A A+ A++

Takiego serialu obniżek stóp, trzykrotnie w zaledwie 10 tygodni, po 1989 roku nie było. Tą ostatnią z 28 maja, po której główna stopa, tzw. referencyjna, wylądowała na poziomie 0,10 proc., Rada Polityki Pieniężnej zaskoczyła świat gospodarki i finansów.

Prezes banku centralnego Adam Glapiński nie widział potrzeby wytłumaczenia tej decyzji. NBP wydał tylko suchy komunikat z okrągłymi zdaniami o dążeniu do ograniczenia skali spadku aktywności gospodarki i akcentem na „ograniczenie ryzyka obniżenia się inflacji poniżej celu inflacyjnego NBP”.

***

Kwietniowy wskaźnik inflacji wyniósł 3,4 proc. i w krajach Unii Europejskiej ustępowaliśmy tylko Węgrom. Wstępne szacunki za maj mówią o 2,9 proc., ale to wciąż zdecydowanie powyżej średniej dla UE (ok. 1,5 proc.).

Nagły niepokój władz monetarnych o inflację jest tym bardziej zaskakujący, że nie tak dawno, w szczytowym okresie koniunktury, zdawały się ją bagatelizować, choć zimą inflacja zbliżyła się do pułapu 5 proc., najwyżej niemal od dekady. Teraz ścięto stopy do zera, aby rzekomo walczyć ze spadkiem cen, choć ryzyko inflacji poniżej 1,5 proc. jest znikome.

Wielu ekspertów obawia się, że efekty obniżek mogą być niewspółmierne do szkód, jakie tak niskie stopy wyrządzą systemowi finansowemu. „Wyjątkowe warunki, w których obecnie funkcjonuje gospodarka, jak również charakterystyka krajowego systemu bankowego oznaczają, że obniżka stóp nie tylko nie pomoże gospodarce, ale może spowodować wymierne szkody” – ostrzegali wiosną ekonomiści z kontrolowanego przez państwo banku PKO BP.

Większość ekspertów nie przebiera już w słowach. – Zdumiewająca i niedobra. Zagraża stabilności finansowej w naszym kraju – mówi o decyzji NBP Marek Belka, były jego prezes, wicepremier i minister finansów, w wywiadzie dla Business Insider. Wtóruje mu Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu: „Absurdalna decyzja. Nie znajduję żadnego merytorycznego argumentu na jej poparcie. Jest natomiast sporo argumentów przemawiających za tym, że wskutek takiej polityki monetarnej NBP doprowadzi do kryzysu w sektorze bankowym”.

***

Z końcem maja Polska dołączyła do ponad 30 państw, od krajów strefy euro, przez Wielką Brytanię, Szwajcarię, Japonię po USA, gdzie obowiązują prawie zerowe bądź nawet ujemne stopy. Banki zakładają, że tani pieniądz ożywi gospodarkę: firmy będą pożyczać na inwestycje, a obywatele na konsumpcję. Rzecz w tym, że to wyłącznie pobożne życzenia. „Doświadczenia innych krajów pokazują, że gdy stopy zbliżają się do zera, dostępność kredytu zaczyna się pogarszać, a nie poprawiać” – twierdzą analitycy ING.

W Polsce z kredytu inwestycyjnego korzysta co trzecie przedsiębiorstwo, wśród średnich i małych firm – ledwie co siódma, ósma. Widać to w skali zadłużenia firm w bankach: u nas to jedna piąta PKB (ok. 400 mld zł), a na Zachodzie około 100 proc. PKB. – Model biznesowy w Polsce tylko w niewielkim stopniu opiera się na inwestycjach finansowanych kredytem, a niepewność gospodarcza generalnie nie sprzyja inwestycjom – twierdzi Sonia Buchholtz, ekspert Konfederacji Lewiatan.

Gdy gros poturbowanych przez kryzys firm wstrzymuje się z inwestycjami, potanienie kredytu będzie miało znikome znaczenie. Tym bardziej że banki, obawiając się o wypłacalność firm, żądają dodatkowych zabezpieczeń i gwarancji.

Poza tym na wsparcie dla firm poszły i będą szły nadal miliardy złotych z kolejnych tarcz antykryzysowych, i to na korzystniejszych warunkach.

A co z korzyściami dla obywateli? W przypadku kredytów gotówkowych czy ratalnych, gdzie w grę wchodzą zwykle kwoty rzędu kilku tysięcy złotych, a czas spłaty rzadko przekracza 3 lata, obniżka głównej stopy z 1,5 proc. na 0,1 proc. oznacza kilkadziesiąt złotych oszczędności w ciągu roku.

W wypadku hipotek ze zmiennym oprocentowaniem te korzyści mogą wzrosnąć wielokrotnie. Wskaźnik WIBOR 3M (koszt pieniądza na rynku międzybankowym), od którego zależą odsetki, spada w ślad za stopami. Jego obniżka z ponad 1,7 proc. jeszcze na początku marca do niespełna 0,3 proc. obecnie oznacza, że rata kredytu na 400 tys. zł zaciągniętego na 20 lat powinna się zmniejszyć o blisko 300 zł. Kilka tysięcy oszczędności rocznie – nie w kij dmuchał. Jednak to tyle krzepiących wieści. Na obniżce skorzystają tylko posiadacze kredytów złotowych. Niemal połowa zadłużonych, czyli frankowicze, może tylko zgrzytać zębami. Frank jest dziś droższy niż choćby na koniec ubiegłego roku, więc płacą wyższe raty.

Nadmiernych powodów do radości nie mają też ci, którzy dopiero myślą o kredytach. Skądinąd ich liczba gwałtownie ostatnio zmalała. W kwietniu i maju banki udzieliły o połowę mniej kredytów konsumpcyjnych, załamał się też rynek kredytów mieszkaniowych.

Banki, zmuszone do stopniowej obniżki oprocentowania, rekompensują to sobie podnoszeniem marż kredytowych, nierzadko też prowizji. W wypadku kredytów mieszkaniowych średnia marża wzrosła z ok. 2 proc. w zeszłym roku do blisko 3 proc. obecnie, co zjada dużą część korzyści z zerowych stóp. Przy mieszkaniowych banki zwiększają konieczny udział własny klienta. W zeszłym roku wystarczało zwykle 10-15 proc. wartości kredytu plus jego ubezpieczenie, ostatnio wymagane jest 20 proc., a w niektórych bankach więcej. Bardziej rygorystycznie oceniają też chętnych na pożyczki, także konsumpcyjne – coraz mniejsze szanse mają zatrudnieni na umowach cywilnych oraz samozatrudnieni, banki stronią też od pożyczania pracownikom z branż najbardziej poturbowanych przez kryzys.

***

Banki będą się bronić rękami i nogami przed skutkami drastycznego cięcia stóp, ale to właśnie one należą do jego głównych ofiar. Przyduszane przez rząd PiS kolejnymi, idącymi w miliardy złotych haraczami, od najwyższego w Europie podatku bankowego, przez rosnące składki na Bankowy Fundusz Gwarancyjny i Fundusz Wsparcia Kredytobiorców, po rosnące wymogi w zakresie rezerw na wszelkie ryzyka, muszą liczyć każdą złotówkę. Od stycznia do kwietnia zysk netto sektora był o 44 proc. mniejszy niż przed rokiem.

Lwią część zarobków banków stanowią dochody odsetkowe, czyli różnica między kosztem pozyskania pieniędzy, głównie z lokat firm i ludności, a ceną udzielanych kredytów.

Maksymalne, regulowane ustawą oprocentowanie kredytów nie może być wyższe niż to wyrażone wzorem „stopa referencyjna NBP plus 3,5 proc. razy dwa”. Jeszcze w lutym było to 10 proc., teraz już tylko 7,2 proc. Rezerw obniżki oprocentowania depozytów już nie mają, więc zyski będą topnieć. PKO BP już zapowiedział, że w wyniku obniżek stóp jego tegoroczny zysk skurczy się nawet o 900 mln zł. Pekao mówi o 650-700

mln zł, Santander o zbliżonej kwocie. Marcin Materna, analityk Banku Millennium, szacuje łączny spadek zysku sektora o połowę, czyli 6-8 mld zł. – Skutkiem będzie ograniczenie akcji kredytowej, co zniweluje korzystne efekty obniżki stóp dla kredytobiorców – mówi.

– Ta decyzja zagraża stabilności finansowej w kraju. Mam przede wszystkim na myśli drastyczne pogorszenie sytuacji banków spółdzielczych oraz mniejszych banków komercyjnych. One mogą takiej obniżki rentowności biznesu nie wytrzymać – mówi Marek Belka. Kto zapłaci za ewentualne ratowanie ich z zapaści, nie mówiąc o bankructwie? Pozostałe banki i ich klienci.

W razie kłopotów banków ich klienci dostaną po kieszeni. Już dostają.

Jeszcze pięć lat temu, przy niemal zerowej inflacji, były one względnie opłacalne, dając 2-3 proc. zysku w skali roku. Między 2017 a 2019 r. ich rentowność drastycznie spadła.

Coraz mniej banków oferuje choćby 0,3-0,4 proc. na lokacie rocznej, coraz więcej daje najmniej, jak może – 0,1 proc. Lokata 10 tys. zł przynosi więc po odjęciu podatku około 8 zł przy prawie 3-proc. inflacji. Polska jest w ścisłej czołówce krajów, które najbardziej… zniechęcają do oszczędzania.

Polacy mają w bankach ok. 900 mld zł, z czego tylko jedną czwartą na lokatach terminowych, topniejących ostatnio o kilkanaście miliardów złotych miesięcznie. Bankom na nich specjalnie nie zależy, bo nadal mają pokaźny rezerwuar pieniędzy na nieoprocentowanych rachunkach bieżących, także firm. Ale jeśli pieniądze będą uciekać także z tych rachunków, zacznie brakować pieniędzy nawet na rachityczną akcję kredytową.

Gdzie te pieniądze pójdą? Pół biedy, jeśli do funduszy inwestycyjnych i na giełdę. Gorzej, jeśli zaleją rynek nieruchomości. Wywindują wtedy ceny mieszkań, dodatkowo ograniczając ich dostępność dla naprawdę potrzebujących.

Miliony Polaków mają więc coraz większy problem z sensowną ochroną oszczędności przed inflacją. A szef NBP chce ich, ścięciem stóp do zera, zachęcić do brania kredytów.

***

Celem obniżki stóp w wielu krajach bywa też osłabienie rodzimej waluty, a tym samym poprawa konkurencyjności eksportu. Analitycy o tym wspominają w kontekście ostatnich decyzji NBP. Ale o sile złotego decydować będą raczej rynki, a przede wszystkim popyt na produkty z Polski, nie zaś zaklinanie rzeczywistości przez NBP.

Pewne jest jedno – największym beneficjentem bezprecedensowej obniżki stóp jest budżet państwa. Chodzi po prostu o zmniejszenie kosztów zadłużania państwa, długów już zaciągniętych i przyszłych. A także zmuszenie w białych rękawiczkach banków do pomocy w tym zadłużaniu przez zakupy papierów skarbowych.

To stała praktyka od początku rządów PiS. Dokonywana z pełną premedytacją. Czemu innemu bowiem służyło zwolnienie z podatku bankowego inwestycji w obligacje rządowe. Banki nie muszą na nie, jak choćby na kredyty, tworzyć żadnych rezerw. W efekcie skala zakupów obligacji skarbowych przez banki, czyli kredytowania przez nie budżetu, jest od lat z grubsza dwa razy większa niż wzrost wartości akcji kredytowej dla firm i ludności. Każdy z czołowych banków ma tych papierów więcej, niż warte są ich kapitały własne, co wiąże się ze sporym ryzykiem, gdyby rynki finansowe znacząco obniżyły rating polskiego długu.

Teraz ten trend jeszcze się umocni, bo w czasach zapaści gospodarczej gwałtownie rosną potrzeby pożyczkowe państwa. Od stycznia do końca maja rząd pożyczył już ponad 100 mld zł niezbędne na wsparcie dla firm, instytucji i pracowników w ramach kolejnych tarcz antykryzysowych. Analitycy szacują, że do końca roku będzie potrzebował przynajmniej stu kolejnych miliardów. To rekordowe kwoty, odpowiadające

8-10 proc. PKB. Premier Mateusz Morawiecki wcale się z tym nie kryje: „Będziemy na pewno zwiększać dług, ponieważ dzisiaj budżet państwa i dług publiczny są głównym mechanizmem stymulowania gospodarki”. W dodatku obniżka stóp sprawia, że finansowanie długiem będzie coraz tańsze. Po prostu banki mniej na tej inwestycji zarobią.

Obniżka stóp przede wszystkim służy więc bieżącym interesom państwa PiS. Pewnie więc sporo racji ma Marek Belka, sugerując, że za decyzją NBP stał telefon z rządu lub z Nowogrodzkiej. O przyszłość mało kto w rządzie się dziś martwi.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLato skarbów
Następny artykułPolskie nastolatki. Smutne i samotne