Liczba wyświetleń: 598
„Pozytywne myślenie” chyba już przestało być modne. Od czasu wprowadzenia forów internetowych oraz możliwości wpisywania dowolnych komentarzy nasiliły się negatywne emocje, nazywane eufemistycznie „hejtem” (od angielskiego słowa „hate”, czyli „nienawiść”). Każde dziecko wie, co to znaczy „nienawiść”. Ta z kolei ma dwa źródła lingwistyczne – rdzeń słowotwórczy „wiść” występuje w słowie „zawiść” (czyli patologiczna zazdrość), a także w formie „na widzeniu”.
Ostatecznie zatem mogę stwierdzić, że nienawiść to stan umysłu, kiedy ktoś chce, aby coś nie istniało, albo chociaż zniknęło z jego pola widzenia (co z oczu, to z serca). Ktoś, kto nienawidzi kogoś, często mu po prostu nawet nieświadomie zazdrości i nie mogąc znieść tego stanu, włącza mechanizm obronny w postaci nienawiści. „Nie chcę widzieć” – to mogłoby być motto każdego trolla czy hejtera, ale oba te określenia są bez sensu, bo nie oddają powagi sytuacji.
Internet, a szczególnie media socjalne zabiły bardzo wielu ludzi. Największe natężenie negatywnych emocji jest u zarania dorosłości, potem się stabilizuje, skacze raz jeszcze w górę przed samą emeryturą, by potem stopniowo opadać aż do zupełnego wyciszenia wśród ludzi po 70 roku życia. Każda z was kogoś nienawidziła, ja też. Każdy z was kogoś nienawidził, ja też. Udało mi się. Negatywne emocje zaczęły maleć, stopniowo schodzić na dalszy plan. Już wtedy nie chce się kogoś lub coś zniszczyć (żeby nie istniało), albo zawłaszczyć (wrogie przejęcie), ale zaczyna się rozumieć, że owszem, można zburzyć to, co stare i złe.
Tyle że nienawiść wykonuje czasem połowę roboty, a poza tym nie tędy droga. Ludzie, którzy nienawidzą, bardzo cierpią, czują się przytłoczeni bodźcami, nic więc dziwnego, że „nie chcą widzieć”. Pomóc mogą sobie tylko sami, ja tylko mogę podpowiedzieć, że aby przestać mieć negatywne emocje, nie sięgajmy po kolejne poradniki pozytywnego myślenia, bo myśli raczej na wpływają na afekty i uczucia (inaczej zakochani mogliby się odkochać). Raczej dopuść prawdę, że nienawidzisz wszystko i wszystkich – siebie samą, rodziców, byłego chłopaka, księdza, nauczyciela, Boga. Czasem nienawiść przykrywa i racjonalizuje nieszczęśliwą miłość – nie mogę cię mieć, więc cię zniszczę, żeby żadna inna cię nie miała. Czasem nienawiść to zwyczajne zmęczenie bodźcami.
W ciągu życia jeden człowiek przeżywa tyle informacji i emocji, co wszyscy zmarli od pierwszych ludzi do dzisiejszych razem wzięci. Jaka to możliwość mocy. Czasem nienawiść to zraniona miłość. Aby przejść do spokoju, bo nienawiść często łączy się ze strachem („a jak nie dam sobie rady, zabiję siebie albo jego?”, etc.), najpierw wejść trzeba – nomen omen – w strefę buforową, czyli neutralną, obojętną. Czasem rzeczywiście znak minus nienawiści i znak plus miłości się znoszą i tworzą chłód, ale istnieje też stara technika ascetyczna „distacco”, czyli święta obojętność na wszystko, co na świecie zasłania praktykującemu ascezę Boga. Nie jest więc tak, że „lepiej nienawidzić, niż wszystko zlewać”. Zlewanie wszystkiego na jakiś czas zda egzamin. Jednak bez próby odzyskania spokoju sumienia (katolicy mają na przykład spowiedź, inne religie też mają sposoby na negatywne emocje, szczególnie te wyższe, duchowe), nie będzie radości.
Nienawiść jest wszędzie. Otacza cię zewsząd. Jest tam, gdzie jest tłum. Na przystankach, w kolejce sklepowej, na poczcie, w banku. Nie lubi się nudzić i niecierpliwi się, gdy ktoś na stoisku mięsnym robi tygodniowe zakupy. Automatyczne nienawistne myśli wewnętrzne gotowe. „Przestałaby być, k***a, tyle kupować. Nie mam, k***a, czasu. Tyle spraw mam na głowie”. Czujecie to? Jedna głupia sprawa, a potem nieraz kilka dni wyrzutów sumienia z głowy.
Szczególnie tak mają ludzie o źle ukształtowanym, tak zwanym „wąskim sumieniem”. Wszędzie widzą zło i czują swąd szatana, który miał się dostać do najwyższych sfer watykańskich. Ale to już na inny temat. W każdym razie negatywne emocje, jako starsze ewolucyjnie i spełniające ważną rolę u zarania naszych dziejów, dziś są przeważnie szkodliwe. Ponieważ są stare, więc silne. Im dana funkcja w ewolucji jest starsza, tym mocniejsza. Stąd istnieje naturalna grawitacja, czy nawet „poślizg emocjonalny” w dół, w stronę piekła nienawiści. Lewitujący odrywali się więc dosłownie nie tylko od dobrych czy neutralnych, ale przemijających rzeczy. Przede wszystkim przestali chcieć mieć rację. Odrywali się więc od siebie samych, od tego parcia na szkło, a wtedy na papier. Odrzucali całe zło, nawet to, co miało tylko pozór zła.
Oczywiście, nienawiść ostatecznie spełniała kiedyś jakąś paradoksalnie pozytywną rolę. Czy jednak ofiary trwającego już ze trzy dekady hejtu zgodziłyby się z taką interpretacją? Ja się w każdym razie nie zgadzam, że „nienawiść coś dobrego robi”. Uczucia ze spektrum nienawiści zawsze, choć chwilowo poprawiają nastrój i działają przeciwbólowo i przeciwlękowo, zawsze ostatecznie niszczą i podmiot i przedmiot nienawiści.
Zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Wiem o tym, bo widziałem. I nigdy nie chciałbym już odczuwać negatywnych emocji. One będą, owszem. Problem w tym, że podczas każdej awantury i kłótni istnieje punkt, po którym nie ma już powrotu.
Autorstwo: Rafał sulikowski
Źródło: WolneMedia.net
Poznaj plan rządu!
OD ADMINISTRATORA PORTALU
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS