Kiedy i jak powstało SentiOne? Jakie były największe wyzwania przy jego tworzeniu? Co powinny wiedzieć osoby zastanawiające się nad założeniem własnego startupu? Na temat powstania SentiOne opowiada Bartosz Baziński, założyciel i COO startupu.
Pozostałe części cyklu przeczytasz tu >
Kiedy i co było impulsem do rozpoczęcia własnej działalności w formie startupu?
SentiOne założyliśmy na trzecim roku studiów, po wcześniejszych dwóch nieudanych próbach stworzenia startupu technologicznego. Głównym impulsem była chęć zmiany – nie widzieliśmy dla siebie żadnej atrakcyjnej firmy, więc razem z Kamilem Bargielem (CEO) oraz Michałem Brzezickim (CTO) założyliśmy własną. Chcieliśmy pokazać, że Polacy również mogą tworzyć ciekawe produkty technologiczne i budować atrakcyjne miejsce pracy.
Ile czasu zajęło stworzenie startupu od momentu zakiełkowania tego pomysłu?
Zbudowanie prototypu produktu, przygotowanie szczegółowego biznes planu i poszukiwania inwestorów zajęły nam rok. W tym czasie spotkaliśmy się z kilkunastoma funduszami, nasz biznesplan wygrał konkurs Jaskółki Przedsiębiorczości i otrzymaliśmy nagrodę Rektora Politechniki Gdańskiej.
Jakie były największe wyzwania, trudności przy tworzeniu i rozkręcaniu startupu?
Największym problemem było przekonanie inwestorów do naszego pomysłu, kiedy dysponujemy tylko prototypem, biznesplanem i zerową liczbą klientów. O dziwo, nie mieliśmy żadnego problemu z tworzeniem zespołu – grupa znajomych ze studiów chętnie do nas dołączyła. Wydaje mi się, że to jest największa zaleta zakładania startupu będąc na studiach – ludzie są otwarci na ryzyko, nowe wyzwania, nie mają jeszcze rodzin ani kredytów. Kolejne wyzwanie to pozyskanie pierwszych klientów, zwłaszcza jak się nie ma w tym żadnego doświadczenia.
Jakie koszty związane były z założeniem startupu? Skąd pozyskaliście potrzebne środki?
Potrzebowaliśmy 800 tysięcy złotych, wyliczyliśmy sobie 500 tysięcy na stworzenie produktu, a 300 tysięcy na sprzedaż i marketing. Zanim jeszcze założyliśmy spółkę, udało nam się pozyskać pierwszego inwestora – AINOT (aktualnie pod nazwą Infini). Z tego miejsca chciałbym pozdrowić serdecznie i podziękować za wiarę w nas te 10 lat temu. 🙂 Była to typowa runda pre-seed, czyli dofinansowanie przed założeniem spółki i przed pierwszymi przychodami. Następnie wraz z inwestorem stworzyliśmy spółkę, naszym wkładem w nią był działający prototyp produktu i szczegółowy biznesplan.
Po jakim czasie udało się pozyskać pierwszego klienta?
Sprzedaż rozpoczęliśmy w grudniu 2011, a pierwsza faktura od klienta wpłynęła w kwietniu 2012, tak więc około 4 miesięcy. Trzeba pamiętać, że SentiOne pracuje na rynku B2B, gdzie proces sprzedażowy i tak jest wydłużony, więc 4 miesiące to naprawdę zadowalający wynik.
Jakich porad udzieliłbyś osobie, która zastanawia się nad założeniem własnego startupu?
Po pierwsze – im wcześniej, tym lepiej. Później będzie nam ciężko zostawić ciepłą i dobrze płatną posadę, a znajomi z kredytami nie będą tacy chętni, by z nami współpracować nad nowym i ryzykownym pomysłem. Po drugie – tzw. founding team jest kluczowy. Liczba założycieli powinna być nieparzysta – wtedy wszystkie kłótnie, nieporozumienia trzeba przegłosować większością. Dodatkowo założyciele powinni pochodzić z różnych światów: jeden techniczny, drugi biznesowy, trzeci spokojny. 😉 U nas to się sprawdza świetnie i pomimo codziennych dyskusji od 10 lat ciągle się lubimy. Po trzecie – szukajcie pieniędzy gdzie się da. Jest teraz mnóstwo inkubatorów, grantów badawczych, prywatnych inwestorów, publicznych dotacji.
Jakie najdziwniejsze/najzabawniejsze sytuacje przydarzyły Ci się podczas realizacji własnego biznesu?
Ach, było ich wiele… SentiOne jest spółką, która w ostatnim roku miała 15 milionów przychodów, a na początku drogi usłyszeliśmy wiele razy „chłopaki to bez sensu, to nie wypali”. Inwestorzy też nie pozwalali nam kupować komputerów dla siebie i pracowników, cytuję: „przecież możecie pracować na swoich”. Tak jak wspominałem, staraliśmy się stworzyć ciekawe miejsce pracy, tak więc z jednego biura zostaliśmy wyrzuceni za głośne i intensywne imprezy integracyjne… A kilka lat później mieliśmy kontrolę z urzędu skarbowego z powodu kieliszków, pistoletów typu NERF i maskotek dzików…
Co Twoim zdaniem istotnie wpływa na osiągnięcie sukcesu w przypadku startupu?
Zgodny zespół założycieli – jesteśmy ze sobą na dobre i na złe. Dodatkowo, co widać zwłaszcza w Stanach Zjednocznych i Dolinie Krzemowej – otwarte głowy inwestorów. Inwestorzy powinni wprowadzać do spółki nie tylko pieniądze, ale także know-how, network i przyzwolenie na odważne decyzje. No i ostatni składnik – legendarny product-market fit, czyli stworzenie takiego produktu, na który w danym czasie i na danym rynku jest popyt. Reszta to tylko kwestia utalentowanego zespołu, dobrej kultury firmy, wizji rozwoju, mnóstwa pracy, udanych integracji i trochę szczęścia. 🙂
Co zrobiłbyś inaczej, patrząc z perspektywy czasu?
Myślę, że największe wyzwania przychodzą wraz z większymi rundami dofinansowania. Gdy otrzymaliśmy kilkanaście milionów złotych dofinansowania, byliśmy przeszczęśliwi i przekonani, że możemy zawojować cały świat, a na pewno Europę. Bardzo szybko zaczęliśmy otwierać kolejne biura w Europie i rozbijać swoją uwagę na kilkanaście kierunków jednocześnie. Teraz wiem, że lepiej jest skupić się na jednym rynku lub grupie docelowej i eksplorować ją do końca. Nauczyliśmy się z czasem tzw. „Laser focus” czyli skupienia tylko na działaniach ważnych i strategicznych.
Jakie cechy są wyjątkowo przydatne dla osób chcących założyć swój startup?
Trzeba naprawdę lubić to, co się robi, bo będzie się tego robić bardzo dużo i przekonywać wiele osób do tego samego. Czerpać radość z niepewności, bo w startupie każdy dzień jest niepewny i przynosi nowe wyzwania i problemy. Dodatkowo, bardzo przydatna jest umiejętność zjednywania i przekonywania do siebie ludzi – czy to inwestorów, czy też pracowników. No i polecam być optymistą – wtedy łatwiej znosić wszelkie niedogodności.
Jakie masz dalsze plany na rozwój SentiOne?
Rozwój na rynki zagraniczne, aktualnie budujemy najlepsze rozwiązanie conversational AI w języku angielskim, hiszpańskim i niemieckim i będziemy systematycznie podbijać te rynki. Głównym celem jest zwiększanie adopcji produktu, na który jest teraz duży popyt – chatboty i voiceboty. Działamy teraz na wysokich obrotach, by ukroić dla siebie jak największy kawałek tortu, ale wierzę, że się opłaci.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS