A A+ A++

Ponad 30 pozwów przywódcy USA, który żąda unieważnienia wyborów i przyznania mu zwycięstwa, wylądowało w koszu. Sąd apelacyjny z Filadelfii orzekł pod koniec listopada, że „skarga Donalda J. Trumpa nie ma prawnego sensu”. Z równym wstrętem potraktował go najwyższy organ trzeciej władzy. We wtorek opublikował jednozdaniową odmowę, nie zaszczycając absurdalnych roszczeń choćby słowem komentarza. Dokumentu nie podpisał żaden członek SN, co oznacza, że cała dziewiątka, w tym troje mianowanych przez Trumpa, jednomyślnie uznała pozew za bezpodstawny.

Czytaj też: Zmutowane jaszczury udające ludzi, monotonne piosenki albo maklerzy o długim serdecznym palcu – wyobraźnia twórców teorii spiskowych, kto odpowiada za kryzys, jest nieograniczona

Demolowanie norm

Amerykanie i światowe media z zapartym tchem obserwują próby przeprowadzenia de facto puczu, ale warto zwrócić uwagę, że sądy okazały się skuteczną barierą także wobec innych poczynań Trumpa. W ubiegłym tygodniu sędziowie federalni uznali za nielegalny dekret, który ograniczał wysokość płac dla wysoko kwalifikowanych cudzoziemców zatrudnianych zgodnie z prawem przez amerykańskie firmy. Wcześniej zapadło orzeczenie, że prezydent naruszył przepisy, mianując Chada Wolfa p.o. sekretarza bezpieczeństwa krajowego a Williama Perry’ego Pendleya – dyrektorem Biura Gospodarki Gruntami, zatem ich decyzje są nieważne.

Trump rozpoczął wojnę z TikTokiem, aplikacją używaną głównie przez młodzież do kręcenia krótkich filmów, jednak stanowiącą ponoć krytyczne zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego. Właścicielowi serwisu czyli firmie ByteDance nie pomógł fakt, że serwery znajdują się w Stanach Zjednoczonych, a funkcję prezesa pełni obywatel USA. Prezydent zarządził, że TikTok musi kupić w ciągu 90 dni przedsiębiorstwo amerykańskie, albo 80 milionów tutejszych użytkowników zostanie na lodzie. Sąd zapewnił serwisowi ochronę przed zakusami władz.

Co najważniejsze, zarówno pozwy dotyczące wyborów jak samowoli administracji rozstrzygają na niekorzyść Trumpa sędziowie konserwatywni i liberalni, demokraci i republikanie, zawdzięczający stanowiska obecnemu przywódcy i poprzednim. Wskutek zdominowania przez prawicę izby wyższej, Kongres przestał pełnić funkcję kontrolną wobec władzy wykonawczej. Partyjni towarzysze prezydenta drżą ze strachu, bo potrafi zniszczyć każdego jednym tweetem. Do tej pory tylko paru przyznało publicznie, że wybory wygrał Joe Biden. Przez cztery lata pozwalali bossowi bezkarnie demolować normy prawne i etyczne. Jedynie sądy mówiły: „dość”!

– Za każdym razem, gdy próbował arbitralnie poszerzyć granice swoich kompetencji, sędziowie przywoływali go do porządku – podkreśla mecenas Marisa Maleck, dawna asystentka członka SN Clarence’a Thomasa i radczyni Komitetu Partii Republikańskiej Dystryktu Stołecznego, która zrezygnowała z funkcji po wyborach w 2016 r. Przedtem wraz z dziesiątkami innych konserwatywnych prawników podpisała list otwarty ostrzegający partię, że „Trump nie nadaje się na prezydenta, ponieważ wielokrotnie dowiódł braku poszanowania dla przepisów i norm przyzwoitości”. Niestety miała rację.

Nowojorski cwaniak nie rozumiał tylko, że ustrój polityczny działa inaczej niż branża budowlana. Myślał, że nominaci będą odpłacać się przychylnymi werdyktami. Senat zatwierdził 229 kandydatów prezydenta, co daje średnią 57 rocznie. Wskaźniki George’a W. Busha i Baracka Obamy wynosiły 41. Owszem, sędziowie kierują się – poza literą prawa – poglądami, ale bardzo rzadko biorą pod uwagę uwarunkowania polityczne.

System kontroli i równowagi

Konserwatywny Sąd Najwyższy odmówił nawet unieważnienia dekretu Baracka Obamy DACA (Deferred Action for Childhood Arrivals) gwarantującego stały pobyt 800 tysiącom osób, które wjechały do USA nielegalnie jako małe dzieci, ale pokończyły tu szkoły a często studia, i kulturowo są Amerykanami bardziej niż dorośli z wizą emigracyjną. Sędziowie nie pozwolili także zadawać podczas spisu powszechnego ludności pytań o obywatelstwo, konkludując, że takie rozwiązanie mijałoby się z celem: imigranci bez papierów odmawialiby udziału i tym samym zaniżali realną wielkość populacji.

Okoniem stawał wraz z innymi Neil Gorsuch, którego Trump powołał wkrótce po objęciu władzy. Przyłączył się do większości (6:3), która wbrew stanowisku Białego Domu, orzekła, że LGBT przysługuje ochrona pracownicza na mocy ustawy o prawach cywilnych z roku 1964. Tenże sędzia wraz z kolejnym świeżo upieczonym nominatem Brettem Kavanaughem uznał, że prezydent musi okazać zeznania podatkowe wielkiej ławie przysięgłych prowadzącej postępowanie karne (7:3).

„W naszym systemie władzy nikt nie stoi ponad prawem – napisał Kavanaugh, uzasadniając rozstrzygnięcie. – Oczywiście zasada powyższa dotyczy również głowy państwa.” – Werdykt trochę nas zaskoczył – przyznaje inny sygnatariusz wspomnianego listu z 2016 r. Pejman Yousefzadeh. – Mimo powołania skrajnie prawicowego Sądu Najwyższego, jego członkowie – wbrew licznym obawom – nie ulegają personalnej presji Trumpa.

– Dlatego na niego głosowałem – wyjaśnia konserwatywny profesor New York University School of Law, Richard Epstein. – Nigdy bym tego nie zrobił, gdybym choć przez moment dopuszczał myśl, że zdoła utrzymać władzę wbrew woli wyborców, uniemożliwiając zwycięzcy objęcie funkcji. System kontroli i równowagi zadziałał, mimo niewątpliwie autokratycznych zapędów prezydenta.

Sam Trump i jego sojusznicy rozpoczęli walkę z demokracją jeszcze przed głosowaniem. 2 listopada mianowany przez George’a W. Busha sędzia federalny Andrew Hanen odrzucił wniosek o unieważnienie 127 tysięcy kart wyborczych, które mieszkańcy Houston wypełniali w samochodach i wrzucali do skrzynek przed komisjami. Trzy tygodnie później prezydent przegrał jednego dnia aż pięciokrotnie. Chodziło głównie o wybory w Pensylwanii, które chciał całkowicie unieważnić, bo wyniki z tego stanu przesądziły wygraną Bidena.

Najważniejszy werdykt w sprawie głosowania pocztowego wydał nominowany wprawdzie przez Obamę, ale należący do Partii Republikańskiej, Matthew Brann. Stwierdził, że adwokaci Trumpa „naciągnęli argumentację poza granicę logiki i przepisów, nie prezentując żadnych przekonujących dowodów, opierając się wyłącznie na pogłoskach”. Zawdzięczający stanowisko obecnemu prezydentowi sędzia apelacyjny Staphanos Bibas orzekł 24 listopada: „Wniesienie pozwu na wokandę wymaga najpierw sprecyzowania zarzutów a następnie przedstawienia dowodów. Powód nie spełnił żadnego z tych warunków.”

Kłody pod nogi

Choć Trump nie zdołał utrzymać władzy wbrew woli elektoratu, kilka bitew wygrał. Sąd Najwyższy przychylił się do wniosku administracji, by skrócić termin nadsyłania kart w Wisconsin, choć niższe instancje stanęły po stronie władz lokalnych. SN podtrzymał także restrykcyjne wymogi dotyczące głosowania korespondencyjnego w Alabamie i Teksasie.

Gdy Kongres odmówił asygnaty funduszy na budowę muru granicznego, sędziowie uznali, że prezydent ma prawo wykorzystać na ten cel inne, przyznane już środki budżetowe. Uznali prawomocność dekretu o zakazie wjazdu do USA dla obywateli siedmiu państw muzułmańskich. Opóźnili ujawnienie zeznań podatkowych na żądanie komisji śledczej izby niższej.

– Sądy rzuciły mu pod nogi więcej kłód niż kongresmeni, ale zatwierdziły sporo decyzji niemających moim zdaniem sensu – deklaruje dziekan University of California at Berkeley School of Law, Erwin Chemerinsky. – Najbardziej bałem się, że Trump po prostu zignoruje niekorzystne orzeczenia i dalej będzie robił swoje. Na szczęście zdołaliśmy utrzymać rządy prawa.

Nie tylko Chenerinsky obawiał się kryzysu konstytucyjnego. Eksperci zwracają ponadto uwagę, że Trumpowi udało się nie tylko przeforsować wątpliwe dekrety, lecz również uniknąć odpowiedzialności mimo jawnego łamanie ustawy zasadniczej. Artykuł 1, paragraf 9, ustęp 8 konstytucji stanowi: „Nikomu, kto sprawuje odpłatnie lub honorowo jakikolwiek urząd z ramienia Stanów Zjednoczonych, nie wolno bez zgody Kongresu przyjmować od króla, księcia lub państwa obcego jakiegokolwiek podarunku, wynagrodzenia, urzędu ani tytułu.”

Trump Organization prowadzi interesy w kilkudziesięciu krajach, uzyskując tam ulgi podatkowe, zezwolenia budowlane, ochronę znaków towarowych, gwarancje finansowe itp., a zyski płyną do kieszeni prezydenta, który nie zrzekł się własności firmy. Prokuratury D.C. i Maryland zażądały odszkodowań dla subsydiowanych ze stanowych budżetów hoteli, które wskutek naruszania przytoczonej klauzuli apanażowej (emolument clause) tracą klientów, bo zagraniczni dyplomaci wolą mieszkać w Trump International Hotel Washington, by zyskać przychylność właściciela.

Czytaj także: Walka z terroryzmem. Czy Europa może czuć się bezpieczna?

Pierwszy pozew w sprawie rzeczonej klauzuli złożyła organizacja Citizens for Responsibility and Ethics in Washington (CREW). Jako adwokatów zatrudniła Chemerinsky’ego i profesora Harvardu, Laurence’a Tribe’a. Biegłymi są między innymi dwaj byli dyrektorzy Biura Białego Domu ds. Etyki Rządzenia: Richard Painter mianowany przez George’a W. Busha i Norm Eisen urzędujący za czasów Obamy.

Powodowie argumentują, że prezydent winien sprzedać firmę i oddać pieniądze „ślepemu” funduszowi powierniczemu. Problem polega na tym, że sądy niechętnie interweniują w spory podlegające kompetencji innych organów władzy. Po drugie trudno znaleźć osoby skrzywdzone naruszaniem przez Trumpa przepisu. Nie wystarczy być obywatelem oburzonym na łamanie zasad etycznych. Trzeba dowieść, że poniosłeś stratę majątkową lub uszczerbek innego rodzaju.

Prawne buble

CREW wywodziła, że za sprawą złożenia pozwu dotyczącego etycznych zaniedbań prezydenta, musi wydawać pieniądze, które można przeznaczyć na podstawową działalność organizacji czyli tropienie rządowych nadużyć. Trudno uznać tę argumentację za przekonującą. Sprawa nabrała rumieńców dopiero po znalezieniu współpowodów, ale przez cztery lata doszła jedynie do szczebla apelacyjnego, a Sąd Najwyższy nie wyznaczył terminu rozprawy.

Początkowo zdawało się, że bezprawne poczynania Trumpa można ukrócić z powodu jego niechlujstwa. Dekret imigracyjny podpisał bez konsultacji z ekspertami, kongresmenami i departamentami stanu oraz bezpieczeństwa krajowego, które miały wcielać przepisy w życie. Dokument zawierał nieścisłości, niemerytoryczne deklaracje o charakterze politycznym a także fragmenty wzajemnie sprzeczne.

Dopiero po kilkudziesięciu godzinach zamieszania Biały Dom wykreślił z listy podejrzanych stałych rezydentów USA, którym odmawiano prawa przekroczenia granicy, choć kłóciło się to z samą istotą należnego im przywileju. Zdaniem obrońców praw człowieka całe rozporządzenie naruszało pierwszą poprawkę do konstytucji zakazującą rządowi wprowadzania ograniczeń wymierzonych w konkretną religię.

Administrację reprezentuje w sporach z obywatelami i władzami stanowymi Departament Sprawiedliwości, ale pełniąca obowiązki prokuratora generalnego Sally Yates oświadczyła, że nie będzie bronić postanowień dekretu, bo są sprzeczne z zasadami sprawiedliwości, konstytucją i ustawami szczegółowymi. W odpowiedzi prezydent wyrzucił ją z pracy i mianował tymczasowym ministrem posłusznego mu prokuratora z Virginii Danę Boentego. Dlatego sędziowie niższych szczebli początkowo unieważnili decyzję, zaś SN utrzymał ją dopiero po wprowadzeniu poprawek.

Podobnie było w przypadku dekretu ustalającego, że każdy nowy przepis wydany przez władze musi być okupiony unieważnieniem dwóch starych. Na wiecach taki pomysł brzmiał imponująco, bo nikt nie lubi biurokracji. Ale z normatywnego punktu widzenia stał w oczywistej sprzeczności z duchem i literą prawa administracyjnego. Rozporządzenie „dwa za jeden” zaskarżyły Natural Resources Defense Council, Communications Workers of America i organizacja Public Citizen.

Pozwanymi byli Trump oraz dyrektor Biura Zarządzania i Budżetu. Powodowie argumentowali, że powstał prawny bubel, który uniemożliwia agencjom rządowym wykonywanie przepisów prawa przez stosowanie ich wykładni w odniesieniu do konkretnych sfer działalności. Federalny sąd dla DC odrzucił pozew 26 lutego 2018 roku, ale wniesiono go ponownie i wciąż czeka na ostateczne rozstrzygnięcie, które wobec zmiany władzy nigdy nie zapadnie. Młyny sprawiedliwości mielą wolno, a prezydent umiał to wykorzystać. Yousefzadeh przypomina, że tempo pracy sądów pozwoliło świadkom wymigać się od zeznań w procesie parlamentarnym Trumpa oraz wielu innych dochodzeniach izby niższej.

Nie po kolei w głowie

– Powstał zestaw precedensów, które ułatwią przyszłym administracjom blokowanie śledztw prowadzonych przez legislaturę – ostrzega Chemerinsky. – Skoro Kongres nie zdołał nawet powołać świadków w postępowaniu impeachmentowym, dlaczego kolejni przywódcy mieliby się przejmować jedyną przewidzianą ustawowo procedurą, która pozwala usunąć ich ze stanowiska.

Maleck zauważa z kolei, że Trump przeżył głębokie rozczarowanie. Na wiecu w 2016 roku mówił chrześcijańskim fundamentalistom: „Moi sędziowie was nie zawiodą.” Po każdym orzeczeniu, które mu nie pasowało, oskarżał sądy o ideologiczne zacietrzewienie. Atakował nawet konserwatywnego prezesa SN Johna Robertsa, który w końcu nie wytrzymał i oświadczył: „Nie istnieją sędziowie Obamy ani sędziowie Trumpa. Nie ma sędziów Busha czy sędziów Clintona. Sąd Najwyższy to grupa niezwykle utalentowanych arbitrów bezstronnie rozstrzygających spory wszystkich powodów i pozwanych, którzy przed nimi staną.”

Bibas nie jest jedynym nominatem Trumpa, który sprzeciwił się próbom unieważnienia wyborów. Steven Grimberg z Georgii odrzucił żądanie, by komisje zmieniły metodę weryfikowania podpisów na kartach i ponownie je przeliczyły. „Modyfikowanie reguł głosowania, które już się odbyło, to postulat bezprecedensowy i skrajnie niebezpieczny z wielu różnych przyczyn” – napisał Grimberg. – Trójpodział władzy trzyma się mocno – komentuje Maleck.

Epstein nie jest zdziwiony: – Prezydent wprawdzie podpisuje nominacje, ale selekcji dokonywało konserwatywne stowarzyszenie Federalist Society. Bierze ono pod uwagę wszystkie wcześniejsze werdykty, opinie kolegów kandydata, przebieg kariery. Osoby zakwalifikowane do czołówki odznaczają się wybitną inteligencją, uczciwością i przywiązaniem do konstytucyjnych pryncypiów, w tym trójpodziału władzy. Jeśli ktoś sądzi, że ulegną politycznym naciskom, to ma nie po kolei w głowie.

Trump nie zdołał także ukarać wrogów. Departament Sprawiedliwości nie postawił zarzutów Barackowi Obamie, Hillary Clinon ani synowi obecnego elekta Hunterowi Bidenowi, choć prezydent zapowiadał, że cała trójka pójdzie na długie lata do więzienia.

– Od skandowania na wiecach „zamknąć ją” do aktu oskarżenia daleka droga – tłumaczy Yousefzadeh. – W prokuraturze federalnej pracują profesjonaliści, którzy nie zamierzali wszczynać dochodzeń bez dowodów winy, tylko dlatego, że Trump gadał o rzekomych przestępstwach swych politycznych oponentów.

Jak na ironię sędziowie, których mianował, stanowić będą główną zaporę dla przyszłej władzy wykonawczej, bo Kongres przestaje spełniać swoją rolę. Partyjne podziały uniemożliwiają przegłosowanie choćby najbardziej zdroworozsądkowych projektów, gdyż zradykalizowany twardy elektorat uznaje każdy kompromis za zdradę. Prezydenci muszą stanowić prawo za pomocą dekretów, ocena ich zasadności przypada sądom. Konserwatyści interpretują ustawę zasadniczą zgodnie z intencjami jej twórców, a ci byli zwolennikami pełnej separacji trzech gałęzi władzy.

Tłumaczenie Piotr Milewski.

Czytaj też: Polskie teorie spiskowe: Od „układu czerwonych z różowymi” do zarządzania strachem

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCoraz więcej sojuszników w walce z wirusem
Następny artykułSondaż: Czy powinien obowiązywać zakaz podróży przed Bożym Narodzeniem?