Czasu do pierwszego dzwonka coraz mniej. Resort edukacji upiera się, żeby zajęcia lekcyjne w nowym roku odbywały się w szkołach, choć z zachowaniem pewnych zasad reżimu sanitarnego. Nie będzie na przykład odgórnego obowiązku noszenia maseczek na szkolnych korytarzach. Minister edukacji Dariusz Piontkowski również w tej kwestii decyzję pozostawia dyrektorom.
Blokada na podcaście? Odblokuj wszystkie podcasty za 5 zł
Eksperci obawiają się, że chaotyczny powrót dzieci do szkół może spowodować wzrost liczby nowych przypadków koronawirusa. Jak wyjaśniał w TOK FM dr inż. Piotr Szymański, z grupy MOCOS (MOdelling COronavirus Spread) i Adiunkt w Katedrze Inteligencji Obliczeniowej na Politechnice Wrocławskiej, nie można wykluczyć takiej sytuacji. – Robiliśmy takie modelowanie w kwietniu dla Berlina, który zastanawiał się nad otwarciem szkół. Kluczowe jest, jak będzie wyglądało ograniczanie kontaktu między dziećmi i poziom wykrywania przypadków bezobjawowych. Jeżeli w klasach kontakty zostaną ograniczone do poziomu 12 procent sprzed pandemii, to w modelowaniu dla Berlina wyszło nam, że nie spowoduje to skoku zakażeń – wskazywał Szymański.
Innymi słowy, interakcje między uczniami musiałyby spaść o niemal 90 procent. – To sprawa fundamentalna. Chodzi nie tylko o oddalenie dzieci w klasach. Na korytarzach też muszą być warunki, żeby uczniowie nie spotykali się w grupach. Pamiętajmy, że jeżeli ograniczymy kontakty tylko o połowę, to wówczas wchodzimy już na krzywą istotnego wzrostu liczby zakażeń – przekonywał ekspert.
Podkreślał, że w polskich realiach na szkoły trzeba patrzeć jednostkowo. – Jedne mają większe budżety i zatrudniają woźnego, inne nie. W prywatnych zdarzają się osoby z zewnątrz, które pomagają. Z kolei w szkołach na wsi wektorem transmisji koronawirusa może być nauczyciel, który podróżuje między różnymi szkołami – ocenił.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS