W Rosji co 40 minut z rąk partnera ginie kobieta, za co w dużym stopniu odpowiada prawo, które za pierwszy akt przemocy nie karze. Polska mogła mieć podobne przepisy.
Podobno przeciwieństwa się przyciągają. Głośny projekt nowelizacji polskiej ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, który pojawił się ostatniego dnia 2018 r., przewidywał m.in., że procedury chroniące ofiary można zastosować dopiero od „drugiego razu”. Czyli że pierwsze rodzinne pobicie nie boli ani ofiary, ani – w sensie prawnym – państwa.
Ujawnienie projektu doprowadziło do dymisji wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbiety Bojanowskiej. A rząd szybko wycofał się z tej zmiany. Ale sam projekt był zdumiewająco podobny do tego, który w 2017 r. zatwierdzono w Rosji. Zgadzały się zresztą nie tylko zasadnicze przepisy, ale także popierające go argumenty: polskie rodziny – tak jak rosyjskie – uznane zostały za „tradycyjne”, co w obu narodowych dyskursach oznacza: lepsze oraz „wolne od przemocy”. Historia rosyjskiej ustawy przemocowej jest tu o tyle pouczająca, że widać już jej skutki.
Kobiety kobietom
Dwa lata temu Władimir Putin podpisał ustawę depenalizującą jednorazową przemoc domową. Tym samym przesunął odpowiedzialność za taki czyn z kodeksu karnego do administracyjnego. Obecnie więc każde pierwsze pobicie w rodzinie nieskutkujące poważnymi obrażeniami, takimi jak utrata wzroku, słuchu, złamanie, zagrożenie zdrowia i życia, traktowane jest jedynie jako wykroczenie, a nie, jak wcześniej, przestępstwo.
Duma przyjęła tę ustawę wyraźną większością: za było 380 posłów na 450, przeciw – tylko trzech. Co ciekawe, nie zaoponowała żadna kobieta. Zaskakujący jest też fakt, że projekt ustawy przygotowały posłanki z putinowskiej partii Jedna Rosja, a przede wszystkim Jelena Mizulina, senatorka Rady Federacji, która już w 2016 r. alarmowała o potrzebie przyjęcia takiego rozwiązania.
Wówczas rząd odrzucił jej pomysł, aby dekryminalizować pierwszą przemoc, tłumacząc, że nie ma żadnych statystyk, które usprawiedliwiałyby taką zmianę. Z kolei członkowie Jednej Rosji, z której wywodzi się Mizulina, głośno podkreślali, że senatorka nie może liczyć na ich poparcie. Zdaniem jedinorossów, przeprowadzona w Rosji w 2016 r. ogólna dekryminalizacja czynów dotąd zabronionych – w tym pobicia, niepłacenia alimentów, posługiwania się cudzym dowodem i drobnych kradzieży – która miała usprawnić działanie rosyjskich sądów i odciążyć je od „drobnych spraw”, celowo nie objęła przypadków przemocy domowej. Usprawiedliwiano to względami bezpieczeństwa i obowiązującym kodeksem rodzinnym.
Mizulina nie przejęła się tym, podkreślając, że „zdanie władzy nie jest wyrokiem w tej sprawie”, a ustawa z pewnością zostanie z czasem rozpatrzona i przyjęta. Miała rację. Cztery miesiące później projekt wrócił do Dumy z inicjatywy innych posłów. Mizulina wystąpiła tym razem jedynie jako współautorka projektu.
Od dwóch lat sprawcy przemocy domowej mogą więc spać spokojnie. Wcześniejsze kary, wśród których znajdowały się m.in. obowiązkowe prace społeczne (360 godzin), sześciomiesięczny areszt, pozbawienie lub ograniczenie wolności na okres do dwóch lat, przestały im grozić. Dziś mogą się spodziewać kary grzywny – od 5 do 30 tys. rubli (290–1700 zł), a w przypadkach ekstremalnych kary aresztu do 15 dni. W ten sposób przypadki przemocy domowej zostały sprowadzone do poziomu ulicznej awantury.
Tym posunięciem Rosja ściągnęła też na siebie krytykę ze strony ONZ oraz Rady Europy. Mimo ostrego sprzeciwu obrońców praw człowieka, prawników i aktywistów, podkreślających, że nowy przepis będzie dodatkową bronią w rękach osób skłonnych do agresji, Rosja stała się jedynym państwem europejskim, w którym ustawa o przeciwdziałaniu przemocy de facto pozwala na przemoc.
Dogadajcie się
Efekty zmiany przepisów są aż nadto widoczne. W gazetach pojawiają się nagłówki informujące o kolejnych przypadkach skatowania lub zabicia kobiety przez partnera. Więcej pracy mają obrońcy praw człowieka, prawnicy. Nawet rosyjscy policjanci, często odmawiający przyjmowania zgłoszeń domowych, którzy tradycyjnie stosują strategię „dogadajcie się”, ewentualnie: „proszę dzwonić, jak będzie trup”, musieli się zabrać do pracy, bo trupy zaczęły się pojawiać coraz częściej.
Tylko w 2017 r. do moskiewskiego centrum Anna udzielającego pomocy kobietom, które doświadczyły przemocy, zgłosiło się 26 tys. ofiar. Dla porównania: trzy lata wcześniej było ich 8 tys. O krwawym żniwie dekryminalizacji zaledwie kilka dni po przyjęciu ustawy alarmowali też jekaterynburscy policjanci oraz Jewgienij Rojzman, mer miasta: liczba interwencji drastycznie wzrosła ze 120–130 na dobę do 300–350. Z danych opublikowanych przez Departament Sądowy przy Sądzie Najwyższym wynika, że liczba rozpraw dotyczących przemocy domowej zwiększyła się trzykrotnie: z 55 tys. w 2016 r. do 161 tys. rok później.
Według adwokatki Marii Dawtjan z Centrum Pomocy Ofiarom Przemocy Domowej 90 proc. zgłoszeń tego typu nie jest nawet rozpatrywanych, a co za tym idzie – nie wszczyna się na ich podstawie śledztwa. Z raportu rosyjskiego MSW wynika z kolei, że grupę najcięższych, najbardziej brutalnych przestępstw w 40 proc. stanowią przypadki przemocy domowej.
Z tego samego źródła wiadomo, że corocznie z ręki partnera ginie w Rosji 14 tys. kobiet rocznie – jedna co 40 minut. Niewiele lepiej prezentuje się zresztą sytuacja mężczyzn: w ciągu roku ginie ich 10 tys. Nietrudno zgadnąć, że większość z nich to wieloletni kaci, często tracący życie na skutek niespodziewanej dla nich reakcji kobiety, która za którymś razem decyduje się bronić.
Nigdy natomiast nie dowiemy się, ile w rzeczywistości osób zostało skrzywdzonych. Tylko szacunkowo przyjmuje się, że ponad połowa ofiar przemocy domowej nie zgłasza sprawy na policję. Z różnych powodów. Nie bez znaczenia jest fakt, że policjanci często radzą ofierze, by samodzielnie znalazła rozwiązanie konfliktu. Przeważnie w obawie, że ta rozmyśli się, pogodzi ze swoim oprawcą i wycofa zeznania, „marnując” tym samym kilka godzin papierkowej pracy funkcjonariusza.
Także z tego powodu policjanci nierzadko bagatelizują problem i nie interweniują, odmawiając przyjęcia telefonicznego wezwania, bądź wypisują mandat, który jest tylko kolejnym wydatkiem obciążającym rodzinny budżet. Bezczynność policji zasłaniającej się absurdalnym argumentem, że „nie należy wtrącać się w sprawy rodzinne”, sprawia, że część ofiar przestaje szukać pomocy i cierpi, często przez wiele lat, w tajemnicy.
Wpływ na milczenie ofiar mają również zmiany wprowadzone w sam przebieg procesu postępowania. Kobieta jest zobowiązana w sądzie samodzielnie i często w obecności agresora udowadniać, że jest ofiarą przemocy domowej, podczas gdy oskarżony, czyli jej oprawca, ma przyznanego obrońcę z urzędu. Zebranie niezbędnych dowodów, poddanie się obdukcji, prawidłowe zabezpieczenie śladów zazwyczaj okazuje się zadaniem ponad siły ofiary, która rezygnuje i wycofuje zeznania.
Obrońcy praw człowieka w Rosji podkreślają, że jedynym plusem tej patologicznej sytuacji jest to, że zwiększyła się świadomość społeczeństwa. Odzwierciedla to choćby fakt, że jeszcze w 2016 r. w całej Rosji funkcjonowało zaledwie 12 miejsc, w których kobiety doświadczające przemocy domowej mogły znaleźć schronienie. Dzisiaj jest ich już 100. Dekryminalizacja sprawiła jednak, że osoby zdolne do jej stosowania poczuły się niemal całkowicie bezkarnie.
Mężczyzna ma godność
„Przepis o klapsach” – tak o wcześniejszych przepisach o przemocy w rodzinie mówili ich przeciwnicy, inicjatorzy dekryminalizacji. Kapłani Cerkwi prawosławnej nazwali go inaczej: przepisem uniemożliwiającym wychowanie. Ich stanowisko nie zmieniło się do dzisiaj.
Jedna z komisji cerkiewnych wydała w marcu 2018 r. oświadczenie, z którego wynika, że głowa Kościoła prawosławnego popiera nowe przepisy, uważając za niedopuszczalne, by rodzic „strofujący” dziecko mógł z tego powodu zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Patriarcha potępił również ewentualne próby przywrócenia poprzedniego stanu, podkreślając, że tę dyskusję w społeczeństwie wywołały nie publikowane statystyki o liczbie ofiar, ale propagowany w Rosji przez „zagranicznych agentów feminizm i inne antyrodzinne ideologie”.
Osoby popierające dekryminalizację od samego początku w swoich wypowiedziach nawiązywały do obrony tradycyjnych wartości, ochrony jednostki, jaką jest rodzina, zdrowego rozsądku społeczeństwa, które przecież „nie popiera jakichkolwiek aktów przemocy”. A także konieczności „zachowania godności mężczyzny”, do czego – według senatorki Mizuliny – najwyraźniej niezbędna jest możliwość stosowania kar cielesnych. Zdołała ona przekonać do swoich racji niemal wszystkich deputowanych rosyjskiej Dumy, argumentując, że rodzinne konflikty i nieporozumienia nie mogą być klasyfikowane jako przestępstwo.
Dzisiaj, dwa lata po zmianie przepisów, rosyjscy politycy przyznają: dekryminalizacja przemocy domowej była błędem. Z tą opinią zgadza się również większość społeczeństwa, o czym świadczy raport FOM (Fundacji Opinia Społeczna), z którego wynika, że 55 proc. Rosjan uważa, że za przemoc domową powinna grozić odpowiedzialność karna, a 79 proc. z nich podkreśla, że kłótnia nie może być usprawiedliwieniem dla zastosowania przemocy.
W Polsce natychmiastowa reakcja organizacji pozarządowych i presja społeczna zadziałały zawczasu i doprowadziły do wycofania się rządu z podobnego pomysłu dekryminalizacji pierwszej przemocy rodzinnej, a sama autorka nowelizacji straciła stanowisko. Pozostał jednak niesmak i niepokój, że gdyby nie wspomniana presja, i u nas przemoc zaczynałaby się od drugiego razu.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS