W szkole koledzy krzyczeli za nią „gruba”, choć taka nie była. Mimo tego Paulina umieściła to na swojej liście kompleksów, na której było jeszcze, że jest “za głupia”. Zastanawiała się, jak może się zmienić, by stać się tą „wartościową”. I w pewnym momencie poczuła, że jedyne, co może zrobić, to schudnąć. Łatwiej przecież będzie zmniejszyć wagę, niż zmądrzeć – mówiła sobie. Myślała też, że wtedy, kiedy będzie już „chuda”, inni będą chcieli się z nią kolegować.
Tak Paulina zaczęła wymiotować coraz częściej, aż pewnego dnia nie wstała z łóżka. Potem swoje łóżko zmieniło na to w szpitalu psychiatrycznym.
NEWSWEEK: Kiedy i jak zaczęły się Twoje problemy psychiczne?
Paulina: Moja historia zaczyna się długo przed pierwszym pobytem w szpitalu. Przez kilka lat zdarzało mi się sporadycznie wymiotować, np. jak za dużo zjadłam albo gdy było to coś, co w mojej głowie jawiło się jako coś zakazanego.
Czułam wówczas, że coś jest nie tak, ale nie potrafiłam stwierdzić co. Bardzo silny był wtedy we mnie lęk przed szkołą; bałam się tam chodzić w obawie, że wszyscy się dowiedzą, jaka jestem głupia, że nic nie potrafię i nie umiem.
Przecież w szkole radziłaś sobie świetnie!
– Wychodziło mi z nauką, ale nie ze znajomymi. Nigdy nie miałam wielu kolegów i koleżanek, bo zawsze wydawało mi się, że dorosłam szybciej od nich i interesują mnie rzeczy, o których oni nawet nie myślą. Lecz kiedy chorowałam w domu przez dwa miesiące, nie mając się do kogo odezwać, poczułam, że to może nie z nimi jest coś nie tak, tylko ze mną. Postanowiłam wtedy schudnąć, bo myślałam, że gdy będę chudsza, to łatwiej będzie mi znaleźć znajomych.
W wakacje – przed trzecią klasą gimnazjum – pojechałam do pracy do pensjonatu, gdzie miałam pierwszy duży epizod bulimiczny, czyli kompulsywnie coś jadłam, a potem wymiotowałam. Wcześniej nie mogło mieć to miejsca przez ciągłą obecność mojej mamy w domu. A w pensjonacie, gdzie nikt mnie nie pilnował, mogłam spokojnie zwracać posiłki w toalecie.
Czy to wtedy odkryłaś, że jesteś bulimiczką?
– Nie, uważałam, że nie mam bulimii, bo nie wyglądałam na bulimiczkę; uległam stereotypom, że bulimiczka to bardzo chuda dziewczyna i że nie można mieć zaburzeń odżywania, gdy nie jest się szczupłym. Więc przez kilka lat, również w tamte wakacje, bagatelizowałam takie epizody.
Chcąc się dowiedzieć, czy moje wymioty to bulimia, szukałam informacji, pomocy na forach internetowych. Wtedy trafiałam na opisy dziewczyn, które cały dzień miały napady kompulsywnego jedzenia, po czym wymiotowały i znowu sięgały po jedzenie, tak na okrągło. Myślałam, że właśnie tak wygląda bulimia, a skoro u mnie było inaczej, to znaczy, że jej nie mam.
Często trafiałam na fora „proana”, gdzie promowano anoreksję. Na takich forach dziewczyny wzajemnie motywowały się do trwania w zaburzeniach. Nazywały siebie motylkami. Pamiętam też fotoblogi, gdzie wrzucały zdjęcia wychudzonych sylwetek z podpisami, że do tego dążą albo pisały jak mało jedzą. Na pewno to nie była pomoc, na którą liczyłam.
Screeny z blogów “proana”.
Fot.: źródło prywatne
Screeny z blogów “proana”.
Fot.: źródło prywatne
Screeny z blogów “proana”.
Fot.: źródło prywatne
NW: Czyli nie wsiąknęłaś w te fora?
Nie, epizod bulimiczny minął i po wakacjach wróciłam do szkoły, gdzie byłam bardzo aktywna, brałam udział w wielu konkursach i udzielałam się na lekcjach. Wszystko wydawało się w porządku, ale po miesiącu przestalam wychodzić z łóżka. Wróciło to okropne uczucie, że coś jest nie tak.
Screeny z blogów “proana”.
Fot.: źródło prywatne
Screeny z blogów “proana”.
Fot.: źródło prywatne
Zaczęłam wtedy nieświadomie nasilać objawy, co do których wydawało mi się, że odpowiadają depresji. Nie wiedziałam czy to to, ale chciałam, żeby ktoś zauważył, że jest mi źle. To była moja pierwsza próba wołania o pomoc, a nie próba manipulacji dla zwykłej atencji, jak myśli wiele osób, które słyszą takie historie.
NW: Twoi rodzice zrozumieli?
Nie bardzo. Miałam uwagę rodziców, ale w inny sposób niż tego potrzebowałam. To ktoś inny podpowiedział im, aby zabrali mnie do psychologa. Niestety oni, zamiast zabrać mnie na wizytę, straszyli mnie nią: „No wstawaj, bo jak nie, to zabierzemy Cię do psychologa” albo „jak tak dalej będziesz się zachowywać, to do psychiatryka pójdziesz” – mówili.
Chciałam iść do psychologa i gdy się udało, straszyli mnie znowu, że taka wizyta zostaje w papierach i ktoś się może o niej dowiedzieć. Jak miałam być leczona, mówili, że nie chcą, abym brała leki, bo zmienią mi osobowość. Mimo tego podjęłam leczenie i zaczęłam chodzić na terapię.
Podczas spotkań z psycholożką mówiłam m.in. o relacji z rodzicami. I tutaj muszę bardzo uważać, aby nie sprawić im przykrości, bo wiem, że robili to z niezrozumienia; po prostu robili mi awantury o to, że zwierzam się obcym, a im nie potrafię.
Ale największa kłótnia odbyła się wtedy, kiedy psycholożka powiedziała moim rodzicom, że powinnam trafić do szpitala psychiatrycznego. Rodzice byli na „nie”, przez co ja krzyczałam i płakałam jednocześnie, bo czułam, że powinnam tam trafić. Ale zamiast do szpitala, następnego dnia poszłam do szkoły.
Screeny z blogów “proana”.
Fot.: źródło prywatne
NW: Co z terapią?
Przerwałam ją, bo rodzice stwierdzili, że moja psycholog miesza mi w głowie i sama powinna trafić do szpitala. Bez terapii zaczęłam udawać, że absolutnie nic się nie dzieje, chociaż presja w mojej głowie narastała; myślałam, ile można się nie leczyć, kiedy trzeba się leczyć.
Po pewnym czasie zaczęłam chodzić na wagary, które spędzałam… w szkole. Rodzice myśleli, że jestem w szkole, a nauczyciele, że w domu. A ja, zamiast iść na lekcje, szłam do toalety, gdzie spędzałam zazwyczaj siedem godzin, po których wracałam do domu.
NW: Co robiłaś przez tyle godzin w toalecie?
Okaleczałam się. Robiłam to po to, aby rozładować napięcie lub żeby ukarać się za to, że innym robię sobą problemy.
Jednak największe blizny, jakie mam, są z wtedy, kiedy wiedziałam, że prędzej czy później pójdę do szpitala psychiatrycznego. Cięłam się ze strachu, że jak nie będę pocięta, to nikt mi nie uwierzy, że potrzebuję pomocy. Znowu myślałam stereotypowo, że osoba chorująca musi się ciąć, targać się na swoje życie, bo tylko takie osoby zasługują na pomoc. To takie wartościowanie cierpienia. Ludzie mają często przeświadczenie, że ktoś niewystarczająco cierpi, skoro tych rzeczy nie robi.
Screeny z blogów “proana”.
Fot.: źródło prywatne
NW: Spędzałaś siedem godzin w szkolnej toalecie i nikt tego nie zauważył? A rodzice? Nie widzieli twoich blizn?
Nie. Toaleta, w której to robiłam była mało uczęszczana, a rodzice nie zauważyli, bo chodziłam w bluzach. Zresztą dowiedzieli się o tym dopiero od któregoś psychologa.
NW: Czy to był powód twojego pierwszego pobytu w szpitalu?
Nie do końca. Raz po takich wagarach, zamiast pójść do domu, poszłam do szkolnej pedagog, której powiedziałam, że się leczyłam, ale rodzice to przerwali i nie wiem, co mam zrobić, aby wrócić na terapię. Pedagog, nie wiedząc, jak ze mną rozmawiać, załatwiła mi wizytę u psycholożki. Ta powiedziała moim rodzicom, że albo oni sami zabiorą mnie do szpitala, albo ona zadzwoni po karetkę, która mnie tam zawiezie.
Rodzice byli bez wyboru. Pojechaliśmy więc do domu, spakowałam się i trafiłam do szpitala. Pamiętam jeszcze, że po drodze sprawdzałam w internecie, czym jest szpital psychiatryczny i byłam przerażona; wychodziło mi, że to miejsce dla wariatów. Teraz wiem, że to stereotyp.
Pierwszy pobyt w szpitalu
Paulina miała wtedy 15 lat, była w 3 klasie gimnazjum. W szpitalu spędziła dwa miesiące; do szpitala trafiła dwa tygodnie przez egzaminami gimnazjalnymi, które zdawała w drugim terminie.
Moje pierwsze wspomnienie ze szpitala to to, że przez tydzień spałam na korytarzu, zresztą jak wiele innych osób. Poza tym szpital był normalny, czułam się w nim trochę jak na koloniach. Codziennym rytuałem były spotkania społeczności, na których omawiano sprawy codziennie, jak to kto jest nowy, a kto odchodzi. Potem było śniadanie i szkolne zajęcia.
NW: Czy spotkałaś tych osławionych „wariatów”?
Nie. Ale szybko nawiązałam relację z innymi, co wcześniej mi się nie zdarzało. Wynikało to z tego, że w szpitalu czułam, że jestem wśród swoich. Dlatego zabolała mnie wizyta mojej cioci, która – patrząc na innych pacjentów, np. w kolorowych włosach – powiedziała do mnie „matko, ci ludzie są tacy dziwni, ty tu jedyna jesteś normalna”. A ja w końcu czułam, że spotkałam osoby podobne do mnie.
Jednak relacje z pacjentami są też cholernie trudne. Każdy ma jakieś obawy i potrzeby, i dynamika tych relacji jest też inna; możesz zacząć rozmowę od najgłębszych rzeczy, bo wszystkie emocje są na wierzchu. Może dlatego wiele hospitalizowanych osób mówi, że szpitale nie pomagają, ale pomagają inni pacjenci.
NW: A jak się czułaś podczas pobytu?
Bezpiecznie! Nie chciałam z niego wychodzić. Ale pytanie mnie nie dziwi; szpital psychiatryczny jest owiany tajemnicami, ma złą renomę. Media mówią o szpitalach psychiatrycznych w kategorii sensacji, gdzie tylko wydarzają się skandale, molestowania, nadużycia itd. Rzeczywistość jest nieco inna.
Nagłówki o szpitalach psychiatrycznych.
Fot.: źródło prywatne
Nagłówki o szpitalach psychiatrycznych.
Fot.: źródło prywatne
Nagłówki o szpitalach psychiatrycznych.
Fot.: źródło prywatne
Nagłówki o szpitalach psychiatrycznych.
Fot.: źródło prywatne
Mi szpital pozwolił na odcięcie się od świata, co nie jest trudne, gdy nie ma się telefonu przez dwa miesiące.
Podczas pierwszego razu w szpitalu nauczyłam się mówić o swoich emocjach i potrzebach, więc gdy poszłam do szkoły średniej otwarcie mówiłam o tym, że byłam hospitalizowana i gdzie.
NW: Twoi rodzice też?
Rodzice moim znajomym z gimnazjum powiedzieli, że byłam w szpitalu, ale na neurologii. Moja jedna babcia do tej pory nie wie, że był to szpital psychiatryczny.
Próba samobójcza
Paulina ma 16 lat, jest w nowej szkole, w 1 klasie liceum. Przez jakiś czas była w związku z dziewczyną, którą poznała w szpitalu psychiatrycznym. Dziewczyny ze sobą zerwały, z czym Paulina nie potrafiła sobie poradzić.
Drugi raz do szpitala trafiłam rok po pierwszym razie i spędziłam w nim trzy miesiące. Wtedy leczyłam się psychiatrycznie i regularnie chodziłam na terapię. Ale po zerwaniu z dziewczyną znowu poczułam się gorzej i to na tyle, że moja psychiatra wypisała mi skierowanie do szpitala.
Moi rodzice zareagowali na to w stylu „no dobrze, jak ci z nami tak źle, to idź”. Nie potrafili przetworzyć, że to się znowu dzieje, zwłaszcza, że nie pogodzili się z moim pierwszym pobytem. Mówili: „przecież miało być dobrze, nie tak się umawialiśmy”.
Czułam się sama z tą decyzją, którą rodzice zwalili na mnie. A nie jest tak łatwo powiedzieć „tak” szpitalowi psychiatrycznemu; każdy przed taką decyzją potrzebuje popchnięcia, nawet dorosły.
NW: Mimo to zdecydowałaś się na szpital?
Można tak powiedzieć. Tydzień po tym, jak dostałam skierowanie, doszło do mojej próby samobójczej.
Chciałabym, żeby to odpowiednio wybrzmiało; potrzebowałam wtedy pomocy, nie chciałam się zabić.
Poszłam na wagary do galerii handlowej. Tam w toalecie wzięłam leki, które miałam. Gdy to zrobiłam, miałam wrażenie, że nic mi nie jest i postanowiłam pójść do szkoły. Pamiętam, że sprawdzałam, czy idę prosto, miałam już problemy ze świadomością.
- W 2020 r. w Polsce ponad 5 tys. osób dokonało samobójstwa (wśród nich 870 osób w wieku od 13 do 29 lat); ponad tysiąc z nich zrobiło to z powodu choroby psychicznej.
W szkole zostawiłam rzeczy w szatni, poszłam do łazienki i tam zemdlałam. Znalazła mnie nauczycielka. Po ocknięciu mówiłam, że to przypadkiem, że się pomyliłam. Ze szkoły odebrała mnie karetka i zawiozła do zwykłego szpitala. Po nim, tego samego dnia, znalazłam się w szpitalu psychiatrycznym.
Podczas tamtego pobytu, gdy tata mnie odwiedził, powiedział mi, że to jego ostatni raz, jak znosi moją hospitalizację, bo on ma też inne dzieci i dla niego jest to strasznie męczące. Wtedy mnie to zabolało, ale teraz rozumiem, że to wszystko, co się ze mną działo, musiało być dla niego i mamy bardzo trudne. Czuli się winni, myśleli, że zawiedli i nie wiedzieli, jak mają sobie z tym radzić. Stąd te przykre sytuacje.
Życie z chorobą psychiczną
NW: Jak teraz wygląda Twoje życie?
Skończyłam ponad 4-letnią terapię, nie wymiotuję, nie okaleczam się. Ukończyłam liceum i pracuję. Dzięki leczeniu jestem bardziej świadoma, lepiej rozumiem swoje potrzeby, nie jestem jak dziecko we mgle.
Przez to, co przeszłam, postanowiłam zaangażować się w coś, co dotyczy zdrowia psychicznego i pomoże innym, zwłaszcza, że wiele osób z mojej szkoły przychodziło do mnie z pytaniami, jak wygląda terapia czy gdzie szukać pomocy.
Po prostu poczułam, że muszę walczyć ze społecznym tabu o chorobach psychicznych. Sama usłyszałam wiele krzywdzących rzeczy o szpitalach i chorobach, co sprawiało, że miałam jeszcze większe poczucie nienormalności, a przecież chorowanie jest normalne.
Gdyby nie te stereotypy i to, że byłam straszona, np. pobytem w szpitalu, szybciej zgłosiłabym się o pomoc.
Idź pobiegaj
NW: Stąd się wzięła akcja społeczna „Idź pobiegaj”?
Tak, ale to nie ja byłam jej pomysłodawczynią. Niemniej jednak za wieloma tego typu akcjami – co wiem z doświadczenia – stoi jakaś młoda osoba, która zmaga się lub zmagała z problemami psychicznymi i nie dostała pomocy, której potrzebowała. Teraz takie osoby, łącznie ze mną, starają się o to, by inni tę pomoc otrzymali. Jest to np. pójście z kimś na izbę przyjęć do szpitala, przekonywanie do leczenia, czy edukowanie otoczenia na temat chorób psychicznych.
A niestety bardzo często się zdarza, że ta pomoc nie jest już udzielana na pierwszym froncie, czyli przez rodziców, którzy potrafią blokować dziecku leczenie czy możliwość chodzenia na terapię. Rodzice potrafią myśleć, że skoro ich dziecko potrzebuje psychologa czy psychiatry, to znaczy, że jest z nim coś nie tak. Nie mogą też uwierzyć, że można mieć problemy psychiczne, gdy się „wszystko ma”.
Raz ktoś na „Idź pobiegaj” napisał, że rodzice traktują psychologa jak mechanika, bo pytają „kiedy pan to naprawi”, czyli ich dziecko.
NW: O co chodzi z „Idź pobiegaj”?
To tekst, który bardzo często słyszą osoby doświadczające kryzysu psychicznego. Złotą receptą ma być dla nich aktywność fizyczna, która, np. poprzez bieganie, wywietrzy im z głowy wszystkie problemy. Stąd nazwa naszej inicjatywy.
NW: Czy istnieje jakiś stereotyp o chorobach psychicznych, który boli Cię najbardziej?
Ten o próbach samobójczych, które kojarzą się z silnym poszukiwaniem atencji, zwracaniem na siebie uwagę. A tu chodzi o coś kompletnie innego; jeśli nawet próba samobójcza dokonywana jest w sposób mało zagrażający życiu, to nie oznacza, że ktoś szuka atencji dla samej atencji, lecz szuka pomocy. I to tak bardzo, że chce się targnąć na swoje życie. Niestety w takich przypadkach jest nastawienie, że ktoś nie potrzebuje tej pomocy tak bardzo, skoro próba się „nie powiodła”. Ale – gdy zakończy się śmiercią – to ci sami ludzie zastanawiają się ‘„co można było zrobić”. Wkurza mnie podejście, że trzeba zachowywać się w określony sposób, wystarczająco cierpieć, aby naprawdę zasłużyć na pomoc.
Kiedyś na „Idź pobiegaj” podaliśmy statystki, ile młodych osób jest wśród samobójców. Ktoś napisał nam w komentarzu, że „jak na tak duży kraj, to i tak mało”.
- Lekarze psychiatrzy wskazują, że od 15 do 25 proc. chorujących psychicznie decyduje się na próbę samobójczą.
NW: Jak „Idź pobiegaj” próbuje z tym walczyć?
Przede wszystkim za pomocą biuletynu dla szkół, na który zbieraliśmy fundusze przez zrzutka.pl. W nim są najważniejsze informacje odnośnie zdrowia psychicznego; kiedy i jak zgłosić się do psychologa/psychiatry, czym różni się jeden od drugiego, gdzie zadzwonić, gdy potrzebujemy pomocy. Nie brakuje też informacji o szpitalach psychiatrycznych; wyjaśniamy, że to szpital jak każdy inny, gdzie udzielana jest pomoc tym, którzy jej potrzebują.
NW: Co byś powiedziała osobie, która chce wspierać kogoś w kryzysie psychicznym?
W takim czasie ważne jest to, aby być. Nie jakieś rozrywki, przyjemności, tylko być. I dać uwagę tej osobie; poczucie, że ta osoba jest dla nas ważna, mimo tego, że czasami jej odbija. Dlatego chciałabym do wszystkich powiedzieć „nie jestem sam, sama, samo”.
Strona „Idź Pobiegaj”
Biuletyn do pobrania tutaj!
Kontakt: [email protected]
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS