– Specjaliści uważają, że najlepszym rozwiązaniem jest tzw. responsywne jedzenie, które polega na podziale odpowiedzialności za to, co je dziecko, pomiędzy opiekunów a dziecko – mówi psycholog i psychodietetyk Anna Paluch, która prowadzi gabinet psychodietetyczny Flow By Ania w Wadowicach oraz online. Rodzic decyduje, co, gdzie i kiedy dziecko zjada, a dziecko decyduje, czy zje podany posiłek i w jakiej ilości. Rodzice często ignorują prawo dziecka do odmowy zjedzenia posiłku czy zjedzenia niepełnej porcji. Wyznają zasadę, że to oni nakładają jedzenie na talerz i po posiłku ma on być pusty. Dziecko nie ma prawa wstać od stołu, dopóki nie zje wszystkiego. Jednak rodzice nie zawsze są świadomi, ile jedzenia potrzebuje dziecko na danym etapie rozwoju, i nakładają mu porcje takie jak dla siebie. A zmuszanie do jedzenia jest formą przemocy, która nie służy ani kształtowaniu prawidłowych nawyków żywieniowych, ani relacji rodzic – dziecko.
– Atmosfera przy stole ma ogromny wpływ na relacje dziecka z jedzeniem w dorosłym życiu. Wspólne posiłki mają uczyć je mądrych wyborów żywieniowych oraz uważności na potrzeby własnego organizmu – zauważa Anna Paluch. Jeśli nie pozostawimy młodemu człowiekowi prawa do decydowania o tym, co i w jakiej ilości je, nigdy się tego nie nauczy.
Czytaj więcej: Czym jest „zdrowe odżywianie”? Często nie rozumiemy, co kryje się pod tym hasłem
Tego nie lubię
Zdaniem wielu rodziców dieta dziecka jest zbyt uboga, bo odmawia ono jedzenia wielu produktów i w kółko je to samo. Dziecko może mieć jednak inne preferencje smakowe niż rodzice, więc niektóre potrawy mogą mu nie smakować. Po drugie, wybrzydzanie przy jedzeniu (tzw. neofobia) to normalny etap rozwojowy pomiędzy 2. a 4. rokiem życia (czasem przeciąga się do 6.). Jak przełamać niechęć do próbowania nowych potraw?
– Dzieci przy stole uważnie nas obserwują. Jeśli więc chcemy zachęcić dziecko do spróbowania nowego produktu, sami go jedzmy, opowiadajmy o tym, jaki jest zdrowy i smaczny – radzi psycholożka. Nie liczmy na to, że polubią brokuły, jeśli my nie będziemy ich jeść albo ocenimy ich smak negatywnie. Skąd dziecko ma wiedzieć, że coś jest dla niego dobre, skoro najważniejsze dla niego osoby tego nie jedzą? – zwraca uwagę Anna Paluch.
Niechęć do niektórych smaków, konsystencji, zapachów czy kolorów jedzenia nie musi oznaczać braku apetytu czy złej woli dziecka, ale np. zaburzeń integracji sensorycznej. – Jedzenie dostarcza jednocześnie wielu bodźców, których mózg dziecka może nie być w stanie przetwarzać – tłumaczy psycholożka. W przypadku dzieci z zaburzeniami integracji sensorycznej jedzenie pewnych produktów może wiązać się z silnym dyskomfortem.
W tej sytuacji perswazja i próby przekupienia dziecka na pewno nie pomogą. Ale może pomóc profesjonalny trening jedzenia prowadzony przez doświadczonego terapeutę. Najczęściej zajmują się tym logopedzi. Na początku ogląda się zdjęcia newralgicznych produktów, bawi modelami, doświadcza nowych pokarmów innymi zmysłami, bawi jedzeniem. Potem stymuluje kubki smakowe, dopiero w dalszej kolejności zachęca dzieci do próbowania. Rozszerzanie diety dziecka z zaburzeniami integracji sensorycznej to długa i mozolna praca, która wymaga wielu prób oraz cierpliwości ze strony rodziców.
Nie jestem głodny
Odmowa zjedzenia posiłku to sygnał, który rodzicom kojarzy się z chorobą. Nie musi tak być. Żołądek młodego człowieka ma wielkość jego pięści. Jeśli podczas spaceru coś zjadł, ma prawo być pełny. Przekąski zapełniają żołądek, dlatego lepiej z nich zrezygnować na rzecz pięciu posiłków w stałych odstępach czasu. – Zamiast ciągle podtykać młodemu człowiekowi coś do jedzenia, warto uświadomić mu, że dostęp do jedzenia nie oznacza, że mamy jeść – mówi psycholog. Bodźcem powinien być głód, nie zachcianka czy chęć poprawienia sobie nastroju. Serwowanie słodyczy na pocieszenie to zły pomysł. Wielu dorosłych wychowywanych w ten sposób, zamiast rozwiązywać swoje problemy, opycha się słodyczami.
Zobacz też: Zdrowie jest ładne, niezdrowie jest brzydkie? Tak jest przynajmniej na dziecięcych rysunkach
Trochę elastyczności
Przy stole nie sprawdza się ani nadmierna dyscyplina, ani zbytnia pobłażliwość. Najlepszą metodą jest wprowadzenie zasad. Warto ustalić, kto planuje menu, kto robi zakupy i gotuje, że obiad jest jeden dla wszystkich o konkretnej porze. Można odmówić jedzenia, gdy nie jest się głodnym, a potem samodzielnie go sobie podgrzać lub zjeść kanapkę. W kwestii słodyczy wskazane są konkretne ustalenia, w jakich okolicznościach można je jeść. Zasady muszą być jasne dla wszystkich i konsekwentnie przestrzegane, bo tylko wtedy działają. – Niestety, to rodzice często wyłamują się z ich przestrzegania, bo odmowa zjedzenia posiłku przez dziecko lub świadomość, że będzie głodne, jest dla nich bardzo trudna do zniesienia – zauważa Anna Paluch.
Jeśli dziecko nie zjada posiłków w szkole, trzeba zapytać dlaczego. Może są niesmaczne, zimne, a może chodzi o tłok i pośpiech w stołówce. Zapytajmy, czy jest w stanie zjeść cokolwiek ze szkolnego menu. Porozmawiajmy także w szkole o modyfikacji menu, by było bardziej atrakcyjne dla dzieci. – Jeśli i te zabiegi nie przyniosą rezultatu, nie ma sensu dłużej płacić za posiłki, z których dziecko nie korzysta. Zanim jednak zrezygnujemy z abonamentu, ustalmy, co dziecko będzie zabierać ze sobą do szkoły, kto i kiedy będzie to przygotowywał.
Nastolatek kontestuje domowe menu? Nich włączy się w gotowanie i czasem przygotuje jakieś oryginalne danie dla całej rodziny. Chce zostać wegetarianinem albo schudnąć? – Nie oponujmy, ale postawmy warunki – radzi Anna Paluch. Zorganizujmy rodzinne spotkanie z dietetykiem, który podpowie, jakimi produktami zastąpić mięso, by uniknąć niedoborów żywieniowych. Wprowadźmy na próbę jeden bezmięsny dzień w tygodniu, by przekonać się, że potrawy roślinne mogą być smaczne i sycące. To wszystkim wyjdzie na zdrowie.
Bakterie jelitowe a zdrowa dieta
Jeśli dziecko chętnie je słodycze, a krzywi się na widok warzyw i owoców, może to być kwestia dysbiozy, czyli zaburzenia równowagi pomiędzy dobrymi i złymi bakteriami jelitowymi.
Jedna z teorii mówi, że naszym apetytem zarządzają bakterie jelitowe. Robią to poprzez wytwarzanie określonych nauroprzekaźników, które przedostają się przez barierę krew-mózg, wpływając na poczucie sytości i nastrój. Tak określone szczepy bakterii jelitowych nagradzają nas za zjedzenie tego, co one same lubią najbardziej. Szczepom probiotycznym najbardziej smakuje błonnik, ale patogenne wolą węglowodany proste lub niezdrowe tłuszcze. Jeśli to one mają przewagę w jelicie, będą namawiać gospodarza do jedzenia słodyczy i fast foodów zamiast warzyw i produktów pełnoziarnistych.
Warto mieć to na uwadze, kiedy próbujemy poprawić nawyki żywieniowe dziecka. Być może droga do celu wiedzie przez modyfikację flory jelitowej, czyli podawanie sprawdzonych probiotyków (polecane szczepy to np. Bifidobacterium Iactis W52, Lactobacillus brevis W63, Lactobacillus casei W56; Lactococcus lactis W19, Lactococcus lactis W58, Lactobacillus acidophilus W37, Bifidobacterium bifidum W23).
Po dotarciu do jelita grubego dobre bakterie powinny się tam osiedlić, tworząc naturalną konkurencję dla złych oraz produkując substancje o działaniu przeciwzapalnym i regenerującym błonę śluzową. Kurację probiotykami najlepiej połączyć z dietą bogatą w błonnik, aby stworzyć im optymalne warunki do działania.
Czytaj więcej: Przeszczepienie bakterii jelitowych może uratować życie. „Pomysł wziął się z bezradności”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS