A A+ A++


Zobacz wideo

Poniższy fragment pochodzi z książki “Śmierć all-inclusive. Jak Polacy umierają na wakacjach” autorstwa Magdy i Piotra Mieśników, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak Koncept.

“Jest tylko jedno wejście i tylko jedno wyjście”

Danka odbiera SMS-a od kolegi – Marka S.

“Co słychać?”

Od razu oddzwania.

– Jestem w wąwozie Samaria. Zgubiliśmy się. Przewodnik poszedł sobie w cholerę. Jak go znajdę, skopię mu tyłek – mówi wściekła.

Jest sobota, około południa. Upał na Krecie sięga 40 stopni.

Danka głośno, z trudem oddycha. Wyraźnie słychać, że jest zmachana. Rozmowa jest bardzo krótka. Kolega nie jest zaniepokojony. Kobieta jest energiczna, przebojowa. Potrafi sobie radzić. Na wyjeździe jest z bratem. Kilka godzin później znajomy dzwoni jednak do Danki, by sprawdzić, czy u niej wszystko w porządku. Telefon jest poza zasięgiem sieci.

Do głowy mu jednak nie przychodzi, że dzieje się coś złego.

30 godzin później, w nocy z niedzieli na poniedziałek, wspólnik Danuty, Bronisław Wiśniewski, odbiera telefon od Anny D.

– Powiedziała, że poznała Danusię na wakacjach w Grecji. Dostała od niej wizytówkę, dlatego miała do mnie numer. Była zaniepokojona, bo pojechali na wycieczkę do wąwozu Samaria, ale Danusia nie wróciła z całą grupą i od tamtej pory nikt nie widział jej w hotelu, a pokój jest zamknięty – relacjonuje.

Razem z Danutą Sawicką prowadzi we Wrocławiu biuro obrotu nieruchomościami. Bardzo dobrze się znają. Jej telefon milczy, dlatego wie, że musiało stać się coś złego.

‘Śmierć All-Inclusive. Jak Polacy umierają na wakacjach’ FOT. Wydawnictwo Znak Koncept

10 lipca 2007 roku 42-letnia Danuta Sawicka leci z bratem Markiem na dwutygodniowy urlop na Kretę. To była nauczycielka, która postanowiła zmienić zawód i wraz ze znajomym otworzyła biuro obrotu nieruchomościami.

– Energiczna, zaradna osoba. Była świetna w tym, czym się zajmowała. Bardzo dużo czasu poświęcała pracy, dlatego wczasy były jej bardzo potrzebne. Łapała oddech, odpoczywała i wracała z jeszcze większą energią – mówi jej wspólnik.

Rodzeństwo mieszka w jednym z hoteli w małym kurorcie Agia Pelagia. Danuta miała jechać na wakacje ze swoim partnerem Jackiem, ale ostatecznie zabiera o trzy lata młodszego brata, który od lat choruje na padaczkę. Bierze leki i od dłuższego czasu nie miał ataków.

Wycieczka do wąwozu Samaria

21 lipca, w sobotę rano, wraz z trzydziestoosobową grupą polskich turystów rodzeństwo rusza autokarem do oddalonego o około 160 kilometrów wąwozu Samaria. Grupą opiekuje się 21-letni pilot Piotr P., student z Krakowa. Ma znikome doświadczenie. To jego druga wycieczka. Dopiero od tygodnia przebywa na Krecie. Do Samarii docierają po niemal trzech godzinach, tuż przed 10.

Danuta Sawicka dzwoni do swojego partnera Jacka i przekazuje mu, że idzie z bratem do wąwozu. Jest bardzo gorąco, temperatura dochodzi nawet do 40 stopni. Położony na zachodniej części wyspy w Górach Białych wąwóz Samaria to drugie najczęściej odwiedzane przez turystów miejsce na Krecie. Popularnością przewyższa go jedynie pałac Minosa w Knossos.

Miejscowa ludność mówi o nim “Wielki Wąwóz”. Filary wzniesione w pałacu Knossos mają być zbudowane z cyprysów z Samarii. W połowie wąwozu znajdowała się zamieszkała do 1962 roku wioska o tej samej nazwie. Mieszkańcy opuścili ją, gdy obszar ogłoszono parkiem narodowym.

Wąwóz był dobrą kryjówką dla walczących o wolność Kreteńczyków. Można tu spotkać około 450 gatunków roślin, w tym ogromne cyprysy i sosny. Turyści często spotykają chronione tu dzikie kozy kri-kri, które chętnie podchodzą do ludzi i dają się poić wodą z butelek. Przez całą długość wąwozu płynie rzeka Taras. Latem z powodu suszy jest bardzo płytka.

Wąwóz jest otwarty dla turystów od maja do października. Co roku w tym czasie odwiedza go ponad 100 tysięcy osób. Zimą trasa jest zamknięta z powodu spadających kamieni i znacznie głębszej, wartkiej rzeki.

Organizatorzy wycieczek namawiają do odwiedzenia tego najdłuższego w Europie wąwozu, nie zawsze informując o tym, że to trudna wyprawa. Długość trasy: 18 kilometrów. Czas marszu: około sześciu godzin. Temperatura w ciągu dnia: do 45 stopni. Trasa: po kamieniach, wodzie, śliskich głazach, w ostrym słońcu, wąskimi dróżkami ograniczonymi z obu stron przez wysokie, pionowe ściany skalne. Zaczyna się w Xyloskalo, a kończy w wiosce Agia Roumeli nad Morzem Libijskim.

Do wąwozu jest tylko jedno wejście i prowadzi w dół. Po bokach są wysokie, pionowe klify, na które mogłaby się wspiąć tylko osoba ze specjalistycznym sprzętem. Jeśli idziesz w górę, to znaczy, że idziesz w złą stronę.

Cena za zwiedzanie Samarii w 2007 roku: 25 euro od osoby plus bilet na miejscu dla dorosłego – pięć euro.

Autokar podwozi polską grupę do miejscowości Omalos, a konkretnie do Xyloskalo (dosł. drewniane schody), gdzie zaczyna się szlak wiodący wąwozem. Pilot liczy turystów i informuje ich, że muszą kupić bilety wstępu do Parku Narodowego Samaria i zachować je do końca marszu.

Są białe, kartonikowe, a każdy składa się z dwóch części. Na obu jest numer seryjny oraz data wejścia do wąwozu. Obok grafika kozy i wysokich klifów. Jeden fragment strażnik odrywa przy wejściu. Drugi – na końcu trasy. Dzięki temu wiadomo, czy ktoś nie został w wąwozie. W sezonie letnim trasa jest czynna do godziny 16:00.

Pilot informuje grupę, że każdy musi sobie kupić bilet w kasie

Danuta i Marek zabierają ze sobą dwa litry wody. Ona ma na głowie chustkę, a na nogach buty sportowe. On – czapkę i sandały.

Pilot informuje grupę, że każdy musi sobie kupić bilet w kasie. Po wyjściu z wąwozu mają się spotkać w tawernie Kri-Kri w wiosce Agia Roumeli. Nie mogą się spóźnić, ponieważ park narodowy jest czynny do 16:00, a o 18:00 odpływa prom, którym dopłyną do czekającego na parkingu w Chora Sfakion autokaru.

Grupa Polaków wysiada z autokaru na platformie, gdzie parkują samochody turystów. Widać z niej drewniany płotek. W jego wąskiej szczelinie jest zejście w dół, do kas, i dopiero tam zaczyna się trasa. Jeśli ktoś nie podąży za grupą, może mieć trudności ze znalezieniem wejścia. Nie jest ono w żaden sposób oznaczone. Za to po prawej stronie widać wyraźnie schodki, barierki i szlak prowadzący do kawiarni, która znajduje się około 150 metrów dalej.

Pilot nie liczy uczestników wyprawy. Każdy idzie swoim tempem

Polacy kupują bilety i wchodzą do wąwozu. Przy wejściu jest malutki sklepik, w którym można kupić przekąski. Pilot nie liczy uczestników wyprawy. Każdy idzie swoim tempem. W mniejszych grupkach robią sobie przystanki. Uzupełniają zapasy wody w przeznaczonych do tego punktach. Zazwyczaj są to małe kraniki, z których płynie źródlana, chłodna woda. Robią zdjęcia. Co jakiś czas mijają czerwone, metalowe apteczki wiszące na drzewach.

Między 16 a 17 docierają do tawerny, w której czeka na nich pilot wycieczki. Piotr P. rozdaje wszystkim bloczki obiadowe. Zostają mu dwa. To oznacza, że dwie osoby nie dotarły do tawerny. Jest po 17. Wąwóz jest już zamknięty.

Władze parku narodowego mają procedury na wypadek zaginięcia turystów

Pilot dzwoni do rezydenta, 24-letniego Jakuba S., który przebywa w hotelu, gdzie zakwaterowani byli Danuta i Marek Sawiccy. Jak wynika z akt sprawy, rezydent informuje pilota, że czasem turyści spóźniają się na prom i autokar. Muszą wtedy sami znaleźć nocleg i wrócić do hotelu na własną rękę. Władze parku narodowego mają procedury na wypadek zaginięcia turystów. Po zamknięciu szlaku strażnicy przy wyjściu sprawdzają, czy suma biletów z wejścia zgadza się z tymi z wyjścia. Jeśli jakiegoś brakuje, wchodzą do wąwozu i zaczynają go przeszukiwać. Tego dnia jednak suma biletów się zgadzała.

Dwie osoby z grupy nie pojawiły się na posiłku

Grupa Polaków wraz z pilotem po obiedzie wchodzi na pokład promu. Po dopłynięciu do brzegu w sąsiedniej wiosce wsiadają do autokaru i odjeżdżają. Pilot nie zgłasza zaginięcia na policję, mimo że w pobliżu jest posterunek. Przy wyjściu z tawerny prosi jedynie jej właściciela, by przekazał strażnikom, że dwie osoby z jego grupy nie pojawiły się na posiłku. Grupa wraca do hotelu w sobotę późnym wieczorem. Bez Danuty i Marka. Od tamtej pory nikt ich nie widział.

Dlatego jedna z zaniepokojonych turystek – wspomniana już Anna D., która poznała rodzeństwo w czasie wyjazdu – w niedzielę w nocy dzwoni zaniepokojona do wspólnika Danuty.

“Przestraszyłem się”

– Przestraszyłem się. Ta kobieta mówiła, że wiele razy chodziła do pokoju Danusi i Marka, pukała, ale ich nie było.

Nie spotkała ich też na śniadaniu, obiedzie ani kolacji, a minęła już doba od powrotu z wąwozu. Wziąłem od niej numer do rezydenta, rozłączyłem się i w środku nocy zacząłem działać – mówi Bogusław Wiśniewski.

Od razu dzwoni do rezydenta na Krecie. Jakub S. potwierdza, że Danuta i Marek do tej pory nie wrócili do hotelu i z nikim się nie skontaktowali. Zapewnia, że zgłosił ich zaginięcie policji. W poniedziałek rano wspólnik Danuty kontaktuje się z polską ambasadą w Atenach. Rozmawia z ówczesną sekretarz, ponieważ konsul przebywa na urlopie. Na odległość bardzo trudno jednak cokolwiek załatwić, zwłaszcza z policją i innymi służbami. Grecy nie mówią po angielsku.

Wiśniewski naradza się z żoną i razem postanawiają lecieć na Kretę. Danuta i Marek mają tylko rodziców w podeszłym wieku. Wiśniewscy zostawiają 3-letnie dziecko z babcią i szybko pakują najpotrzebniejsze rzeczy. Dołącza do nich partner Danuty.

Jeszcze przed wylotem nawiązują kontakt z grecką Polonią, która pomaga im przetłumaczyć plakaty na język grecki.

Bogusław próbuje także namierzyć telefon wspólniczki

Drukują je w Polsce i zabierają do samolotu. Bogusław Wiśniewski próbuje także namierzyć telefon wspólniczki. Kontaktuje się z jej telefonią komórkową i prosi o to, by zlokalizowali numer. Słyszy, że można to zrobić tylko na wniosek właściciela telefonu lub policji. Jeśli sprawa dotyczy innego kraju, konsul musi wystąpić z odpowiednim wnioskiem do lokalnej policji. Wiśniewski dzwoni do polskiego konsulatu w Atenach. Słyszy obietnicę, że wniosek zostanie złożony.

– Na lotnisku na Krecie czeka na nas rezydent, który miał się opiekować Danusią i Markiem. Mówi, że dzwonił na policję w sprawie zaginięcia, ale nie zostało ono potraktowane poważnie. Nie potrafi powiedzieć, dlaczego nie udał się na posterunek i nie zgłosił tego osobiście. Dopiero w poniedziałek o godzinie 16 grecki właściciel biura podróży, które podstawiło autokar dla polskiej grupy, idzie na komisariat i zawiadamia policjantów, że dwoje Polaków nie wróciło z wąwozu. Dwie doby od ich zaginięcia. Policja od razu wzywa na przesłuchanie pilota wycieczki.

 Około stu osób przeczesuje wąwóz kilka razy

We wtorek grecka policja i służby parku narodowego rozpoczynają poszukiwania zaginionego rodzeństwa w wąwozie, mimo że wcześniej strażnicy pracujący w Samarii już trzy razy rutynowo przeczesywali szlak, na wypadek gdyby ktoś nie zdążył wyjść przed zamknięciem trasy. W poszukiwaniach bierze udział pies tropiący, który dostał do powąchania ubrania zaginionych. Około stu osób przeczesuje wąwóz kilka razy. Nie znajdują żadnego śladu Danuty i Marka. Trudno się tam zgubić. Trasa jest prosta, cały czas trzeba iść dnem wąwozu. Pionowe ściany uniemożliwiają zboczenie ze szlaku.

Grek, który zawiadomił policję, lata nad tym obszarem własnym samolotem, ale dwojga Polaków nigdzie nie widać.

Ratownicy przeszukują także przybrzeżne wody, a nawet sprawdzają wersję o uprowadzeniu.

Zdjęcia Danuty i Marka Sawickich publikują greckie media. Miejscowa Polonia rozkleja plakaty z ich wizerunkami w najbardziej uczęszczanych miejscach. Rzecznik polskiego konsulatu w Grecji przekazuje mediom, że rodzeństwo zachowało się nieodpowiedzialnie i lekkomyślnie, bo samowolnie odłączyło się od grupy. Zrzuca na nich całą winę za zaginięcie. Jego wypowiedź cytują polskie media.

Grecka policja przekazuje Wiśniewskiemu, że nie ma numeru IMEI telefonu Danuty, który jest używany do międzynarodowej identyfikacji telefonów komórkowych.

Wiśniewski pamięta, że jego wspólniczka niedawno zmieniała telefon. Dzwoni więc do jej rodziny i prosi, by pojechali do jej mieszkania i znaleźli opakowanie po telefonie, w którym może być właściwy numer. Udaje się go odnaleźć i przekazać funkcjonariuszom. W środę greckie służby ustalają, że ostatni sygnał z telefonu Danuty pochodzi z niedzieli. Lokalizacja wskazuje, iż Polacy w ogóle nie weszli do wąwozu Samaria. Sygnał pochodzi z wąwozu Tripiti.

– Namawiałem policjantów do użycia kamer termowizyjnych. Prosiłem o ściągnięcie z Aten wojskowego helikoptera Puma, ale policja mówiła, że on nie może tu latać i nie ma gdzie wylądować. Sam przepytywałem Polaków, którzy pojechali do wąwozu z Danusią. Okazało się, że pilot nas okłamał, co wywołało lawinę złych decyzji. Cały czas powtarzał nam, jaka obowiązuje procedura: to on kupuje bilety do wąwozu, rozdaje każdemu do ręki, turyści schodzą schodkami, a on całą grupę ma przed sobą. Ludzie powiedzieli nam jednak, że pilot kazał wszystkim kupić sobie bilety i nawet ich nie policzył, gdy wchodzili na trasę. Dopiero ostatniego dnia przyznał się do kłamstwa – mówi Bogusław Wiśniewski.

“Załamywałem ręce. Wiedziałem już, że Danusia i Marek nie weszli do wąwozu”

Policja opiera akcję poszukiwawczą na zeznaniach pilota, dlatego ratownicy przeczesują trasę w wąwozie.

– Załamywałem ręce. Wiedziałem już, że Danusia i Marek nie weszli do wąwozu i trzeba ich szukać gdzie indziej. Tłumaczyłem policjantom, że skoro nie znaleziono ich w wąwozie, a przecież nie wspięli się na pionowe gołe skalne ściany, to trzeba szukać poza wąwozem. Tym bardziej że sprawdziliśmy zdjęcia, jakie zrobili turyści z ich grupy, i na żadnym nie było Danusi ani Marka – opowiada zrezygnowany wspólnik Danuty.

Zdesperowani Polacy łapią się wszystkiego, by odnaleźć bliskich. Wiśniewscy docierają do znanego jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego.

– Wziął 1500 złotych i tyle. Nic nie pomógł. Żadna informacja od niego nie była przydatna. Wiem, że to może brzmieć śmiesznie, ale my naprawdę robiliśmy wszystko, co tylko można, by ich odnaleźć. Zdesperowany człowiek w takiej sytuacji naprawdę chwyta się wszystkiego – mówi Wiśniewski.

W czwartek, o godzinie 14, pięć dni od zaginięcia rodzeństwa, trójka Polaków jest umówiona z policją, by omówić dalsze kroki dotyczące akcji poszukiwawczej. Grecy przekładają jednak spotkanie na 20, bo panuje straszny upał, a na komisariacie nie działa klimatyzacja.

Przed 20 do Wiśniewskiego dzwoni rezydent Jakub. Przekazuje informację od greckiej policji, że rodzeństwo zostało odnalezione.

– Staliśmy wtedy na schodach przed komisariatem. Z radości zaczęliśmy skakać, śmialiśmy się ze szczęścia. Przepraszam, zróbmy krótką przerwę, głos zaczyna mi się łamać – mówi Wiśniewski.

I zaczyna opowiadać, gdzie znaleziono Danutę i Marka.

Polskie rodzeństwo po opuszczeniu autokaru traci z oczu resztę grupy i zamiast pójść w dół do kasy, rusza o wiele bardziej widocznym szlakiem do kawiarni znajdującej się powyżej parkingu. Stamtąd wiedzie szlak pod Gigilos, jedną z wyższych gór w masywie Lefka Ori. Gdy wyznaczonym szlakiem docierają do przełęczy, widzą wąwóz, ale nie wiedzą, że nie jest to Samaria. Znajduje się tam ostatni punkt poboru wody z małego kraniku. Kończy się roślinność, a zaczynają same skały. Jeśli napełnili butelki do pełna, to zapas powinien wystarczyć na jeden dzień.

W czasie wspinaczki w pewnym momencie Danuta zsuwa się ze skarpy

W czasie wspinaczki w pewnym momencie Danuta zsuwa się ze skarpy około pięciu metrów w dół i łamie trzy żebra. Nie może się ruszać. Marek nie widzi jej z góry, ponieważ przesłaniają ją wystające głazy.

W czwartek po południu, szóstego dnia od zaginięcia rodzeństwa, Anastasius Tassos podczas wspinaczki po zboczu wąwozu Tripiti trafia na wycieńczonego Marka, który siedzi nad skarpą. Miejsce jest oddalone od wejścia do wąwozu Samaria około pięciu kilometrów i znajduje się na wysokości 1700 metrów n.p.m. W tak trudnym terenie dojście tu z parkingu, gdzie polscy turyści wysiedli z autokaru, mogło zająć mniej więcej pięć godzin.

Polak jest odwodniony. Bardzo słaby. Nie jest w stanie nic powiedzieć. Bełkocze. Ma przy sobie plastikową butelkę z moczem. Grek próbuje go podnieść i prowadzić, ale Marek jest zbyt słaby. Dostaje wodę do picia. Wspinacz próbuje dodzwonić się do służb ratunkowych, ale nie ma zasięgu.

Musi wspiąć się wyżej, by skorzystać z telefonu. Zostawia chłopaka i rusza w górę. Po dwóch godzinach wreszcie łapie zasięg i udaje mu się wezwać służby. Chwilę przed godziną 20 policja powiadamia Bogusława Wiśniewskiego, że odnaleziono Marka. Około 21 ratownicy jadą do Omalos.

Stamtąd już pieszo żołnierze i ratownicy Czerwonego Krzyża ruszają w góry, by dotrzeć do Polaka. Znajdują go po ciężkim marszu około 2:30 nad ranem.

– Marek chorował na padaczkę, brał leki. Miał spowolnione reakcje. Pewnie dlatego nie wezwał pomocy. Nie był w stanie podjąć decyzji, potem wycieńczony już tylko leżał na skarpie. Gdy odnalazł go grecki alpinista, był w ciężkim stanie. Nie dożył przybycia ratowników… – mówi cicho Bogusław.

Przy ciele Marka leży but Danuty. Ratownicy zaczynają jej szukać w najbliższej okolicy. Nie mogą jej dostrzec, ponieważ leży przysłonięta wystającymi ze skarpy głazami.

Trafiają na nią nad ranem. – Zaprowadzili nas do niej. Leżała na stole. Odwodniona, wysuszona. Skóra wyglądała, jakby ją ktoś siłą naciągnął na czaszkę. Widok był przerażający. Ten obraz zostanie już ze mną na zawsze. Lekarz, który przeprowadził sekcję zwłok, powiedział, że żyła, gdy ratownicy dotarli do ciała Marka. Zmarła jednak, zanim ją znaleźli – mówi Bogusław Wiśniewski.

Przyczyną śmierci rodzeństwa było odwodnienie i wycieńczenie organizmu.

Ciała zostały zabrane z wąwozu helikopterem Puma, który przyleciał z Aten. Wcześniej policja twierdziła, że nie może go wykorzystać do poszukiwań, ponieważ maszyna nie może lądować w górach. Trójka Polaków identyfikuje ciała w kostnicy w stolicy Krety – Chanii. Rodzeństwo zostaje pochowane 9 sierpnia we wspólnym grobie na cmentarzu komunalnym w Kątach Wrocławskich. Na pogrzebie są tłumy.

Danuta Sawicka miała przy sobie aparat fotograficzny. Wywołane zdjęcia pokazują, że rodzeństwo, wbrew temu, co zeznał pilot Piotr P., nie weszło do wąwozu Samaria, tylko ruszyło znacznie trudniejszym szlakiem E4, przeznaczonym dla doświadczonych wspinaczy ze specjalistycznym sprzętem.

Najprawdopodobniej w tłumie stracili swoją grupę z oczu i ruszyli w kierunku oznakowanego szlaku. Dopiero po śmierci polskich turystów władze Parku Narodowego Samaria zdecydowały się postawić duży znak przy słabo widocznym wejściu do wąwozu, znajdującym się poniżej poziomu drogi.

– Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego pilot i rezydent przez dwa dni nie zrobili nic, by ratować Marka i Danusię. Okłamali wszystkich, przez co policja szukała w złym miejscu. Przecież oni byli do uratowania – mówi Wiśniewski.

Po powrocie do Polski składa zawiadomienie do prokuratury w sprawie możliwości popełnienia przestępstwa dotyczącego śmierci Danuty i Marka. Wysyła też listy z prośbą o wsparcie do ambasady, prokuratora generalnego, Ministerstwa Sprawiedliwości i prezydenta. Wszyscy odpisali, że znają sprawę i się nią zajmują. Ambasada twierdziła, że otoczyła opieką rodzinę zmarłych.

“Nikt z nich nic nie zrobił”

– Oczywiście nikt z nich nic nie zrobił. Bardzo dobrze znam rodziców Danusi i wiem, że nikt się do nich nie odezwał. To kłamstwo. W tym samym czasie wydarzył się wypadek polskiego autokaru w Grenoble, w którym zginęło 26 osób. Media i politycy tylko tym się zajmowali. Nasza sprawa nie była tak ważna – opowiada rozżalony wspólnik Danuty Sawickiej.

Po śmierci Danuty i Marka Sawickich Piotr P. i Jakub S. nadal pracują w biurze podróży i opiekują się turystami.

Biuro nie chce komentować śmierci turystów, którzy wykupili u nich wczasy. Prokuratura wszczyna śledztwo w sprawie śmierci rodzeństwa. Ostatecznie, po pięciu latach, w listopadzie 2012 roku kieruje do sądu akt oskarżenia przeciwko pilotowi Piotrowi P. Zarzuty: narażenie Marka i Danuty Sawickich na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do ich śmierci.

Posłuchaj:

To nie wszystko, co mamy dla Ciebie w TOK FM Premium. Spróbuj, posłuchaj i skorzystaj z oferty “taniej na zawsze”. Wejdź tutaj, by znaleźć szczegóły >>

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMemoriał Wagnera: Pierwsza wygrana Francji
Następny artykułPociągi woziły powietrze, powoli robią się popularne. Wzrost liczby pasażerów na linii Bytom-Gliwice