33 minuty temu
Aktualizacja: 11 minut temu
Marta codziennie spacerowała nad Odrą w Gostchorzu. Mieszka kilkanaście metrów od rzeki. – To było moje miejsce, mój azyl – mówi Interii. Gdy pierwszy raz zobaczyła martwe ryby na brzegu rzeki, nogi się pod nią ugięły. Ela opowiada, że woda w Gryfinie błyszczała od srebrnych łusek ryb, gdy wypłynęła z mężem sprawdzić, co się dzieje. Płakała z bezradności. Mariusz ze Słubic Odrę opisuje tak: – To jest teraz nie woda, a kakao. Jest wędkarzem, a hobby pozwala mu poradzić sobie z trudami codzienności. Teraz nie wie, czy kiedykolwiek będzie mu jeszcze dane zarzucić wędkę na Odrę. Mieszkańcy łamiącym się głosem opowiadają o tragedii, która ich dotknęła. I szykują się na najgorsze – w niektórych miastach i miasteczkach zaopatrują się w pięciolitrowe baniaki z wodą. Mimo zapewnień, że woda w Odrze nie jest szkodliwa dla człowieka martwią się, że niebawem ta płynąca w ich kranach nie będzie zdatna do użycia.
Marta Mariańska mieszka kilkanaście metrów od Odry, w Gostchorzu pod Krosnem Odrzańskim (woj. lubuskie). Spacery nad rzeką to jej codzienny rytuał.
– Ten widok pięknie rozkwitającej przyrody, ptaków i ryb, był dla mnie kojący. Taki mój azyl – mówi Interii. Wszystko zmieniło się w piątek 5 sierpnia. – Wtedy już było coś nie tak. Woda była podniesiona około 30 centymetrów, była okropnie spiętrzona i brudna, nigdy nie widziałam takiej Odry. Następnego dnia woda opadła, ale na brzegu i wysepkach leżały małe padnięte ryby – relacjonuje Marta.
– W poniedziałek po wejściu do portu nogi mi się ugięły. Zobaczyłam niezliczone martwe ryby na brzegu, a także w nurcie rzeki. Dwa dni chodziłam i płakałam z bezradności – wyznaje. Wspomina, że na miejsce przychodzili też inni mieszkańcy. – Bardzo to przeżywaliśmy. I zastanawialiśmy się, z jakiego powodu to się dzieje i dlaczego nikt z tym nic nie robi – dodaje.
Po kilku dniach na miejsce dotarły służby, straż rybacka i koła rybackie. – Podeszłam do nich i spytałam, czy można pomóc. Wiedziałam, że trzeba to jak najszybciej zebrać. Przecież gnijące ryby w taki upał to widmo kolejnej katastrofy. Mieszkańcy zebrali się i dołączyliśmy do działających już na rzece ludzi. W jeden dzień tylko z kawałka w naszej miejscowości zebrane zostały trzy tony ryby – opowiada.
Marta jest też druhną OSP Gostchorze. – Popłynęliśmy łodzią z jednym z wolontariuszy. Wysadził nas na główce (konstrukcja chroniąca brzeg przed rwącym nurtem – przyp. red.) i mieliśmy kierować się w dół Odry. Chodziliśmy brzegiem i zbieraliśmy padnięte ryby do worków, odstawialiśmy je na główkę, ktoś podpływał łodzią i to zabierał na brzeg – relacjonuje. – Były tego ogromne ilości. Gdy doszliśmy do 510. odcinka, zobaczyliśmy setki kilogramów ryby w jednym miejscu.
– Było tego tak dużo, że nie nadążaliśmy ich wkładać do worków, ciągle wypływały nowe – dodaje Marta.
– W kolejnych dniach wkroczyło wojsko i inne służby i my, zwykli mieszkańcy, zostaliśmy odsunięci od działań. Weszło też rozporządzenie o zakazie zbliżania się do rzeki, więc mogliśmy patrzeć tylko z boku – podkreśla nasza rozmówczyni. Widziała, że na miejscu pracowało nie tylko wojsko i straż, ale i burmistrz Krosna Odrzańskiego.
Mimo prężnego działania służb i lokalnych władz, martwych ryb ciągle przybywało. – One się rozkładały. Smród był taki, że nie da się tego opisać. Zapytałam burmistrza, czy możemy jednak jeszcze pomóc. Dostałam odpowiedź, że jeśli zbiorę chętnych, to on bierze za nas odpowiedzialność i zabieramy się do pracy. I tak po godzinie staliśmy już grupą ludzi odpowiednio zabezpieczeni i wraz z burmistrzem przystąpiliśmy znów do sprzątania – mówi Marta.
Pytana, czy nie bała się o swoje zdrowie, odpowiada: – Oczywiście, że były obawy, bo przecież nie wiadomo, z czym mamy do czynienia. Są jednak sprawy ważne i ważniejsze. Trzeba było to sprzątnąć. Fizycznie czułam się dobrze, trzymała mnie adrenalina i chęć pomocy.
– Psychicznie było fatalnie. Nie spałam w nocy. Musiałam odciąć się od internetu i mediów, bo spekulacje tylko pogarszały mój stan – przyznaje. I dodaje, że wciąż przy każdym spacerze w okolicach Odry “pęka jej serce”.
Jak mówi, teraz w jej miasteczku jest nieco lepiej i nie ma już tylu martwych ryb. Wyjechała w środę z Gostchorza, jest teraz 600 kilometrów od domu. – Ciągle myślę, co się dzieje nad Odrą, czy ona da sobie radę. W niej nie ma już życia.
Mariusz jest wędkarzem, mieszka w Słubicach (woj. lubuskie) 100 metrów od Odry. Przyznaje, że jest bardzo przejęty sytuacją. – Codziennie przez tydzień jeździłem nad Odrę, chciałem zobaczyć, jak to wygląda naprawdę. I zobaczyłem. Pierwsze dwa dni płakaliśmy. Nad tą Odrą po prostu łzy ciekły. Ciężko było, bardzo – opowiada.
– Ja takiego czegoś w życiu nie widziałem – mówi łamiącym się głosem. – Ta rzeka, mimo że już jest niemal wysprzątana, dalej wygląda bardzo źle. Jeszcze miesiąc temu jak się brodziło w dłuższych gumowcach to na metr widoczność była. Dzisiaj to jest kakao – stwierdza Mariusz. I dodaje, że gdy idzie nad rzekę, nadal spotyka w wodzie i na brzegu rozkładające się, rozpadające ryby.
Smród, jak mówi, wieczorami bywa nie do zniesienia. – O godzinie 22-23 śmierdzi okropnie – wskazuje.
– Zanim doszło do tej tragedii w mojej okolicy życie nad Odrą wróciło. Pierwszy raz od wielu lat wróciły spływy kajakowe, ludzie kąpali się w rzece. Korzystali z niej. Było jak za moich dziecięcych czasów, a mam 47 lat. Niestety wszystko się skończyło. Wszystko jest zniszczone – mówi Mariusz.
Mariusz jest wędkarzem od 30 lat. Wędkarstwo to w jego rodzinie hobby przekazywane z pokolenia na pokolenie. Pasją zaraził się od ojca, a teraz wędkarstwa nauczył też swojego syna. – Ciężko mi o tym mówić. Dla mnie to było lekarstwo na wszystko. Coś nie wychodziło, czymś się przejmowałem, to szło się na ryby i wracało zresetowanym – relacjonuje. – My i moi koledzy te ryby wypuszczamy, raz zabrałem rybę do domu – podkreśla.
– Jak ja zobaczyłem, jakie martwe ryby wypłynęły z Odry, byłem zrozpaczony. Jak ktoś by mi powiedział miesiąc temu, że złapał u nas 70-centymetrową brzanę, czy ponad metrowego amura, to zastanowiłbym się, czy mu uwierzyć. A teraz takie ryby padły. Sandacze po metr, szczupaki metrowe. To jest ciężki widok – załamuje się. I dodaje: – Potężna szkoda, nie do opisania.
– Może za 10-15 lat Odra wróci do poprzedniego stanu. Nie wcześniej. I może młodzi wędkarze jeszcze pójdą tam na ryby, ale co mają zrobić emeryci? Oni są załamani. Dla nich to jest już koniec – komentuje.
Przyznaje też, że cieszy się z jednego: że sprawa nie cichnie. – My myśleliśmy, że nikt tego nie ruszy. W pierwszych dniach nikogo u nas nie było, nikt nie reagował – podkreśla.
Po naszej rozmowie Mariusz ruszył nad Odrę. Wysłał na … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS