Zaistniała w zeszłych miesiącach ogólnopolska awantura o „Dziady” Adama Mickiewicza, po raz kolejny wystawione w manierze postmodernistycznej, jak również śmierć Jarosława Marka Rymkiewicza – jednego z największych ekspertów w kwestii literatury romantycznej skłoniła mnie, bym napisał parę słów o wystawianiu dzieł naszego wieszcza narodowego. Zanim jednak przejdę do rzeczy, uprzedzam, że (1) nie będę wydawać sądów na temat ostatniej, kontrowersyjnej inscenizacji „Dziadów”, (2) nie jestem ani twórcą teatralnym, ani znawcą literatury – nie zamierzam się z nimi ścierać. To, co zaprezentuję poniżej, to tylko luźna koncepcja. Proszę, potraktujcie mój komentarz jako próbę inspiracji twórców, a nie jakiś manifest artystyczny.
Moim zdaniem, teatr polski powinien już skończyć z postmodernizmem. Dajmy już sobie spokój z tym „przeinaczaniem” dzieł. Już od kilkunastu, a może kilkudziesięciu lat każde nowe wystawienie jakiejś sztuki teatralnej (szczególnie takiej bardzo ważnej dla naszej tożsamości narodowej) musi się sprowadzać do dodawania nowych bohaterów, zmian w tekście, nawiązywania na siłę do bieżących wydarzeń, zmiany zakończeń, i tak dalej. Z drugiej strony, ślepe, niewolnicze podążanie za tekstem wystawianym już setki razy do niczego ciekawego nie doprowadzi. Co zatem proponuję? Znajdźmy trzecie wyjście! Odrzućmy przekonanie postmodernistów, że wszystko już było. Zamiast tego sprawdźmy, czy tak jest w istocie!
Co to oznacza w przypadku twórczości Adama Mickiewicza? Kiedy chodziłem do liceum i analizowaliśmy jego utwory, w podręczniku przeczytałem (umieszczony na zasadzie komentarza) fragment przemyśleń Mickiewicza, jak należy wystawiać dramaty romantyczne (nie tylko swoje, ale i mu współczesnych). Pisał on między innymi tak: „Opowiadanie, stanowiące nader istotną część tego dramatu, musiałoby być wygłaszane przed publicznością przez samego poetę i ilustrowane obrazami panoramicznymi”. A także: „We Francji jedynie Cyrk Olimpijski nadaje się do przedstawień poważniejszej sztuki” [Adam Mickiewicz, „Prelekcje paryskie”]. Jak więc widać, autor „Pana Tadeusza” widział swój teatr ogromny. Zakładał działanie w prawdziwie wielkiej skali. Czytając te słowa, doszedłem do wniosku, że mickiewiczowa koncepcja „dramatu słowiańskiego” nigdy nie została spełniona. Do tego ideału jedynie zbliżył się Leon Schiller ze swoim monumentalnym przedstawieniem z 1934 r.
Dlaczego właściwie nie spróbować zrealizować „dramatu słowiańskiego”? Kiedy (i jeśli…) pandemia się zakończy, wystawienie naszego narodowego dramatu w tak wielkiej skali to byłby prawdziwy powiew świeżego powietrza w naszej kulturze. Jestem ponadto przekonany, że tak ambitny projekt zainteresowałby szeroką publiczność (na pewno szerszą, niż w przypadku radosnej twórczości panów Klaty i Warlikowskiego…).
Widzę dwie możliwości realizacji tego założenia.
Pierwsze – to tradycyjne przedstawienie, ale z odpowiednio dużym nakładem sił i środków. Wzięłoby w nim wielu aktorów, którym asystowałyby nowoczesne efekty specjalne (n.p. lasery – moim zdaniem wyglądałyby świetnie w scenach o bardziej „mistycznym” charakterze, jak Wielka Improwizacja). Takie przedsięwzięcie powinno być wystawione na odpowiednio dużej scenie (Opera Leśna w Sopocie, Teatr Wielki w Warszawie), albo nawet w jeszcze większym obiekcie (Hala Ludowa we Wrocławiu, Stadion Narodowy). Od razu nasuwają się dwa problemy… Po pierwsze, kto jest na tyle kompetentny, by podjąć się takiego wyzwania? Kogo wziąć na reżysera, kogo obsadzić? Po drugie, objętość dzieła. Cztery części „Dziadów” wypadałoby wystawić w sposób ciągły, jako całość. Niestety, takie przedstawienie trwałoby koło 5-6 godzin. Nie dałaby rady ani publiczność, ani aktorzy, ani ekipa.
Stąd też nasuwa się druga, wygodniejsza możliwość. Film. Nie ukrywam, że jestem zwolennikiem tej drugiej opcji, gdyż nie powstała „prawdziwa” adaptacja filmowa „Dziadów” (był dwuczęściowy teatr TV i „Lawa” Konwickiego, ale ten film – oczywiście świetny – był jego subiektywną wizją, sam tytuł na to wskazuje). Zróbmy, na wzór „Pana Tadeusza” Wajdy, ekranizacje łączącą wysoki poziom artystyczny z budżetem na miarę superprodukcji! Takie filmowe „Dziady” widzę w formie filmu nowelowego (każda nowela to jedna część, plus interludia – „Ustęp”, „Upiór” itd.) lub w popularnej od kilku lat formie miniserialu. Jak w poprzednich wersjach, niech Guślarz przegania Widmo z kaplicy, niech Konrad mówi Wielką Improwizację, niech Gustaw opowiada historię swej nieszczęśliwej miłości – ale niech widza oczaruje wizja naszego wieszcza. Oczami wyobraźni widzę chór nocnych ptaków w formie animacji CGI, dopracowaną makietę kaplicy, piękne stroje i wszystko inne. Krótko mówiąc, to ma być adaptacja olśniewająca nie tylko najlepszym poziomem aktorstwa, ale również poziomem realizacji. To ma być wizualne cacko.
Zdaję sobie sprawę, że nakręcenie takiego obrazu to trudne zadanie, ale znalezienie na niego pieniędzy nie jest niemożliwe. Typuję, że takie kraje jak Francja, Litwa, Białoruś czy Ukraina mogłyby włączyć się do produkcji. W końcu Mickiewicz to także część ich historii. To był spadkobierca I Rzeczypospolitej, a także bonapartysta. Uważam też, że tak jak w przypadku budowy pomników wieszcza powinniśmy uruchomić ogólnonarodową zbiórkę pieniędzy. Ten film będzie też jego pomnikiem, pomnikiem jego wizji.
I co najważniejsze – nie możemy zakładać, że to niemożliwe. Gdy Adam Mickiewicz publikował kolejne części swojego dramatu, nawet nie miał pewności, że go kiedykolwiek wystawi. To go jednak nie złamało – z pożytkiem dla naszej kultury i historii.
Kryptos
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS