A A+ A++

Magdalena Dziewguć: Zajmuję się chmurą. Zdaję sobie sprawę, że dla osób pracujących w bardziej tradycyjnych środowiskach zajmowanie się chmurą nie brzmi poważnie. Gdyby pani powiedziała: dyrektor ds. serwerów albo dyrektor ds. infrastruktury, to zapewne brzmiałoby to zupełnie normalnie. Chciałam jednak zapewnić, że chmura jest bardzo poważnym tematem. To nowa forma dostarczania technologii. Mieści się w niej infrastruktura, a w niej serwery, ale też wiele elementów, które łączą infrastrukturę i pozwalają na maksymalne wykorzystanie technologii. Chmura dostarcza moc obliczeniową, technologię podawaną z czegoś w rodzaju bardzo dużego komputera, co pozwala firmom wykonywać duże operacje technologiczne lub wykorzystywać nowoczesne rozwiązania, jak analiza danych czy sztuczna inteligencja, bez potrzeby organizowania własnej infrastruktury.

Rozwija pani jeden z najbardziej nowoczesnych technologicznie biznesów, który jest częścią Google. Z wykształcenia psycholożka, prawniczka i menedżerka, co chyba obala dwa mity: że kobiety nie robią kariery w technologiach, a drugi, że koniecznie trzeba być geekiem komputerowym, żeby taką karierę zrobić…

– Tak, myślę, że ten stereotyp powoduje dużo złego, bo z jego powodu wciąż stosunkowo mało kobiet wybiera karierę w branży technologicznej. A kobiety w tej branży są bardzo potrzebne, nie tylko dlatego, że są świetnymi matematyczkami i informatyczkami, potrafią projektować rozwiązania technologiczne tak samo dobrze jak mężczyźni, lecz przede wszystkim dlatego, że technologie nie są dla technologii, tylko dla ludzi. Są warte tyle, ile korzyść, jaką dają konkretnym użytkownikom.

Od czego pani zaczynała?

– Zaczęłam pracować bardzo, bardzo wcześnie, praca była dla mnie od początku czymś pociągającym. Wierzyłam, że branie spraw w swoje ręce, wychodzenie z inicjatywą, tworzenie projektów zmienia rzeczywistość. Jednym z moich początkowych doświadczeń był pierwszy finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Będąc jeszcze w szkole podstawowej, poczułam, że mam wpływ na to, jak wiele osób zaangażuje się w ten finał, jak dobrze zostanie poprowadzony ten projekt i że dzięki pomysłom, energii, ludziom, których udało się zmobilizować, zbierzemy dużo pieniędzy. Po latach myślę, że to chyba był ten pierwszy impuls, który mi pokazał, że można mieć na rzeczywistość wpływ, który się od razu materializuje.

Później zaczęła pani pracować w firmie software’owej…

– Tak, było to już na początku studiów, pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Miałam szczęście, bo trafiłam do skandynawskiej firmy, która już wtedy była bardzo otwartą organizacją: płaskie struktury, bardzo inkluzywna organizacja, atmosfera zespołowa, w której naprawdę nikt nie zwracał uwagi na to, kto skąd pochodzi, ile ma lat, czy jest kobietą, czy mężczyzną.

Posłuchaj tego wywiadu w podcaście: Magdalena Dziewguć Forbes Women Podcast

Czy w pracy zawodowej zawsze trafiała pani na takie równościowe firmy?

– Niestety, nie. Moja kariera – świadomie też tak wybrałam – była podróżą przez wszystkie chyba światy. Świadomie zmieniałam środowisko, bo chciałam poznać inne, nowe miejsca. Pracowałam w spółkach skarbu państwa, w tzw. czempionach narodowych, pracowałam dla oligarchy, ale też dla francuskiego telekomu. I nie mogę, niestety, powiedzieć, że wszystkie te organizacje były tak samo przyjazne.

W końcu trafiła pani do Google’a. To była duża zmiana?

– Pierwszy szok przeżyłam już pierwszego dnia. Kiedy przyszłam, dostałam badge’a i komputer, i tyle. Wiadomość, którą firma mi wysłała, brzmiała mniej więcej tak: „Skoro cię zatrudniliśmy, to znaczy, że sobie poradzisz i wiesz, co robić…”. Do tej pory tak zwany proces onboardingu, czyli wdrażania pracownika do nowej firmy, a ja już kilka razy zmieniałam pracę, rozłożony był na tygodnie, jeśli nie na miesiące. A tutaj spodziewano się, że sama wyszukam sobie zadania, sama je zdefiniuję i będę wiedziała, jak je wykonać. I choć bardzo mi to podejście odpowiadało, bo właściwie taki self-driving car, który jest podstawową formą zatrudnienia w Google’u, to coś, co jest bardzo spójne z moją osobowością, to jednak był to dla mnie szok. Nie było blisko przełożonego, który wyznacza zadania, kierunki, ale i rozlicza.

Czy prawdziwe są legendy o pracy w Google’u, sposobie, w jaki ludzie się komunikują, a nawet ubierają?

– Nie ma czegoś takiego jak dress code i dostosowanie się do tego zajęło mi kilka miesięcy. Przyszłam jednak z dość wysokiego stanowiska, pracowałam w przestrzeni biznesowej, w której wizerunek kobiety był jasno określony: garnitury, garsonki, buty na obcasach. Byłam przyzwyczajona do takiego stylu ubierania się, tymczasem po kilku pierwszych tygodniach w Google’u koleżanka powiedziała do mnie: „Magda, wiesz, może ci tego nikt nie powiedział, ale weź już wyrzuć te ubrania”. Trochę czasu zajęło mi, zanim zrozumiałam, że przez całe swoje życie przebierałam się do pracy.

Przebierała się pani? Za kogoś innego?

– Przebierałam się w mundur, którego – może tylko w mojej głowie – ode mnie oczekiwano. Kiedy szłam na spotkanie z prezesem banku czy ważnym przedsiębiorcą, okazywałam mu szacunek przez to, że przebierałam się w garsonkę. I naprawdę trudno było mi samej sobie wytłumaczyć, że przecież to jest bez znaczenia, a mój partner biznesowy spotyka się ze mną, ponieważ mam coś wartościowego do powiedzenia. A od tego, czy włożę granatową, czy szarą sukienkę, efekt tego spotkania nie zależy. Kilkanaście miesięcy zajęło mi, zanim doszłam do tego, że mogę iść do prezesa banku w martensach w kwiatki, bo to jest właśnie taki rodzaj butów, który mi najbardziej odpowiada i że prezesowi naprawdę nie będzie to przeszkadzać.

Jakie znaczenie ma dla pani autentyczność, możliwość bycia sobą w pracy?

– Tak się złożyło, że zaczęłam pracować bardzo wcześnie i bardzo wcześnie zaczęłam zajmować wysokie stanowiska. Całe moje życie byłam najmłodsza, dużo młodsza od moich kolegów na równoległych stanowiskach i wielokrotnie doświadczałam, że to robi różnicę. Nawet w tak oczywistych sprawach jak wynagrodzenie, podział budżetu czy wpływ na decyzje – uważano, że jako młodsza nie potrzebuję pewnych rzeczy, mogę jeszcze poczekać, jakoś sobie poradzę. Przebieranie się w szarą garsonkę, szpilki, robienie ostrzejszego makijażu miało mi dodać agresywności, siły, biznesowego wigoru i pomóc wygrywać w codziennych potyczkach. Z czasem nauczyłam się tego tak dobrze, że nie czułam, że się przebieram. Rano wkładałam mundur, barwy wojenne na twarz i zasuwałam na pole bitwy. Google to pierwsza firma, w której naprawdę mogę być sobą, mało tego, jestem sobą.

W Google nie ma oczekiwań?

– Nawet nie da się udawać. Jest to zupełnie inna kultura, zupełnie inny sposób funkcjonowania i trzeba być sobą, żeby być wrażliwym, otwartym, kreatywnym, twórczym, choć w związku z tym też troszeczkę bezbronnym. Łatwiej jest grać osobę w garsonce, oddzielać życie zawodowe, mówiąc: to mnie nie dotyczy, zdejmuję ten mundur i już się nie przejmuję tym, czy ten budżet się wywali, czy się nie wywali… Kiedy się jest sobą i całym sobą angażuje się w pracę, to jest się też dużo bardziej bezbronnym. Naprawdę najtrudniej w życiu jest być sobą, dużo łatwiej jest przebierać się do roli według oczekiwań, które ktoś zdefiniował.

Przeczytałam, że pani zdaniem work-life balance nie istnieje. Dlaczego tak pani sądzi?

– Work-life balance jest w mojej ocenie teorią z przeszłości, wymyśloną chyba po to, żeby dać pracownikom korporacji nadzieję, że jeśli będą się starać i pracować, robić plany naprawcze, to zbliżą się do tej równowagi. Myślę, że dla ludzi, którzy pracują z wyboru, z pasji, dla których praca jest istotnym obszarem spełnienia zawodowego, nie ma czegoś takiego jak: o 17 przełączam się na życie prywatne. Podejrzewam, że kiedy pani przygotowuje się do ciekawego wywiadu albo pracuje nad jakimś tematem, to budząc się rano albo jedząc śniadanie, myśli pani o elementach związanych z tym materiałem albo zapisuje sobie w notatniku pytania. Tak samo robię ja, kiedy pracuję nad dużym projektem albo inwestycją. Idę na spacer z moim małym synkiem, on zbiera liście, a ja kombinuję, jak domknąć budżet, zorganizować wsparcie. I nie jest to coś, do czego ktoś mnie zmusza, ani syndrom tego, że mam zaburzony work-life balance, tylko dowód na to, że lubię swoją pracę, jestem w nią zaangażowana, zależy mi na jej efekcie. Po chwili mogę pójść z dzieckiem na huśtawkę, skupić się tylko na tym, a projekt na chwilę zamknąć w skrzynce. Wierzę w work-life integration, w to, że mając fajną pracę, przemyślane życie zawodowe, które jest świadomym wyborem, możemy spokojnie jedno i drugie zmieścić w kalendarzu.

– Work-life balance jest w mojej ocenie teorią wymyśloną chyba po to, żeby dać pr … czytaj dalej
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRówna firma. Elastyczna praca: szansą, ale pod jednym warunkiem
Następny artykułAmanda Gorman, Janet Yellen, Gina McCarthy… Kobiety w rządzie USA