Gwałtownej wyprzedaży akcji na GPW towarzyszą skrajne hasła – od “zamknąć giełdy” do “kupuj, gdy leje się krew”. Gorąca głowa może być jednak na tak wymagającym rynku przepisem na finansową katastrofę. Jak zatem odpowiedzialnie inwestować w czasach rynkowej paniki?
Artykuł ten powstał po najgorszej w historii GPW sesji 12 marca 2020 roku i w momencie, gdy koronawirusowa panika ścięła notowania głównych indeksów warszawskiej giełdy o przeszło 30 proc. w trzy tygodnie. Zasady tutaj opisane są jednak uniwersalne i warto o nich pamiętać zarówno podczas tego kryzysu, jak i ewentualnych kolejnych. Zbiór ten nie jest przepisem na zarobienie pieniędzy w czasie bessy. Ba, nie jest nawet przepisem na to, jak ich nie stracić. Pomogą one jednak spojrzeć na rozgrzane rynki chłodniejszym okiem, a także zminimalizują szanse na to, iż bessa skończy się dla nas finansową katastrofą.
Zasada nr 1. Zawsze może być taniej
Akcje po przecenach kuszą. Masz na swojej liście ciekawy papier, który chciałeś kupić po 60 zł, a nagle okazuje się, że jest on po 40 zł. Czy to nie jest idealna okazja do kupna? Szczególnie że przecież skoro giełdy spadały, to i potem zaraz odbiją. Jest to sposób myślenia, który często kryje się za poradą “kupuj, gdy leje się krew”. Warto jednak mieć świadomość, że może ona być równie dobrze przepisem na sukces, jak i drogą do katastrofy. Nigdy bowiem nie jest tak tanio, by nie mogło być taniej.
Przykładów nie trzeba szukać daleko. Podczas krachu w 2008 roku tylko w październiku WIG20 spadł 23,4 proc. Czy była to dobra okazja do kupna? Cóż, po czterech kolejnych miesiącach WIG20 notowany był jeszcze o kolejne 25 proc. niżej. Podobnie zresztą jest i teraz. Między 24 lutym a 11 marca 2020 roku WIG20 stracił 28 proc., nie przeszkodziło mu to jednak w tym, by 12 marca zanotować spadek aż 13,3 proc. w ciągu jednego tylko dnia.
Nigdy zatem, gdy na rynkach obserwujemy paniczną wyprzedaż, nie należy kupować tylko dlatego, iż uznamy, że taniej nie będzie. Podczas giełdowej paniki wyprzedawane jest wszystko niezależnie od fundamentów. Liczy się tylko fakt, że dane aktywo to akcja. Widać to było zresztą i wspomnianego 12 marca, gdy najmocniejsza spółka w WIG20 straciła 6,5 proc., a aż 204 spółki (czyli blisko połowa rynku) wyznaczyła co najmniej roczne minima. Wyprzedawano więc grupowo całe portfele, a nie tylko pojedyncze akcje. Taka paniczna wyprzedaż może trwać dzień, ale i tydzień czy miesiąc. Po drodze mogą pojawić się odbicia, ale gdy rynki wejdą w tryb “paniki”, byle pretekst wystarcza, by wrócić do wyprzedawania wszystkiego szeroką ławą.
Zasada nr 2. Zapytaj sam siebie, jakie ryzyko akceptujesz
Czy powyższe oznacza, że w ogóle nie powinniśmy tykać akcji? To zależy. Z jednej strony takie podejście pozwoliłoby nam uniknąć uczestnictwa w ewentualnej kontynuacji spadków, z drugiej może się okazać, że rynek pójdzie w górę, a my przegapimy okazję. Polowanie na wybicie rynku po mocnych spadkach ma zresztą nawet swoją sepcjalną nazwę w giełdowym slangu, to tzw. “łapanie spadających noży“. I choć giełdowa mądrość mówi, by ich nie łapać, bo można się pokaleczyć (czyli akcje mogą spaść jeszcze mocniej), to jednak niektórzy uczynili z tego sposób na zarabianie.
Przechodząc do meritum zasady, przed kupnem akcji w czasie rynkowej paniki trzeba zadać sobie pytanie, jakie ryzyko jest się w stanie zaakceptować. Jeżeli widzimy ciekawą firmę, które akcje mocno potaniały, to rzeczywiście może być to rynkowa okazja. Musimy mieć jednak świadomość, że akcje tej spółki mogą spaść o kolejne 10, 20, a może nawet 50 proc. Czy będziemy w stanie to znieść, trzymając jej akcje? Czy szybko sprzedamy i jedyne, na co się załapiemy, to spadki, ale z drugiej strony unikniemy w ten sposób ryzyka spadków jeszcze większych.
Nie ma tutaj uniwersalnej porady, każdy inwestor czuje to trochę po swojemu. Warto pamiętać, że z akcjami przede wszystkim trzeba czuć się wygodnie i mieć plan na każdą ewentualność. A okresy giełdowej paniki często dostarczają scenariuszy skrajnych, których czasem w zwykłych okolicznościach się nie rozważa. Plan działania w spadkowym scenariuszu należy mieć zawsze, ale w trakcie panicznej wyprzedaży jest to tym ważniejsze, że ów negatywny scenariusz może zrealizować się bardzo szybko.
Nim zatem kupimy akcje, warto być gotowym na ich ewentualne dalsze spadki i zadać sobie pytanie: “jak ja to zniosę?”. De facto możemy nawet mieć rację i spółka rzeczywiście będzie warta zakupu, ale wzrosty poprzedzą mocne spadki, na których sprzedamy akcje. Z drugiej strony długie trzymanie takich akcji, bez szybkiego cięcia strat (np. za pomocą tzw. zleceń “stop loss”), to spore ryzyko. Na końcu okazać się może przecież, że jednak racji nie mieliśmy. Dlatego czasem być może lepiej stanąć z boku, a przynajmniej poprzedzić decyzję zakupową solidną analizą.
Zasada nr 3. Uważaj na historyczne wskaźniki
Analizując to, czy spółka jest już tania, czy jeszcze nie, musisz ustrzec się także innej pułapki. To historyczne wskaźniki. Po dużym spadku cen wrażenie mogą robić na przykład stopa dywidendy czy wskaźnik C/Z obrazujący stosunek ceny do zysku. To w normalnych warunkach podpowiedzi, że spółka może być niedowartościowana. W czasie światowego kryzysu mogą one być jednak fałszywymi przyjacielami, przyszłość może sie bowiem diametralnie różnić od przeszłości.
Oczywiście na przeszłość spółki należy patrzeć i to, jakie osiągała historycznie wyniki, ma znaczenie choćby z punktu widzenia jej wiarygodności czy sytuacji bilansowej. Spowolnienie gospodarcze, recesja, zamknięte placówki kulturalne, przestoje w zakładach czy pozrywane łańcuchy produkcji to jednak ryzyka, które często idą w parze z giełdową paniką. Mniej lub bardziej gospodarcze problemy odczują w zasadzie niemal wszystkie spółki, czy to pośrednio, czy to bezpośrednio. Stąd warto brać poprawkę na historyczne wyniki i zastanowić się, jak wycena spółki wygląda w świetle nowego otoczenia makroekonomicznego. Wówczas może się okazać, że ta wcale nie jest taka atrakcyjna, jakby na to wskazywały historyczne wskaźniki.
Zasada nr 4. Wystrzegaj się jednosesyjnych gwiazdek
Masowa wyprzedaż akcji sprawia, że niektórzy inwestorzy z jeszcze większym zacięciem szukają miejsc, w których można zarobić. Gdy wszystko spada, nawet cień szans na wzrosty to dla niektórych spekulantów dobry temat do inwestycji. W efekcie na giełdzie pojawiają się tzw. “sesyjne gwiazdki”. Spółki, które nagle zaczynają gwałtownie rosnąć, mimo iż rynek spada.
I oczywiście najczęściej nie są to przypadkowe firmy, stoi za nimi bowiem jakaś mająca ręce i nogi historia. Przykładowo w trakcie koronawirusowej bessy obserwowaliśmy już rajd na producencie maseczek i rękawic (Mercator), hossę na firmach, które miały pomóc diagnozować chorobę (Biomaxima, Cormay), a gdy okazało się, że w ludzie masowo wykupują towary ze sklepów, rajd producentów żywności z długim terminem przydatności (Pamapol, Makarony Polskie) oraz artykułów kosmetycznych (Harper).
Dlaczego na takie przypadki szczególnie warto uważać? Przecież tegoretycznie fundament do wzrostów jest, a i zarobek w okresie bessy cieszy podwójnie. Problem polega jednak na tym, że o ile ów fundamentalny impuls rzeczywiście wskazuje, że firma w ten czy inny sposób na kryzysie może skorzystać, o tyle gwałtowne wzrosty często bardzo szybko ten potencjalny pozytywny efekt wyolbrzymiają. Spółki rosną po kilkadziesiąt czy po kilkaset procent, czyli kompletnie odrywają się od fudamentów nawet biorących pod uwagę pozytywny impuls. W efekcie potem takie spółki równie szybko spadają i zamiast zarobić, inwestorzy na nich sporo tracą.
Zasada nr 5. Unikaj gry na dźwigni
Lewar, czyli wsparcie swojej inwestycji kredytem, pozwala dużo szybciej zarabiać na rynkach. To szczególnie popularna forma w przypadku kontraktów terminowych. Problem polega jednak na tym, że kij ma dwa końce i szybkie zarobki to też i większe ryzyko. Gdy zaś na rynkach panuje podwyższona zmienność i indeksy potrafią ruszać się o ponad 10 proc. w ciągu sesji, owo ryzyko zaczyna mieć ogromne znaczenie.
Bolesną lekcję dostali m.in. gracze z rynku ropy, którzy obsrawili, że po weekendzie 8-9 marca “czarne złoto” odbije. Arabia Saudyjska poszła jednak na cenową wojnę z Rosją i notowania i tak już przecenionego surowca tąpnęły o 30 proc. Niektórzy inwestorzy stracili nie tylko cały zainwestowany w ten rynek kapitał, ale także musieli uzupełnić dziurę, która powstała w związku z faktem, iż wykorzystywali oni właśnie dźwignię.
Z tej historii warto wyciągnąć także inny wniosek, by nie zostawiać otwartych dużych pozycji przez weekend. Na rynku o tak dużej zmienności dwa dni to niemal wieczność. Może się okazać, że w poniedziałek mamy zupełnie inne realia niż w piątek. Tak było właśnie w przypadku ropy naftowej, tak było też w ostatni pełny weekend lutego, po którym to zaczęły się gwałtowne spadki.
Adam Torchała
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS