W tym roku miejskie „sianokosy” rozpoczęły się wyjątkowo późno. Tu i ówdzie koszono trawę w maju, ale na większości terenów zielonych kosiarki pojawiły się po raz pierwszy dopiero niedawno. To nowy sposób dbania o miejską zieleń. Za pozostawieniem w spokoju trawników w mieście przemawiają względy ekologiczne – ochrona żyjących w nich mniejszych i większych gatunków zwierząt, zwłaszcza owadów, bez których na świecie zapanuje głód, bo żadna roślina nie wyda plonów, a także znaczenie wysokich traw dla schłodzenia mikroklimatu w mieście i wchłaniania zanieczyszczeń. Ale pozostawianie bujnych traw nie wszystkim się podoba z powodów estetycznych i praktycznych. Pisaliśmy o tym kilka dni temu.
Eksperci przypominają jednak, że koszenie jest niezbędne. Pomaga ono w utrzymaniu oraz rozwoju traw. Zwłaszcza w pierwszych latach życia trawnika koszenie powoduje kształtowanie się darni. Ponadto zieleń przyuliczna musi być przycinana ze względów bezpieczeństwa, choćby po to, aby nie ograniczać widoczności uczestnikom ruchu drogowego. Z przeprowadzonych badań w dużych miastach, także w Warszawie, wynika jednak, że mieszkańcy narzekają na niedostatek zieleni w pobliżu miejsca zamieszkania. Dlatego eksperci radzą, aby po prostu powstrzymać się z nadmierną częstotliwością koszenia.
Rzadziej koszone trawniki są bardziej potrzebne
– Badania mówią, że mamy potrzebę porządkowania przestrzeni. Chcemy uzyskać zieleń wyrównaną i przyciętą. Ale w ten sposób zmniejszamy jej ilość wokół domów i z czasem odczuwamy jej brak. Inne badania dowodzą z kolei, że nasze działania z porządkowaniem przestrzeni są nieracjonalne i szkodliwe dla nas samych. Mieszkańcy Warszawy, oceniając zdjęcia dobrze utrzymanych trawników i łąk kwietnych, wskazywali nieco bardziej na te drugie, choć oceny były podobne. Na tej podstawie nie można więc twierdzić, że trawniki są atrakcyjniejsze od łąk czy odwrotnie. Ale kiedy pokazywano tym samym mieszkańcom zdjęcia przyschniętych trawników i łąk, oceny dla łąk spadły nieznacznie, a dla trawników wyglądały fatalnie. Mieszkańcom miast nie podobają się wyschnięte trawniki, a w dobie zmian klimatu należy się przyzwyczajać do takiego widoku. Rozwiązaniem jest rzadsze koszenie – uważa dr hab. Piotr Sikorski z Katedry Ochrony Środowiska Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie.
Naukowcy wskazują również na związek częstotliwości koszenia trawników z eliminacją szkodliwych dla zdrowia zanieczyszczeń obecnych w powietrzu. Rzadziej koszone trawniki pochłaniają 0,26 t/ha pyłów, a porośnięte przez kilka lat samosiewkami – nawet 1 t/ha. – W przypadku nisko koszonych trawników wartości te są znacznie mniejsze – alarmuje dr hab. Sikorski. – Skoszone w tej chwili trawniki w upale nie mają prawie żywego ulistnienia. Do tego w trakcie koszenia pyły mają tendencje do wtórnego unoszenia się i ponownie stają się zagrożeniem, stąd właśnie zakaz używania dmuchaw po skoszeniu.
Trawa strzyżona w miejscach rekreacji
Naukowiec zauważa, że planując strzyżenie trawników, powinno się uwzględniać również rekreacyjne funkcje zieleni dla mieszkańców.
– Łąki nie są odporne na wydeptywanie, stąd nie są dobrym miejscem na wypoczynek „na trawie”. Pozostają trawniki. Ale nie ma sensu kosić trawników, na które nikt nie przychodzi z kocem. Wystarczy więc wykosić niewielkie powierzchnie, by ludzie opalali się na skoszonej murawie wśród łąk. Wyznaczenie wszystkich miejsc, gdzie taki wypoczynek ma mieć miejsce, załatwiłoby sprawę – radzi Piotr Sikorski.
Zdaniem przyrodników chodzi o to, by kosić w sposób zróżnicowany, czyli m.in. rzadziej, niż to praktykowano dotychczas. Podpowiadają, że z zaoszczędzonych środków można utrzymywać na wyższym poziomie pozostałą zieleń.
Stołeczny Zarząd Zieleni informuje, że parkową zieleń użytkowaną w celach rekreacyjnych strzyże obecnie maksymalnie dwa razy do roku.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS