Ewa Stusińska: To był sylwester 1997 albo 1998 roku. Rodzice przyjaciółki poszli na bal, oglądałyśmy telewizję i po północy niepostrzeżenie program Polsatu zmienił się na film z cyklu „Różowa landrynka”. Była to „Fanny Hill. Pamiętnik kurtyzany”. Miałam 14 lat, obejrzałyśmy film bez słowa. Na pewno byłyśmy skonfundowane, być może miałyśmy rumieńce, ale nie przełączyłyśmy na inny kanał. A pan pamięta?
Klasyka. W połowie lat 80. oglądałem z kolegą pod szkolną ławką wycięte z niemieckiej gazety zmięte zdjęcia. Co tak panią zafascynowało w pornografii, że napisała pani o niej książkę?
– Wydawcom książek, które określano jako pornograficzne – „Fanny Hill”, „Kochanek Lady Chatterley”, „Sexus”, „Pani Bovary” czy „Kwiaty zła” – wytaczano kiedyś procesy. Zastanawiałam się, czy literatura może być zarówno pornograficzna i wartościowa. Wyszedł z tego doktorat, a później kilka lat pracy badawczej. Gdy jednak zgłosiło się do mnie wydawnictwo z propozycją książki o polskiej pornografii, pomyślałam, że w sumie niewiele o niej wiem.
Czytaj też: Roztaczają miłosny zapach przez wiele dni, przynoszą prezenty, budują imponujące gniazda. Wszystko po to, aby zasłużyć na seks
Pod koniec komuny jej głównym źródłem był przemyt z Niemiec gazetek z roznegliżowanymi paniami i kaset wideo z kopulującymi parami.
– Cenzura sprawiła, że Polacy nie byli specjalnie… wybredni. Ciekawsze były kanały dystrybucji. Warszawski antykwariat zaufanym klientom wypożyczał świerszczyki owinięte w „Trybunę Ludu”. Ktoś mi opowiadał, że magazyny pornograficzne jego ojciec przewiózł w maluchu pod wykładziną, wracając z saksów w RFN. Celnicy nie nadążali z kontrolami wwożonych do kraju kaset VHS. Filmy karate, komedie, ale przede wszystkim erotyka – to byli prawdziwi „ambasadorzy kapitalizmu”, jak zgrabnie nazwał to Jakub Majmurek.
Kto to rozprowadzał?
– Marynarze, robotnicy sezonowi z zagranicy, handlarze z bazarów. W zasadzie każdy, kto przywiózł z zagranicy zakazany magazyn czy film, puszczał go w obieg. Wiele się mówi o drugim obiegu w PRL, ale to ten trzeci był naprawdę masowy. Na przełomie 1987 i 1988 roku rząd pozwolił na funkcjonowanie Pośrednictw Wymiany Kaset, tzw. wymienialni, czyli miejsc na bazarach, w których można było wymienić się nielegalną kasetą wideo. Dni cenzury obyczajowej były już w zasadzie policzone.
Po zniesieniu cenzury w 1990 roku tama puściła?
– Już wcześniej przeciekała dzięki wypożyczalniom wideo, magazynom erotycznym, jak „Pan” czy „Playtboy”, które władza pozwoliła wydawać, by przekierować burzliwe nastroje Polaków. Jednak zniesienie cenzury sprawiło, że Polskę zalała fala porno. Doliczyłam się 80 magazynów erotycznych, które wychodziły. Obok klasyków, takich jak „Cats” czy „Wamp”, były bardziej niszowe – sadomasochistyczny „Markiz”, agencyjne „Odloty” czy gejowski „MEN!”. Przez kilka lat jedna ściana kiosków była niemal wytapetowana ich okładkami. W osiedlowych wypożyczalniach dominowały filmy erotyczne, te wszystkie „Edwardy Penisorękie” czy „Sperminatory”. Mnożyły się sex-shopy i peep-showy.
Wydawane jeszcze za komuny „Pan” i „Playtboy” miały ambicję uczyć Polaków światowego sznytu i elegancji. Czego czytelnicy dowiadywali się np. o relacjach męsko-damskich?
– Nie były to magazyny tak eleganckie jak amerykański pierwowzór, który choć umieszczał kobiety na rozkładówkach, podchodził bardzo liberalnie również do kwestii emancypacji i praw kobiet. Twórca „Playboya” Hugh Hefner finansował wiele takich inicjatyw. Polski, nomen omen, „Pan” postrzegał niezależność kobiet jako zagrożenie dla dotychczasowej pozycji mężczyzn. Bardzo wiele tekstów poświęcał takim zagadnieniom jak „żona z ambicjami” czy problem „mężnienia kobiet”. A remedium, jakie dawał – czyli rubryki „Jak zdradzać żonę?”, „Skok w bok” czy „Poradnik dla panów w średnim wieku, czyli: Jak podrywać studentki” – nie miało w sobie nic z progresywizmu.
Od czego zaczynały pierwsze legalne biznesy erotyczno-pornograficzne?
– Powiedziałabym, że od badania rynku, ale najczęściej decydował przypadek. Dwa przykłady. Pod koniec lat 80. dwóch kolegów z Koszalina kupiło okazyjnie papier w zakładach graficznych. Chcieli wydać czasopismo, ale że nie mieli doświadczenia, zaczęli od zdjęć gołych kobiet. Polacy byli tak wygłodniali treści erotycznych, że wykupili od razu 100 tys. nakładu. Tak powstał magazyn „Seksrety”, który wyspecjalizował się w ogłoszeniach erotycznych. Z kolei Paweł Siarkiewicz, założyciel firmy International Fun Center, która zaopatrywała w gadżety erotyczne znaczną część polskich i rosyjskich sex-shopów, zaczynał od jednego punktu w Warszawie. Już w dniu otwarcia, gdy nie mógł dopchać się przez tłum do własnego sklepu, sprzedał cały asortyment.
Polacy entuzjastycznie witali nową rzeczywistość.
– Zadziwiająco tolerancyjnie jak na katolickie, konserwatywne społeczeństwo. W pierwszej połowie lat 90. konsumowano pornografię jawnie, powszechnie – powiedziałabym nawet – jako coś nobilitującego. Jak pisał prof. Mirosław Filiciak, Polaków i Polki oszałamiało to, co przychodziło z Zachodu. A skoro tam oglądano pornografię, to wypadało robić to i u nas. Paradoksalnie było w tym coś z oporu wobec oficjalnego obiegu, kanonów i hierarchii, których strzegło państwo komunistyczne. Wolny rynek oznaczał przecież wolny wybór i otwarcie na masowe gusta, czy to się nowej władzy podobało, czy nie.
Ludzie umawiali się na wspólne oglądanie filmów na zasadzie: kawka, wódeczka i do tego pornosek?
– W 1989 r. GUS zbadał, gdzie Polacy oglądają filmy. 67 proc. ankietowanych robiło to „u kogoś”. Niewielu rodaków mogło jeszcze pochwalić się wciąż bardzo drogim magnetowidem, a w kinie czy telewizji prezentowano ofertę niekoniecznie skrojoną pod masowe gusta, więc na filmy chodziło się do rodziny czy sąsiadów. Pewien mężczyzna opowiadał mi, że przez długi czas miał tylko trzy kasety i wszyscy, którzy go odwiedzali – znajomi z pracy czy teściowa – domagali się seansów. Najpierw szła „Akademia policyjna”, potem „Rambo”, a jak dzieci szły spać, „Kaligula” – jedna z nielicznych prób pożenienia pornografii z kinem głównego nurtu. Niezwykle odważny obraz, nawet jak na te czasy. No i oglądali sobie z teściową „Kaligulę”, aż w pewnym momencie wybiegła do toalety, zasłaniając usta.
Zobacz też: Mniej scen seksu, pocałunków i statystów na planie. Tak się kręci filmy w czasach pandemii
W magazynie „Cats” na listy odpowiadała Szwedka Ylva, która strofowała polskich czytelników, że nie powinni swoich marzeń formułować w stylu „chcę rąbać panienkę, aż się wióry posypią”.
– Ylva opowiadała mi, że gdy w 1990 roku przyjechała do Polski, by zrobić nagie zdjęcia do pierwszego numeru tego skandynawskiego periodyku, żadna dziewczyna z Polski nie chciała jej towarzyszyć. Do sesji w Łazienkach Królewskich czy przed kolumną Zygmunta trzeba było zaprosić Węgierkę. Szwedka myślała, że ten wstyd minie, a demokracja wyzwoli erosa w społeczeństwie i za kilka lat nie będziemy tacy pruderyjni. Biorąc pod uwagę, że o pracy w tej branży nie chciała ze mną rozmawiać żadna polska aktorka, wniosek jest prosty.
Ylva była wyjątkiem w świerszczykach, bo osobiście odpowiadała na listy czytelników?
– Praktyką większości wydawców było podpisywanie kobiecymi imionami tekstów czy porad pisanych przez mężczyzn. Chodziło o stworzenie ideału chętnej i dostępnej kobiety, obiektu mokrych snów Polaków, a nie prezentowanie, czego naprawdę pragnie konkretna dziewczyna ze zdjęcia. Ylva była jednym z wyjątków, bo nie tylko się rozbierała, ale też opowiadała o seksualności obu stron, menstruacji, antykoncepcji, połogu, możliwości odmowy w magazynie porno!
Był też papierowy Tinder, czyli magazyn „Seksrety”, w którym zamieszczali ogłoszenia poszukujący partnerów do realizowania swoich marzeń erotycznych. Zaskoczyła panią ich śmiałość?
– Bardziej zaskoczyła mnie umiejętność nazywania przedmiotu swoich pragnień i zarazem lakonicznego, acz treściwego przedstawiania siebie. Zanim zdjęcia stały się dominującym medium seksualnej autoprezentacji, ludzie zaczynali od anonsu, którym musieli wyróżnić się na tle setek innych ogłoszeń, a następnie listownej korespondencji. To była długa gra wstępna.
Pierwsze polskie filmy porno różniły się od tego, co kręcono na Zachodzie?
– Jak produkcje studia MGM czy Universal od dzieł kółka filmowego w domu kultury. Gdy w USA biznes porno od kilku dekad miał świetnie rozwinięty system gwiazd, studia filmowe, doświadczonych producentów, w Polsce dopiero ruszaliśmy z filmami kręconymi na zapleczu. Ale widzom to w ogóle nie przeszkadzało – niezależnie od jakości mogli wreszcie oglądać autentyczne polskie ciała w akcji. Produkcje, takie jak seria „Bzykaj z nami” czy „Podrywacze.pl”, cieszyły się ogromną popularnością.
To wynikało tylko z różnicy w budżetach czy też specyfiki polskiego widza?
– Budżetu i ogromnej konkurencji. Pierwsze filmy pojawiły się około 1996 roku, kilka lat później dostęp do sieci, a więc i darmowej pornografii był coraz bardziej powszechny. Konkurowanie z gigantami międzynarodowego hardcore’u to była walka Dawida z Goliatem.
Kim byli grający w tych filmach?
– Andrzej odpowiedział na ogłoszenie w gazecie. Skończył 20 lat i był po prostu ciekawy. Udział w filmie pornograficznym nie był jeszcze postrzegany jako coś, co może skomplikować dalszą karierę. Ludzie wysyłali więc swoje nagie zdjęcia albo przyjeżdżali na nagrania próbne, by się wykazać.
Innym powodem była bieda. W latach 90., gdy upadało wiele państwowych przedsiębiorstw zapewniających pracę tysiącom ludzi, firmy, które obiecywały relatywnie łatwe pieniądze, jak właśnie branża porno, cieszyły się powodzeniem.
Sławomir Starosta z Pink Press twierdzi w pani książce, że czasem sam musiał zastępować aktorów, bo nie dawali już rady. To nie taka miła robótka?
– Dużo w tym zapewne przechwałek Starosty. Jednak do czasów viagry problemy z erekcją były zmorą planów filmowych. Odegranie pełnego stosunku w towarzystwie ekipy filmowej nie było proste. Praca aktorów porno może nie wymaga matury, jak w przysłowiu, ale sama chęć szczera nie czyni jeszcze bohatera.
Kulminacją rozwoju polskiej branży porno było bicie seksualnych rekordów.
– Tak jak istnieją konkursy zjadania jak największej liczby kremówek, hot-dogów czy picia piwa, amerykańska gwiazda porno wymyśliła w latach 90. zawody, w których chodziło o odbycie jak największej liczby stosunków. Najgłośniejsza próba bicia rekordu odbyła się w Warszawie w 2002 roku. Reprezentantka Polski o pseudonimie Klaudia Figura odbyła 646 stosunków. Pomogli jej w tym polscy mężczyźni, tłumnie zgłaszając się do organizatorów.
W połowie pierwszej dekady lat dwutysięcznych branża zaczęła znikać. Porno nam się przejadło?
– Społeczeństwo skręciło w prawo, stabloidyzowane media zaczęły szkalować za seks, po śmierci Jana Pawła II nastąpił największy spadek sprzedaży artykułów erotycznych, choć krótkotrwały. Przede wszystkim jednak pornografia przeniosła się do internetu, a jej użytkownicy do własnych mieszkań. Polskie firmy podupadały, ale polscy konsumenci i konsumentki należą do światowej czołówki. W 2019 roku zajęliśmy 14. miejsce na Pornhubie.
Jak się potoczyły losy tuzów branży?
– Naczelny początkowo bardzo lukratywnej edycji „Hustlera” jest szeregowym dziennikarzem. Twórca takich tytułów jak „Wamp” czy „MEN!” sprzedał swoje udziały i głównie podróżuje po świecie. Redaktor naczelny „Seksretów” zmienił branżę erotyczną na ogrodniczą. Klaudia Figura prowadzi jakiś klub w Austrii. Część osób miała jakieś wyroki, część się ukrywa.
Badając polskie porno, dowiedziała się pani czegoś szczególnego o Polakach?
– Że nie byli tak konserwatywni i kościółkowi, jak się przedstawiają dzisiaj. Potrafili bawić się seksem, zamieszczać swoje nagie zdjęcia, szukać partnerów do seksu w każdym wieku, snuć śmiałe fantazje erotyczne, a wszystko to w ogólnodostępnych magazynach, bez lęku o pomówienie czy rozpoznanie.
Ewa Stusińska jest autorką książki „Miła robótka. Polskie świerszczyki, harlekiny i porno z satelity” (Czarne). Wcześniej napisała „Dzieje grzechu. Dyskurs pornograficzny w polskiej prozie XX wieku”. Prowadzi stronę i fanpage porno-grafia.pl
Czytaj też: „W pracy lepiej nie zdejmować majtek”. Noc z życia cam girl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS