Polscy siatkarze są w ćwierćfinale mistrzostw Europy i we wtorek o 18 grają z Serbami o awans do strefy medalowej. Przed turniejem zapowiadali, że chcą bić się o medale. O tym, czego potrzebują, żeby je wywalczyć, co będzie kluczowe, żeby zespół pozostał na wysokim poziomie i jak mogą podejść do niego najbliżsi rywale, opowiada Sport.pl mistrz olimpijski i mistrz Europy z Jugosławią, a prywatnie brat trenera polskich siatkarzy, Vladimir Grbić.
Jakub Balcerski: Nikola Grbić niedawno skończył 50 lat. Czego życzyłeś bratu w dniu urodzin?
Vladimir Grbić: Zdrowia i szczęścia, bo to nadal coś, czego nie kupisz. I jeszcze większego pragnienia osiągnięcia sukcesu w przyszłym roku. Chyba wszyscy wiemy, jaki prezent chciałby wtedy sprawić sobie i wszystkim kibicom Nikola.
Jak jest po przekroczeniu “50”? Doradzisz jakoś bratu w kwestii tego, co się zmienia?
– Jest chyba na tyle mądry, że sam zda sobie z tego sprawę. Dla niego to nie problem. Mówi się, że człowiek ma dwa życia. I drugie zaczyna się w momencie, kiedy zdamy sobie sprawę, że mamy tylko jedno. Dlatego powiedzmy, że jest teraz w drugiej połowie życia.
Lepszej?
– To się okaże.
Jest też w drugiej połowie trwających mistrzostw Europy. Zaczął ją od trudnego meczu z Belgami, w którym pojawiło się trochę problemów, zwłaszcza w trzecim i czwartym secie. Polacy awansowali do ćwierćfinału, ale chyba można powiedzieć, że doświadczyli tego, jak zdradliwe potrafią być ME – najpierw, w fazie grupowej, wygrywasz niemalże wszystko w trzech setach, a potem szybko przychodzą ważne sprawdziany, prawda?
– Jako siatkarz nigdy nie lubiłem turniejów, w których nasza grupa była łatwa. Chodzi o rozwój. Kiedy dzieci dorastają w krainie mlekiem i miodem płynącej, to nie jest dobrze. Spokojne środowisko nie kreuje wojowników. Jeśli w fazie grupowej nie masz wystarczająco przestrzeni do realnej walki z przeciwnikami, to nie wejdziesz w poważniejsze mecze z dobrym rytmem.
Trochę się o to martwiłem. Słusznie, ale wysoki poziom, na który wszedł zespół, pozwolił wygrać i w tych okolicznościach. To ciężki rok – najpierw Liga Narodów, teraz mistrzostwa Europy, a na koniec jeszcze kwalifikacje olimpijskie – i pozostać przy najlepszej możliwej grze przez tak długi czas zawsze jest i będzie trudno.
Teraz czas na ćwierćfinał z Serbią. Czego się spodziewasz w tak wyjątkowym meczu dla Nikoli?
– Że Serbowie zagrają jak szaleni. Mentalnie zawsze nastawiają się na te zespoły, które są o wiele silniejsze na papierze. Najlepsze drużyny w takiej sytuacji muszą coś sobie i innym udowodnić. Tak będzie i teraz.
Nikola wspominał nam, że to jest tak: wszyscy wieszają Polakom złote medale mistrzostw Europy po wygranej Lidze Narodów i każdy rywal w takiej sytuacji będzie przeciwko nim ryzykował, bo nie ma nic do stracenia. Jeśli przegra, to powie, że z prawdopodobnie najlepiej grająca obecnie drużyną na świecie.
– Dokładnie. Chyba wolałbym z mistrzostw Europy nie przywieźć złota, a mieć to z Paryża za rok. Oczywiście, najlepiej zdobywać wszystkie medale i wygrywać wszystkie mecze, ale Nikola zdradził mi, jak wyglądał zespół przy okazji zeszłorocznego finału mistrzostw świata z Włochami. Był emocjonalnie wypruty, zbity jeszcze przed wejściem na boisko.
Powiedziałem mu: “Ale przecież wiesz, że nie przyjechałeś tam po mistrzostwo świata. Fajnie byłoby je wygrać, ale oni zdobyli już dwa złota MŚ. Jesteś tam po to, żeby zdobyć złoto igrzysk”. To oczywiście wielka presja, a ludzie mają ogromne oczekiwania nawet poza igrzyskami, więc najważniejsze dla sztabu i zawodników, to nauczyć się, jak to kontrolować. Kiedy presja przejmuje nad tobą kontrolę, treningiem wiele już nie nadrobisz.
Nikola mówił kilka miesięcy temu, że ciężko zniósł ten przegrany finał MŚ. Jak to wyglądało twoimi oczami?
– Bardzo ciężko to zniósł. To było dla niego jak nóż w plecy. Zawodnicy, których znał i trenował w Perugii wspięli się na swój najwyższy poziom i wygrali przeciwko jego Polsce. To musiało zaboleć. Na Włochach teraz też spoczywa zupełnie inna presja: są obecnymi mistrzami Europy i mistrzami świata. Ciekawe, jak poradzą sobie z tym młodsi zawodnicy.
W Polsce skład pod tym względem jest zdecydowanie bardziej zbalansowany. To zaleta?
– Wiek wcale nie musi oznaczać stopnia dojrzałości. Dlatego jeśli jesteś starszy, niekoniecznie musisz lepiej znosić stres. Pamiętam, jak jeden z moich kolegów opowiadał mi historię radzieckiego wybitnego siatkarza, Aleksandra Sawina. Był z nim w pokoju i podczas mistrzostw świata w Paryżu Sawin nie mógł spać. Ciągle wychodził zapalić na balkon, co noc po kilka razy. Widać było, że zupełnie nie radzi sobie z presją. A u tak doświadczonego i utytułowanego zawodnika oczekiwałbyś, że będzie zupełnie inaczej.
Wygląda na to, że nieważne, jak wielką jakość prezentujesz na boisku, często kluczowe jest, jak poradzisz sobie z presją. Musisz skupić się na tym, co musisz zrobić i nie dopuszczać do swojej głowy tego diabła, szepczącego, co może się wydarzyć i co na pewno pójdzie nie tak. Inaczej już cię nie ma.
W kadrze mocno liczy się teraz także zaufanie. Na zeszłorocznych MŚ Nikola zaufał Aleksandrowi Śliwce, który odpłacił się za to w najważniejszych meczach i do dziś gra na naprawdę wysokim poziomie. Kamil Semeniuk, którego forma w sezonie ligowym i na początku gry w kadrze w tym roku mocno spadła, teraz też odżywa i spisuje się coraz lepiej. Ta relacja Nikoli z zawodnikami to klucz, żeby ich z czasem odblokowywać, gdy nie idzie?
– Tu liczy się podejście: “To, co było, nie ma już znaczenia”. Najważniejsze to, jak zachowujesz się i jak grasz, gdy jesteś potrzebny zespołowi. Nie zgodziłbym się z tym, że Kamil Semeniuk miał zupełnie nieudany sezon w Perugii. Powiedziałbym bardziej, że nie używano go tam w najlepszy możliwy sposób. To samo z Wilfredo Leonem. Nie było tak, jak powinno być. Perugia to specyficzne miejsce, zarządzane przez szalonego prezesa, który chce dawać same “one man show”. Potrzebuje najlepszych zawodników, żeby poczuć się silnym, a trenera w roli mięsa, które obraca sobie na grillu. Presja tam jest po prostu komiczna.
Wierzę, że w Polsce tworzy się nieprzyjemna rola, gdy trzeba wybrać dwójkę zawodników na przyjęciu do wyjściowego składu. Trzech zawodników z Zaksy, lub tych, którzy w niej grali: Śliwka, Bednorz, Semeniuk, a do tego jeszcze Fornal i Leon. A za nimi kolejni, z których każdy moim zdaniem miałby miejsce w kadrze innej reprezentacji, gdzie aż takiej rywalizacji na przyjęciu nie ma. Co mnie cieszy to, że poszczególni przyjmujący, czy choćby Bartosz Kurek z Łukaszem Kaczmarkiem w ataku, bardzo się wspierają. To fantastyczne i oznacza, że zespół jest dojrzały. W naszych czasach czegoś takiego nie było. Ja i mój brat musieliśmy wdrożyć w to innych zawodników, samemu się do tego zabrać. To była podwójna praca. To dlatego Nikola teraz tak doskonale wie, jak robić to jako trener. Imponuje mi, jakim zaufaniem darzą go zawodnicy. Cieszy mnie, jak go szanują i jak zanim podążają. Bez tego nie wygra się niczego.
W przypadku poprzedniego zespołu każdy znał relacje trenera z zawodnikami, jak się zachowuje, jak mówi. Kwestią czasu wydawało się znalezienie momentu, kiedy on straci grunt pod nogami, albo jego zespół na czymś się rozbije. Wiesz, co najbardziej na tym traci? Wynik drużyny. Byłem w Tokio, gdy przegrali ćwierćfinał z Francuzami i widziałem Polaków płaczących po tej porażce. Teraz wszystko nie musi być tak jasne i widoczne. Ważne, żeby zespół szedł w jednym kierunku. Żeby oddychał razem i równo na boisku.
Nikola sam mówi, że nie wyobraża sobie tego, jak trudne będzie kogoś odrzucić przed igrzyskami.
– Jest miejsce tylko dla dwunastu zawodników i nikt nie chce być tym, który będzie musiał pozostać w domu. Zwłaszcza dlatego, że kiedy rozwijasz się i czujesz, że twój poziom gry jest coraz wyższy, po prostu spodziewasz się znaleźć w składzie. Czasem wychodzi i tak, że wartość tych, którzy są elementami procesu składania drużyny, jest wyższa, niż u tych, którzy polecą na turniej.
Mówiłeś już, że najlepiej nie patrzeć w przeszłość, ale w przypadku pokonania Serbii w półfinale Polacy zagrają ze Słoweńcami. Na mistrzostwach Europy ostatnio odpadali z nimi cztery razy z rzędu. Teraz to znów tak silny zespół, żeby przeciwstawić się polskiej kadrze?
– Z nimi jest teraz trochę jak z Iranem. Zawsze oni, zawsze tie-breaki, sprzeczki pod siatką i cała reszta. Dla Brazylii – tej bardzo silnej, sprzed kilku lat – kimś takim byli Polacy. Też często kończyło się na pięciu setach, trudnych meczach i problemach. Inne zespoły na taki poziom się nie wspinały. Żeby zdobyć złoto na wielkiej imprezie, trzeba przeskoczyć wszystkich. Dlatego nie sądzę, że to Słoweńcy mogą być tu problemem. To nie o nich chodzi. Wszystko jest teraz w rękach Polaków. Taka jest prawda.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS