A A+ A++

Na skutek wyborów z jesieni 2023 roku w Polsce ukonstytuował się nowy niepisowski rząd. A kryzys na polsko-białoruskiej granicy wciąż ma takie samo oblicze. Nadal – jak w 2021 roku – jest tam wojsko, a propagandowa narracja, firmowana przez władze RP, oparta jest o wojenną retorykę. 

Poniekąd wynika to z jasności intencji inicjatorów kryzysu – Federacji Rosyjskiej i jej białoruskich “podwykonawców”. Po 24 lutego 2022 roku Moskwa i Warszawa nie muszą się już krygować; jesteśmy wrogami i tak można opisywać nasze relacje. Czy nawet trzeba, zważywszy na mobilizujący charakter wojennej narracji.

“Na razie ‘Ruskie’ atakują nas przy użyciu migrantów, gdyby uporali się z Ukrainą, przysłaliby tu czołgi” – taka argumentacja ma przekonać Polaków do dalszego wspierania Kijowa i do akceptacji drastycznie wzrastających wydatków na obronność. 

Granica polsko-białoruska. Twarda postawa łączy elektoraty 

Jednak “wojenność” sytuacji na granicy podbijana jest także z innych powodów, dla jakich wcześniej czynił to PiS. “Twardej” postawie wobec imigrantów przyklasną przedstawiciele różnych elektoratów, od lewa do prawa.

W tym gronie jest sporo osób labilnych jeśli idzie o preferencje partyjne – potencjalnych wyborców, o których tym bardziej warto kruszyć kopie, gdy różnice poparcia między partiami nie są duże. Od minionej jesieni jesteśmy w ciągu kampanijnym, niedawno mieliśmy kolejne wybory. “Granica” była nośnym tematem także dla obecnej koalicji – i także tym należy tłumaczyć zaskakujące dla co poniektórych wejście ekipy Donalda Tuska w wojenno-graniczno-antyimigrancką narrację. 

A jak twarda postawa, to wiadomo – z wojskiem w roli głównej. Więc choć zmieniła się władza, potężne Rosomaki i groźnie wyglądające patrole z bronią długą zostały na przygranicznych posterunkach. Ale czy rzeczywiście powinny tam być? 

Zacznijmy od kwestii fundamentalnej – czy to, co dzieje się na granicy, jest wojną? Jest, ale za każdym razem, gdy używamy określenia “wojna”, winniśmy je uzupełnić o przymiotnik “hybrydowa”. Większość Polaków nie ma pojęcia o tym, co dzieje się na wschodzie kraju, za to wszyscy podlegają uniwersalnym procesom poznawczym. To kwestia natury semantycznej – skoro “wojna”, to “wojsko” wydaje się jak najbardziej na miejscu; trudno o inny ciąg skojarzeń.

Hybrydowość zmienia wszystko – i nie, nie chodzi o słowne gierki, a o fakt, że takie doprecyzowanie “wojny” pozwala na rzetelny opis sytuacji. Granica z Białorusią nie jest linią frontu, nie dochodzi tam do zdarzeń, które towarzyszą kinetycznemu zwarciu z wrogą armią. Zwarciu, na okoliczność którego przysposabiamy sobie wojsko. 

Proteza pełnoprawną częścią ciała 

Czyli jednak nie powinno tam być wojska? I tak, i nie. Tak, bo armia jest instytucją reagowania kryzysowego. Zwłaszcza w sytuacji kryzysów nagłych, niespodziewanych czy szybko postępujących.

Powódź? Proszę bardzo, wojsko ma łodzie, amfibie, helikoptery, ciężarówki, ciężki sprzęt inżynieryjny – mnóstwo narzędzi niezbędnych do ewakuacji ludności i ograniczania skutków niszczycielskiej siły wody. No i rutynowo funkcjonuje w trybie alarmowym, jest organizacją (przynajmniej w jakimś zakresie) zdolną do szybkiej mobilizacji. Zatem gdy problem z nielegalną imigracją eskalował ponad możliwości Straży Granicznej, wysłanie żołnierzy było krokiem oczywistym, mieszczącym się w logice funkcjonowania normalnego państwa. 

Ale od tego czasu minęły trzy lata, w trakcie których protezę – jaką jest wojsko przy granicy – potraktowaliśmy jako pełnoprawną część ciała. 

Co do zasady bowiem żołnierz nie jest od pilnowania płotu, a do tego sprowadza się większość zadań posłanego na wschód kontyngentu. Żołnierz nie jest od tłumienia zamieszek, a w takich kategoriach mieszczą się zagrożenia generowane przez najbardziej agresywne grupy migrantów. To wyzwania dla służb porządkowych, w tym przypadku SG, wspieranej przez policyjne oddziały prewencji. I nie chodzi o samą potrzebę zachowania podziału kompetencji między instytucjami, a nade wszystko o racjonalne wykorzystanie potencjału. 

Granica. Beznadziejnie “na wejście” 

Granica wojsko degraduje. Po dekadach zaniedbań armia musi się odbudować, dokonać absorbcji nowego sprzętu, zaaplikować sobie nauki i nauczki płynące z wojny na Wschodzie. Tymczasem znaczna część zadań szkoleniowych realizowanych jest nie na poligonach, a właśnie na granicy.

Nie, nie chodzi o zmianę miejsca ćwiczeń, a o zmianę ich charakteru. Wojsko ma się szkolić, ma też tkwić przy płocie – jak to pogodzić? Ano kreatywnie sklejając oba zadania w jedno i ustalając, że patrolowanie strefy przygranicznej to misja szkoleniowa. Można? Można! Tylko czego istotnego z zakresu własnych kompetencji nauczy się tam pancerniak? Spadochroniarz? Kwiat armii, dla którego kupujemy wart miliardy złotych sprzęt, a który regularnie posyłamy na granicę. 

Najlepsze brygady WP nie są dziś w stanie efektywnie szkolić personelu – “bo granica”. Dwa-trzy miesiące czy nawet pół roku takiego oderwania od rutyny armii nie zaszkodzi. Ale trzy lata robią w instytucji poważną kompetencyjną wyrwę – kilkadziesiąt tysięcy nowych żołnierzy spędziło na poligonach i strzelnicach mniej czasu niż przy granicy. A chyba jest jeszcze gorzej, na co uwagę zwrócił mi doświadczony podoficer, służący do niedawna w elitarnej formacji.

“Ten stan nie trwa od ‘granicy’ tylko od pandemii” – przekonuje. “Ci, którzy przychodzili wtedy i znali na pamięć sanepid, szpitale, ale nie strzelnice, dziś uczą innych” – słyszę. Czego? W oparciu o jakie doświadczenie? W realiach prawdziwej wojny “na wejście” stawiamy się w beznadziejnej sytuacji. 

Buty szyte przez Rosjan 

I o to chodzi Rosjanom (i Białorusinom). Ale żyłowanie możliwości i obniżanie potencjału naszej armii to nie wszystko. Celem Moskwy i Mińska jest również zburzenie egzystencjalnego spokoju Polaków, którzy do tej pory – dzięki położeniu Polski z dala od migracyjnych szlaków – żyli wolni od problemu nielegalnej imigracji. 

I nie tyle o sam psychiczny dobrostan chodzi, co o fakt, że ów niepokój idealnie nadaje się do podkręcenia “wojny polsko-polskiej”. Jako wspólnotę, cechuje nas zróżnicowane podejście do kwestii migracji.

W 2021 roku dało się to wpisać w napięcia na linii władza-opozycja, dziś sprawa jest bardziej skomplikowana. Tym niemniej na kontinuum postaw nadal można wyróżnić dwie skrajności – od osób, które by do migrantów strzelały (także do kobiet i dzieci), po takie, które wszystkich obcych witałyby chlebem i solą. By zarządzać konfliktem w takim środowisku nie trzeba wiele – wystarczy odpowiednio wzmagać migracyjną presję na granicy. 

Zobaczmy, co dzieje się z percepcją rządowego projektu “Tarcza Wschód”. Planowane pola minowe, umocnienia, odtworzone bagna itp. postrzegane są jako instalacje mające przeciwdziałać nielegalnej imigracji. A przecież nie o to w tym chodzi – to nasze “dmuchanie na zimne” na okoliczność rosyjskiej inwazji wojskowej.

Niektórym pomysł wysadzania migrantów na minach odpowiada, inni pukają się w czoło. Obie strony kłócą się o coś, czego nie ma i nie będzie, a co jest wyłącznie skutkiem błędnej strategii komunikacyjnej rządu. Władz RP – minionych i obecnych – które “weszły w buty szyte przez Rosjan” i uległy pokusie wojennej narracji. A Kremlowi w to graj… 

Marcin Ogdowski

Zobacz również:

Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!

John Godson: Pakt migracyjny to przepis na katastrofę/RMF FM/RM … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDzień otwarty w schronisku: Przyjdź 22 czerwca i wesprzyj zwierzaki
Następny artykułPrzez kilka dni wałbrzyscy strażacy z GPR OSP Wałbrzych ćwiczyli na Ukrainie