Nadrenia-Palatynat to dziś jedna z najbogatszych części Republiki Federalnej Niemiec. W pierwszej połowie XIX w. bieda często jednak zaglądała w oczy mieszkańcom tej krainy i pchała ich do emigracji za wielką wodę. Dotychczas najsłynniejszym Amerykaninem z palatynackimi korzeniami był Elvis Presley. Jego przodek Johannes Valentin Pressler wyemigrował w 1709 r. do Ameryki. Po wojnie secesyjnej kolejny potomek rodu Presslerów zmienił nazwisko na lepiej brzmiącą dla amerykańskiego ucha wersję Presley. W drugiej połowie XX w. odziedziczył je król rock and rolla.
Od pewnego jednak czasu Palatynat może wpisać na listę znanych jankesów z tutejszymi korzeniami kolejne znane nazwisko – prezydenta USA Donalda Trumpa.
Dziadek obecnego gospodarza Białego Domu – Friedrich Drumpf ze wsi Kallstadt, należącej wówczas do Bawarii – miał w 1885 r. 16 lat, gdy postanowił szukać szczęścia w Ameryce. Nie wiadomo, dlaczego w podaniu o zgodę na imigrację zapisał swoje nazwisko jako Trumpf, które potem jeszcze bardziej skrócił do formy Trump, przy okazji anglicyzując swe imię na „Frederick”.
Dziadek przypominał wnuka niespokojnym charakterem. W Nowym Jorku próbował zarabiać na chleb jako fryzjer, by potem szukać szczęścia nad rzeką Klondike w czasie gorączki złota. Na pewno można orzec jedno – miał smykałkę do interesów. Szybko porzucił przesiewanie piasku w złotodajnej rzece i założył dwa hotele dla poszukiwaczy złota. Ze zdobytym kapitalikiem wrócił do Nowego Jorku i od tego czasu wolno, ale systematycznie piął się w biznesowej hierarchii.
W 1901 r. odwiedził rodzinne miasteczko Kallstadt, aby poślubić Elisabeth Chrost – ukochaną dziewczynę z sąsiedztwa. Gdy kolejny raz pojawił się w 1905 r. w rodzinnej wsi, rozważając powrót do kraju, musiał szybko zmykać, gdyż lokalne władze zaczęły postępowanie w sprawie wcześniejszego uchylenia się od służby wojskowej i zaniedbań meldunkowych. Friedrich – czy jak kto woli Frederic – uznał, że bawarskie urzędasy nie darują mu wcześniejszych grzeszków i na dobre osiadł w Nowym Jorku. Tutaj przyszedł na świat ojciec Donalda, także Frederic, a w 1946 r. urodził się tu sam wielki Donald Trump.
Wydawałoby się, że niewielkie Kallstadt wygrało los na loterii. Dziedzic tutejszego rodu został najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Cóż więcej trzeba do turystycznej promocji dość sennej miejscowości? Wzorem dla Kallstadt mogła być słoweńska Sevnica – rodzinne miasteczko Melanii Trump, które przeżywa najazd turystów. Miasteczko sprzedaje specjalne hamburgery ku czci „swojej” First Lady i reklamuje się sloganem: „U nas mieszkają teściowie Trumpa”. W Kallstadt nic podobnego się jednak nie dzieje. Dlaczego?
Trudno oprzeć się wrażeniu, że małej miejscowości w Palatynacie media wyraźnie dały do zrozumienia, iż Trumpa należy się raczej wstydzić, niż szczycić się wnukiem swego rodaka. Reporterzy niemieckich mediów wizytują co pewien czas Kallstadt i z wyraźną satysfakcją donoszą, że w kolebce rodu prezydenta USA trudno uświadczyć jakichkolwiek oznak trumpomanii. Kevin Hagen, reporter dziennika „Die Welt”, z wyraźnym zadowoleniem w zeszłym roku informował czytelników, że w Kallstadt nazwisko Trumpa pojawia się tylko na nagrobkach rodziny prezydenta USA i nikt nie myśli o nazwaniu jego imieniem żadnej ulicy.
W jeszcze bardziej mentorski ton wpadł wysłannik Deutsche Welle, który wskazywał, że „mieszkańcy Kallstadt znacznie lepiej wspominali dziedzica tutejszego rodu, »zanim zabrał się za swoją hałaśliwą kampanię«”. Trumpowi wypomniano też, że nie zainteresował się zbiórką na remont dachu miejscowego kościoła Salvatorkirche, w odróżnieniu od rodziny Heinz – innego rodu z Kallstadt, który w USA zasłynął najpopularniejszym amerykańskim keczupem.
Czytaj także:
Reagan kontra Gorbaczow
Czytając o tej trumpofobii, przypomniały mi się lodowate reakcje dużej części niemieckiej prasy na wybór na papieża Benedykta XVI, czyli Josepha Ratzingera rodem z Marktl am Inn w Bawarii. W przypadku pontifeksa na jego korzyść zadziałały jeszcze katolicki konserwatyzm i bawarski patriotyzm. W Marktl powstało jednak muzeum ku czci najsłynniejszego syna miasta, choć nie jest ono specjalnie oblegane.W przypadku Donalda Trumpa już taki patriotyzm nie działa. Wystarczyła aksamitna perswazja mediów, by pomysły na uczczenie niemieckich korzeni prezydenta USA jakoś w Kallstadt nie rozkwitły. Niemcy, jak się okazuje, to wciąż zdyscyplinowany naród.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS