opowiedzieć o świecie, który nie tyle pamięta – „Moje wspaniałe życie” nie jest filmem nostalgicznym, co o rzeczywistości, którą dobrze zna. Kameralność buduje relacje między bohaterami. Oni są u siebie, bezpieczni. Parametry bezpieczeństwa są policzalne, uchwytne, możliwe do ogarnięcia. Metropolie i ich wielkie problemy są daleko, dotykają bohaterów, ale nie angażują bezpośrednio. Miejsce akcji to szkoła, dom, knajpa (a w tej knajpie, zauważycie to i będziecie zachwyceni, piwo polewa, a czasami także coś zaśpiewa, sam Jaromir Nohavica), dom. I to jest już wszystko. Więcej nie potrzeba. Nowakowie znają Kowalskich, a Lisieccy – Grzegorzków. Wszyscy znamy wszystkich, ale nic o sobie nie wiemy. I to jest właśnie temat filmu. Nic o sobie nie wiemy.

Jesteśmy, dopóki się śmiejemy

Nysa w obiektywie Weroniki Bilskiej, stałej operatorki Łukasza Grzegorzka, jest miastem w rozkroku. Wspaniałe jak życie, szpetne jak życie. Wyśmienita poniemiecka architektura (szkoła, dom Witka i Jo), nasze charakterystyczne, nieszczęsne bloki mieszkalne pomalowane w te wstrętne zielenie, beże i brązy. Tutaj drzewko, tam Biedronka, spaliny, Jezioro Nyskie, Przedgórze Sudeckie i dolina łez. Tylko w takiej scenerii może rozgrywać się dramat postaw i lęków, gdzie wspaniałość ma postać wystającego brzuszka Maćka (Adam Woronowicz) i nietrafioną zapobiegliwość babci (Małgorzata Zajączkowska), gdzie każdy kłopot jest również komedią.

MOJE WSPANIAŁE ŻYCIE


MOJE WSPANIAŁE ŻYCIE

Fot.: materiały prasowe/Gutek Film

Odkrycie tego filmu: ludzie, nawet w najtrudniejszych momentach życia, wciąż się śmieją, albo chociaż starają się uśmiechać. Aktorzy Grzegorzka, wszyscy aktorzy zaproszeni przezeń do „Mojego wspaniałego życia”, mają naturalne predyspozycje komediowe. Żart, nawet ironia, jest orężem przed naciskami z zewnątrz, przed lękami wewnętrznymi.

Jesteśmy, dopóki się śmiejemy.

Ota Pavel, twórca apoteozy optymizmu, „Śmierci pięknych saren”, sam zmagający się przez lata z depresją, pisał: „Umieć się cieszyć. Ze wszystkiego. Nie oczekiwać, że w przyszłości zdarzy się coś, co będzie prawdziwe. Możliwe bowiem, że prawdziwe przychodzi właśnie teraz, a w przyszłości nic piękniejszego nie nadejdzie”. Prawdziwe przychodzi teraz. Wspaniałe głupie życie. Innego nie będzie.

Czytaj też: „Notturno”. Rosi z czułością pokazuje ludzi, którzy z powodu wojny utracili dawne życie

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWysokie trampki. Które modele zdominują ten sezon?
Następny artykułGPW: WIG20 kontynuuje zjazd