Tekst publikujemy w ramach cyklu „Rok z pandemią”, w którym piszemy jak bardzo ostatnie miesiące zmieniły życie Polaków. Chętnie przytoczymy też Wasze historie. Piszcie na [email protected]. Opublikowane materiały nagrodzimy*.
System powstał, bo uczniowie Kasi chcieli mieć lekcje wcześnie rano albo późnym popołudniem, ja jednego dnia zaczynałem pracę o świcie, drugiego kończyłem wieczorem. Bez żłobka to na dłuższą metę nie mogło działać i działało całkiem nieźle. Dwulatka wyglądała na szczęśliwą. Choroby zawsze były wyzwaniem, ale kombinowaliśmy, przekładaliśmy, czasem pomagały siostry Kasi. I jakoś to szło. Wyglądało, że tym razem też damy radę. Akurat miałem kilka dni wolnego, Dwulatka tryskała energią, do żłobka miała wrócić najpóźniej 16 marca. Wirus niby straszył, ale wciąż z daleka.
Do redakcji wróciłem12 marca. O wirusie rozmawiali wszyscy, kolejne europejskie państwa wprowadzały covidowe restrykcje, ale w Polsce nic ich nie zapowiadało. Ni stąd ni zowąd rząd ogłosił zamknięcie szkół i przedszkoli. No i oczywiście żłobków. Na dwa tygodnie. W biurach też mieliśmy się na razie nie pojawiać. Dobrze się składa, pomyślałem. Łatwiej będzie się zająć Dwulatką. Ale łatwo wcale nie było.
Zamknięcie w domach oznaczało początek nowego Systemu. Bardzo prostego. Kiedy pracowałem rano, Kasia miała lekcje wieczorem. I odwrotnie. Dwulatką zajmowaliśmy się na zmianę. Zmieniło się jeszcze coś. Przed pandemią uczniowie Kasi często odwoływali lekcje. Frustrujące, ale dawało chwilę wytchnienia. Teraz siedzieli w domach, mieli mnóstwo czasu i chcieli go czymś wypełnić. Choćby lekcją polskiego. Nawet w sobotę.
Strach przed wirusem narastał, przestaliśmy odwiedzać siostry Kasi i na cztery tygodnie staliśmy się wyłącznymi opiekunami Dwulatki. Znajomi (ci bez dzieci) chwalili się kolejnymi przeczytanymi książkami, obejrzanymi filmami i zatracali w samorozwoju. My poświęcaliśmy się raczej zorganizowaniu czasu Dwulatce (z czasem coraz bardziej znudzonej), a kiedy szła spać nadrabialiśmy domowe i „pracowe” zaległości. Cieszyliśmy się, że przetrwaliśmy kolejny dzień.
Nie chcę się skarżyć – nie musieliśmy wychodzić z domu (a w okresie największego strachu przed wirusem to był przywilej), mieliśmy warunki do pracy, a do opieki tylko jedną Dwulatkę. Żaden heroizm, wielu znalazło się w trudniejszej sytuacji. Mimo to bezalternatywność Systemu była przygniatająca. Każdy dzień zaczynał się i kończył tak samo, mijały kolejne tygodnie. Nie wiedzieliśmy, nikt nie wiedział, jak długo to potrwa. A byliśmy niesłychanie zmęczeni. Także poczuciem, że kiedy jedno z nas pracuje, drugie musi się zająć Dwulatką. Ona zresztą radziła sobie w tym wszystkim najlepiej – nie sprawiała żadnych problemów, potrafiła się świetnie bawić i szybko chłonęła nowe rzeczy (słowa „epidemia” i „kwarantanna” powtarzała już po kilku dniach). Wymagała tylko bardzo dużo uwagi. Opiekowanie się nią było, z reguły, przyjemnością. Mniej przyjemne było poczucie, że robimy to w pojedynkę i sami za wszystko odpowiadamy. Chociaż przez cały czas dzieliła nas ściana, to poczucie osamotnienia było dojmujące. A do tego dochodziło pandemiczna niepewność i wrażenie, że znany świat wali się w gruzy.
Złamaliśmy się w drugiej połowie kwietnia, odwiedziliśmy siostry Kasi, odetchnęliśmy. Ale pandemiczny System okazał trwalszy niż lockdown. Żłobki otwarto co prawda w maju, ale Dwulatka już do swojego nie wróciła. Dopiero we wrześniu, już jako Trzylatka powędrowała do przedszkola. Większość uczniów Kasi nadal woli ją oglądać na swoim ekranie. Mnie też nikt nie zaprasza do biura. Od roku krążymy między biurkiem (w sypialni), stołem i sofą. Monotonia takiego życia jest na dłuższą metę bardzo męcząca. Z drugiej strony praca z domu ułatwia opiekę nad Trzylatką…
Jednym z efektów pandemii miało być to, że nagle zamknięci z rodzinami mężczyźni zobaczą, jak naprawdę wygląda domowe życie. To trochę mój przypadek. Chociaż w czasach przed wirusem (pierwszego Systemu) często opiekowałem się Dwulatką, to równie często po prostu nie było mnie w domu. Wychodziłem zanim wstała albo wracałem, gdy już dawno spała. Niby dzieliliśmy się obowiązkami, niby pomagałem, ale właśnie – tylko pomagałem. A w pandemii zobaczyłem, czym jest drugi, domowy etat, o którym często mówią kobiety. OK, wcześniej znałem teorię. Najpierw praca, a po pracy ogarnianie domu i opieka nad dzieckiem. Zobaczyłem i poczułem go na własnych plecach.
Pandemiczny podział obowiązków nie był łatwym doświadczeniem. Oboje byliśmy sfrustrowani, ale nie mieliśmy wyjścia. Musieliśmy się podzielić, bo każde inne rozwiązanie byłoby skrajnie egoistyczne. Na koniec staliśmy się bardziej zgraną drużyną. I to chyba jedyny pozytyw roku w pandemii.
* Tekst publikujemy w ramach cyklu „Rok z pandemią”, w którym piszemy jak bardzo ostatnie miesiące zmieniły życie Polaków. Chętnie przytoczymy też Wasze historie. Piszcie na [email protected]. Opublikowane materiały nagrodzimy miesięcznym dostępem do subskrypcji Newsweeka.
Posłuchaj: Obajtek zaczyna być obciążeniem dla PiS. „Pytanie, czy Kaczyński wiedział”[PODCAST NEWSWEEKA]
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS