A A+ A++

Ludzie dookoła wariują, tynk sypie się z sufitu, syreny alarmowe ryczą na tylu decybelach, że Twoje bębenki uszne nawet nie podejmują próby walki z głuchotą i na domiar złego ktoś z godnym podziwu impetem turla się po posadzce, wpadając na biurka, rozlewając wszystkim kawę.

Tak, znamy takie dni.

Jaka jest nasza pierwsza reakcja?

Pewnie dostajemy migreny.

Jaka jest nasza druga reakcja?

Może nas skusić dołączenie do tego wariactwa, bo wyda nam się to naturalne – emocje są zaraźliwe i bardzo łatwo wpaść w panikę, bo wszyscy panikują. To taki owczy pęd. Z zachowywania się tak samo jak tłum płynie spory komfort, nawet jeśli samo zachowanie nie ma z komfortem nic wspólnego.

Dlatego piszę ten tekst.

Jest też trzecia reakcja.

Dlaczego akurat spokój i jak to się ma do mobilizacji?

Widzicie, spokój też jest zaraźliwy.

Pozwalanie sobie na panikę osłabia nie tylko nas samych, ale też nasze otoczenie. Z drugiej strony trzymanie się w spokoju pomaga nie tylko nam samym, ale też naszemu otoczeniu. Roboczo nazywam takie podejście “umiejętnością podniesienia ciężaru półtora człowieka” – nawiązując do jednego z popularnych powiedzonek amerykańskiej armii. Jeśli potrafimy być silni i spokojni dla siebie, potrafimy też wesprzeć osobę obok. Jeśli nie radzimy sobie z własną paniką, osoba obok musi wspierać nas.

Zawsze wydawało mi się, z braku innego słowa, prawe? Właściwe? Potrzebne społecznie? By potrafić przez większość czasu (nie zawsze, nikt nie jest silny zawsze) dźwigać nie tylko własne myśli, ale też rozdawać darmowe “spokojki” na lewo i prawo 😀

Od lat dążę do bycia takim człowiekiem, choć łatwo nie jest.

Gra jest jednak warta świeczki. Spokój to stan, w którym nie uciekają nam z rąk smycze przywiązane do różnych emocji. Mamy nad nimi jako-taką kontrolę. Możemy JAKKOLWIEK decydować o swoim zachowaniu. I, co bardzo ważne, nie wolno mylić takiego spokoju z rozleniwieniem czy marazmem. Spokój potrafi być gniewny. Spokój potrafi być zmobilizowany.

Po prostu jest. Nie ulega panice, nie rozbiega się po podłodze, nie ulatuje z wiatrem. Jest Twój. I ciężko Ci go zabrać.

No dobra, ale łatwo tak sobie gadać o ogólnikach – jak zatem po ten spokój sięgnąć? Co zrobić, by przy następnej sytuacji wychłodzić myśli i serce na czas?

Rozwiązanie pierwsze – całościowy system

Nie ukrywam, że opowiedzenie o całości mojego systemu zachowywania spokoju w trudnych sytuacjach w ramach pojedynczego tekstu jest w zasadzie niemożliwe.

Bardzo wierzę w dzielenie się wartością “za darmo” – bo i sam dużo wiedzy dostałem “za darmo” od innych ludzi, stąd w ogóle podejmuję jakąkolwiek próbę. Poniżej przedstawię kilka toków myślenia, które mogą pomóc Ci porozkminiać dalsze pomysły na to, jak uspokajać się w nerwówę.

Ale.

Jeśli masz ochotę na kompleksowe rozwiązanie – zapraszam do mojego nowego kursu online. To najbardziej prywatna z moich dotychczasowych produkcji. Nazywa się “” i pokazuję w niej krok po kroku w jaki sposób sam ogarniam codzienność. Aktualnie – w ten sposób będzie można zgarnąć dobrą zniżkę cenową na premierę.

Preorder rusza wkrótce.

Rozwiązanie drugie – emocjonalne

W przypadku narastającej paniki najlepsze co można zrobić to spróbować przekierować własne emocje na zupełnie inne tory. Jak to zrobić? Całkiem prosto, choć nie jest to rozwiązanie intuicyjne. Otóż: kojarzycie taki głos w głowie, który regularnie podszeptuje, że nie dacie rady? Że Wam nie wyjdzie? Że na pewno ktoś będzie lepszy?

Możecie zachowywać się tak samo względem paniki 😀

Serio – zaczynacie się rozstrajać, że NA PEWNO NIE WYJDZIE?

… a co jeśli wyjdzie?

KTOŚ NA PEWNO JEST LEPSZY.

… a co jeśli jestem wystarczająco kompetentny?

NA PEWNO NIE JESTEM.

… ale sprytny na pewno jestem, to sobie poradzę.

A W OGÓLE TO JUŻ ZA PÓŹNO.

… no ale chyba lepiej zrobić cokolwiek niż nic, tak?

I tak dalej 🙂

Istnieją spore szanse, że się w ten sposób sami rozśmieszycie. To swoją drogą też jest doskonała metoda na przerwanie spirali paniki, bo jak ktoś heheszkuje to – nawet jeśli nie wpływa tym faktycznie na swój humor – przynajmniej wentyluje nadmiar nerwów, a to już sporo.

Przekierowanie swoich emocji na inne tory niż “AAA WSZYSCY UMRZEMY” to skuteczna, szybka i relatywnie prosta metoda by wyhamować narastające poczucie paniki. Nie działa długofalowo, ale działa szybko – a to wszystko czego potrzebujemy, by móc zacząć działać zgodnie z rozsądkiem.

(Aha, jeśli lubicie nieoczywiste spojrzenia na pozornie znane myśli i emocje – gorąco zapraszam do mojego podcastu. Nazywa się “” i, no właśnie, przekonujemy się w nim do najdziwniejszych pomysłów. Można go słuchać na , , i na .)

Rozwiązanie trzecie – narzędziowe

Pełni podobną funkcję do emocjonalnego, ale oprócz myśli uspokaja też ciało. Nerwy wpływają na nasz organizm w sposób fizyczny, także dobrym pomysłem jest pozbyć się ich także w sposób fizyczny. No wiecie, ogień ogniem i tak dalej 😉

Jedną z najprostszych metod na szybkie uspokojenie galopu myśli jest uspokojenie tętna i… parę głębokich wdechów. Nie żartuję. Nawet w chwilach najgłębszej paniki ciężko będzie o skuteczniejszą pomoc niż najprostsze na świecie oddychanie.

Wystarczy na chwilę odciąć się od negatywnych bodźców (ciche miejsce, toaleta, korytarz na innym piętrze), usiąść, zamknąć oczy i po prostu oddychać w pełni skupiając się na procesie oddychania, na falującej klatce piersiowej, na odcisku na stopie, na tym że bolą nas plecy, na tym że czujemy chłód na policzkach, bo obok jest klimatyzator.

To taka medytacja / mindfullness w pigułce. Brudna i pozbawiona kulturowej otoczki, ale skuteczna pod kątem psychologicznym. “Osiowanie” swoich myśli dzięki mentalnemu byciu “tu i teraz” i fizycznemu wyciszaniu bodźców działa.

Tak zwyczajnie.

Rozwiązanie czwarte – oparte o wartości

Nie wiem jak tam u Was z takimi zabawami, ale ja bardzo lubię dociągać do pewnych standardów. Z literatury, historii, kultury czy nawet prywatnego życia podglądam różne budzące mój podziw postawy względem życia i potem zastanawiam się w jaki sposób ja TEŻ mogę tak się zachowywać.

I potem tego od siebie wymagam.

To pewnie wymaga pewnego konkretnego typu charakteru, ale serio: pomyślcie o tym, jak zawsze chcieliście się zachowywać w przypadku narastającej paniki. Czy chcecie być składową owczego pędu i biegać wszędzie i drzeć japę?

Czy chcecie być tym spokojnym ogniwem, które nie daje się płomieniom, które krok po kroku, osoba po osobie przywraca chłód w pomieszczeniu?

Wybierzcie, kim chcecie być.

A potem po prostu bądźcie.

Dla części z Was to będzie niemożliwe.

A części z Was nie muszę dopowiadać ani słowa więcej.

(O takiej dychotomii patrzenia na sprawy też opowiadam w swoim podcaście. Niedawno była premiera, więc pozwolę go sobie drugi raz zareklamować 😀 Podcast nazywa się “” i, no właśnie, przekonujemy się w nim do najdziwniejszych pomysłów. Można go słuchać na , , i na .)

Rozwiązanie piąte – moje

Nie jest dla każdego. Ale u mnie działa, więc opowiem.

Mało co mnie tak uspokaja jak postawienie na pełen pragmatyzm i lekkie, ale: powtarzam, LEKKIE(!) potraktowanie problemu egzystencjalnym nihilizmem 😀 Nutka praktycznego pesymizmu też się przydaje. To brzmi w połowie mrocznie a w połowie memowo, ale dajcie mi chwilę, to się należycie wyjaśnię.

Wiecie co robię, gdy czuję, że zaczynam panikować?

Zadaję sobie pytanie, tak jak pokazałem trochę wcześniej. Tylko że na mnie działają inne pytania. Ja siebie nie pytam, czy dam radę, bo ja wiem, że dam radę. Jestem świadom swoich umiejętności i raczej w nie nie wątpię. Często jednak odczuwam irracjonalne lęki związane z późniejszym odbiorem tego, czym się zajmuję.

Lubię więc sam siebie spytać: ziomek, a co jeśli to bez znaczenia?

I wiecie co się nagle okazuje? Że ten cały pożar w mojej głowie faktycznie jest po nic. Że po prostu czysto emocjonalnie rozkręciłem sobie w myślach jakąś spiralkę, która realnie nie ma ani początku, ani nie ma nawet żadnego sensownego końca. Więc ją gaszę i olewam, bo wzruszenie ramion to aż przesadna reakcja na podobne bzdury.

Chyba, że problem jest głębszy.

W przypadku cięższych problemów nauczyłem się natychmiast wyobrażać sobie NAJGORSZY MOŻLIWY SCENARIUSZ. A potem się z nim godzę. A potem jestem w pełni spokojny, bo skoro nie przeszkadza mi najgorszy możliwy scenariusz, no to przecież może być tylko lepiej, tak?

Myślę sobie przed nagrywaniem kolejnej lekcji: NA BANK się nie sprzeda. I nagle się nie przejmuję tym w ogóle, bo robię go z miłości, robię go bo wierzę w jego wartość. I mam gdzieś, czy poradzi sobie handlowo, czy nie.

Myślę sobie przed wysłaniem trudnej wiadomości: po tej uwadze NA BANK relacja ulega dezintegracji i do widzenia. I nagle biorę ciężki wdech ale i tak wysyłam tę wiadomość, bo wiem, że nie chcę nigdy więcej bać się mówić co sądzę, NAWET jeśli skutkiem może być ciężki kwas.

Myślę sobie przed opublikowaniem tego tekstu: NA BANK nikt w niego nie kliknie. I nagle mam to gdzieś, bo wiem, że piszę go dla tych paru osób, którym pomoże lepiej sobie poradzić z nadchodzącym wyzwaniem.

Ale – powtarzam – to nie jest rozwiązanie dla każdego, bo takie harce z umniejszaniem stawek w życiu potrafią doprowadzić do paraliżującego marazmu. To po prostu świetnie sprawuje się u mnie, ale ja jestem dosyć pancerny jeśli chodzi o te sprawy 🙂

I przy okazji – jeśli taki tok myślenia i Tobie wydaje się bliski, . Będę w nim wspominał o tym, co jest poprawną i super skuteczną metodą radzenia sobie z różnymi sytuacjami. Ale będę też opowiadał o tym, co robię ja. A ja robię różne dziwne rzeczy 😛

No to co, moi drodzy.

Spokoju życzę, bo czemu nie 🙂

Ciao ,

 

Autor zdjęcia: ze zbiorów .

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułEkoNews #1 – ekologiczne akcesoria, ciekawostki i rozwiązania
Następny artykułDodatkowo i nietanio